Każda seria kiedyś się musi skończyć. Dla Asseco Resovii skończyła się w niedzielę 14 kwietnia, w czwartym finałowym spotkaniu PlusLigi. Rzeszowska drużyna przegrała pierwszy od pięciu miesięcy mecz PlusLigi we własnej hali. Ostatni raz wyższość rywala na Podpromiu musiała uznać na początku listopada, kiedy będąc w dołku uległa sensacyjnie 2:3 AZS-owi Częstochowa. Jak do tej pory, była to jedyna porażka Resovii w PlusLidze przed własną publicznością. Przez kilka miesięcy 5 tys. rzeszowskich kibiców niosło drużynę mistrza Polski, pomagając im wyjść z największych opresji, jak choćby zwyciężyć w dramatycznym tie-breaku w ćwierćfinałowym spotkaniu z PGE Skrą.
W niedzielę w Rzeszowie wszystko było przygotowane na świętowanie mistrzostwa. Determinacja niektórych, by zdobyć wejściówkę na czwarty mecz finału była tak duża, że zdecydowali się oni koczować cały noc pod halą. Już na długo przed meczem w hali rozlegało się chóralne "Mistrz, mistrz Resovia". Ale ZAKSA postanowiła popsuć rywalowi święto. Przypomniała, że chyba najlepiej ze wszystkich drużyn w PlusLidze radzi sobie w meczach wyjazdowych. "Ale za to niedziela będzie dla nas!" - śpiewali po sobotniej porażce fani kędzierzyńskiej drużyny. I mieli rację. To podopieczni Daniela Castellaniego wyszli na czwarty mecz finałowy bardziej zmotywowani i zdeterminowani. Zachowywali spokój, nawet kiedy przegrywali kilkoma punktami. Dość powiedzieć, że drugiego seta wygrali, chociaż oddali w nim Resovii aż 14 punktów po błędach własnych.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!
Czy zawodnicy z Rzeszowa zbyt szybko uwierzyli, że rozstrzygnęli już sprawę mistrzostwa? - Jako sztab szkoleniowy bardzo uczulaliśmy na to zawodników. Nastawialiśmy ich na realizację konkretnych zadań. Ale za to, co się dzieje w głowach konkretnych siatkarzy, nie mogę już odpowiadać. Na pewno kilku siatkarzy nie było sobą, na przykład Paul Lotman - wyjaśniał po spotkaniu trener Andrzej Kowal.
Można gdybać również, czy rzeszowską drużynę sparaliżowała zbyt duża presja. Analogiczna sytuacja miała miejsce w ubiegłym sezonie, kiedy po dwóch wygranych w Bełchatowie wszyscy liczyli, że sprawa mistrzostwa rozstrzygnie się już w trzecim meczu w Rzeszowie, a finały zakończyły się w czterech spotkaniach. Wtedy jednak, po porażce, Resovia miała przed sobą kolejny mecz we własnej hali. Teraz jedzie do Kędzierzyna-Koźle (piąty mecz finałowy zostanie rozegrany w najbliższą sobotę o godz. 14.30), gdzie wygrać będzie jej już znacznie trudniej.