Mecz z podopiecznymi Camillo Placiego był niezwykle emocjonujący. Prowadzenie zmieniało się jak w kalejdoskopie. - Jeździliśmy trochę windą z piekła do nieba. Pierwsze sety grane dość dobrze a potem niestety nie wiem co się wdarło w nasze szeregi, jakiś dziwny przestój. Jakaś dziwna niemoc spowodowała, że oddaliśmy dwa sety no i tie-break. Początek nie poszedł po naszej myśli, potem udało nam się dogonić. No i kolejny marazm wdarł się do naszej drużyny - mówił po meczu Piotr Nowakowski.
Cały sezon Polacy grali nieregularnie. W żadnym meczu podopieczni Andrei Anastasiego nie pokazali gry, do której przyzwyczaili kibiców. - Nie rozumiem dlaczego tak seriami tracimy punkty, gdybym znał odpowiedź na to pytanie, z pewnością bym powiedział. Na pewno swoje piętno odcisnął błąd sędziego, co wybiło nas z równowagi i zdenerwowało, ale jednak powinniśmy próbować grać swoje a nie oglądać się na innych. Niby to się udało, ale i tak na końcu to my zjechaliśmy windą w dół - tłumaczy środkowy reprezentacji Polski. - Przed meczem mówiliśmy sobie, że dla takiego meczu trenowaliśmy całe lato. Byliśmy bardzo zmotywowani i naprawdę nam bardzo przykro, że to co się stało w meczu z Bułgarią, akurat przytrafiło się właśnie w spotkaniu o wszystko. Nie można jednak tego rozpamiętywać - dodaje reprezentant.
To już kolejna impreza, na której biało-czerwoni zawiedli. - Tak to już jest z faworytami. Trzy razy nam się nie udało, wcześniej nam się udawało. Może jednak ta rola nie jest dla nas komfortowa i za rok może już nie będziemy uznawani za nich i będziemy mieli trochę spokoju - zakończył Nowakowski.
Z Gdańska dla SportoweFakty.pl,
Anna Kossabucka
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)