Dwie twarze
Na przestrzeni zaledwie dziesięciu dni zawodnicy Jastrzębskiego Węgla wystąpili w dwóch turniejach finałowych: Pucharu Polski i europejskiej Ligi Mistrzów. W obu rozgrywkach w przeciągu zaledwie 24 godzin śląski zespół pokazywał dwa zupełnie odmienne oblicza.
W Zielonej Górze podopieczni Lorenzo Bernardiego najpierw nadspodziewanie łatwo "rozmontowali" 3:0 Asseco Resovię Rzeszów, by nazajutrz ulec niedocenianej ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle, która w dodatku miała prawo "czuć w nogach" ciężki pięciosetowy półfinał z PGE Skrą Bełchatów. Trudno więc zrzucać tę porażkę na karb problemów fizycznych. Siatkarze z Jastrzębia Zdroju mogli lekko zlekceważyć finałowego rywala lub, po tak przekonującym zwycięstwie dzień wcześniej, myślami być już raczej w Ankarze, gdzie rywale mieli być znacznie trudniejsi. Jastrzębski doktor Jekyll (niczym bohater noweli R. L. Stevensona) po sobotnim ograniu Resovii zafundował sobie miksturę, która zmieniła go nie do poznania. Przepoczwarzony w pana Hyde'a zatracił swoje najlepsze cechy, co w ostatecznym rozrachunku kosztowało go puchar.
Final Four Champions League to z kolei sytuacja odwrotna. Jastrzębski Węgiel w gronie możnych rywali czuć mógł się niczym bajkowy Kopciuszek, na balu, na którym miało go w ogóle nie być. Wydaje się, że fakt ten w meczu półfinałowym odrobinę przytłoczył polski zespół. Nieco przygaszeni jastrzębianie tylko przez fragment pierwszego seta byli w stanie nawiązać wyrównaną walkę z Halkbankiem Ankara, choć przed rozpoczęciem turnieju wydawało się, że jeśli z kimś Michał Łasko i spółka mogą powalczyć, to właśnie z ekipą gospodarzy, którą ograli już w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Stało się jednak inaczej. Dzień później zgromadzona w hali i przed telewizorami publiczność przecierała oczy ze zdumienia, podziwiając jak brązowy medalista ostatnich mistrzostw Polski dominuje nad siatkarskimi tytanami z Maksimem Michajłowem, Nikolą Grbiciem czy Aleksandrem Wołkowem na czele. Ogranie takiego rywala, i to w znakomitym stylu, zrobić musiało wrażenie na całym siatkarskim świecie.
Zapraszamy na nasz profil na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
Mentalność jeszcze nie zwycięzców
Ślązacy, zwłaszcza od początku tego roku, wydają się być naprawdę silni - może nawet (mimo wspomnianej porażki z ZAKSĄ) najsilniejsi w kraju, ale ewidentnie mają problem. Nie są w stanie w krótkim czasie utrzymać swojej najlepszej dyspozycji. Trudno zakładać, żeby problemem była forma fizyczna, ponieważ wtedy mecz, taki jak ten z Zenitem, nie miałby w ogóle racji bytu. Słabości nie ma sensu szukać też w personaliach, bo kadra JW jest w tym sezonie wyjątkowo szeroka i mocna. Poza tym znajduje się w niej dwóch naturalnych liderów: Łasko i Michał Kubiak. Jastrzębianie nie potrafią jednak dzień po dniu zagrać dwóch dobrych (na zbliżonym poziomie) meczów.
Paradoksalnie problemem drużyny może być jej olbrzymi potencjał. Największe zagrożenie czai się bowiem nie po drugiej stronie siatki, a najprawdopodobniej w głowach samych zawodników. Gdy poczują się oni zbyt mocni, jak w Zielonej Górze, mądry i dobrze przygotowany rywal, choćby nawet był słabszy, może boleśnie sprowadzić ich na ziemię. W tym kontekście nie dziwi ani przegrana z ZAKSĄ, ani porażki czy tracone w długim ligowym sezonie pojedyncze sety ze znacznie niżej notowanymi przeciwnikami.
Ostatni front
Umiejętność utrzymania koncentracji z dnia na dzień będzie niezwykle ważna w decydującej fazie walki o mistrzostwo Polski (oczywiście w przypadku wyeliminowania w ćwierćfinale Cerrad Czarni Radom - w momencie publikacji JW prowadziło w rywalizacji z zespołem Roberta Prygla 2:0), kiedy to weekendy obfitować będą na ogół w dwa kolejne spotkania z tym samym rywalem. Wtedy układ wyników z Ankary czy Zielonej Góry nic jastrzębianom nie da. Do zdobycia mistrzostwa Polski niezbędne będzie ustabilizowanie wysokiego poziomu, zwłaszcza że Skra czy Resovia nie zwykły w tym sezonie przegrywać na własnym terenie.
Podopieczni Bernardiego kilka razy pokazali się w minionych tygodniach z naprawdę rewelacyjnej strony. Udowodnili już nie raz, że w takiej konfiguracji stać ich na wiele. Zdobyli cenne medale Ligi Mistrzów, ale nic jeszcze tak naprawdę nie wygrali, bo na każdym froncie znalazł się ktoś od nich silniejszy. Dokładnie dziesięć lat temu klub z Jastrzębia-Zdroju świętował swój pierwszy i, jak dotąd, jedyny tytuł mistrza Polski. Czy teraz, gdy skupić może się już tylko na rozgrywkach ligowych, powtórzy tamten sukces i przyozdobi najbardziej udany od dekady sezon plusligowym złotem?
Marcin Olczyk