Wojciech Potocki: Jest godzina 22.30, a pan dopiero skończył trening. To kiedy wy w takim razie śpicie w tym Gdańsku?
Wojciech Serafin: Tak nie dzieje się codziennie, ale kiedy chcemy poćwiczyć w gdańskiej hali AWFiS, czyli tam gdzie rozgrywamy ligowe spotkania, to zaczynamy bardzo późno.
- I to jest jedna z przyczyn waszej słabszej, niż wszyscy oczekiwali, postawy w lidze?
- Nie sądzę, ale oczywiście ta sytuacja nam nie pomaga. Na szczęście, każdego dnia, jadąc na trening, widzimy jak postępuje budowa nowego obiektu. Już dziś wygląda to bardzo obiecująco, a co będzie jak wybudują nam te halę. Na razie jednak klub się stara, ale nie wszystko działa tak, tak jak powinno być w zawodowej lidze. Cóż, jesteśmy w tym towarzystwie dopiero od niedawna (śmiech).
- Te kłopoty były przyczyną przełożenia meczu z ZAKSĄ. To dobrze, że nie graliście z nimi w normalnym terminie?
- Dla nas tak, bo w tym czasie doszedł do nas Marko Samardzić. To świetny i doświadczony gracz i na pewno bardzo nam pomoże, nie tylko w meczu z ZAKSĄ.
- Przed naszą rozmową spojrzałem w metryczki zawodników Trefla i okazało się, że gra pan nad morzem dopiero drugi sezon, ale z podstawowych zawodników i tak jest pan w klubie najdłużej.
- Niee, nie całkiem. Jeszcze dłużej gra w Treflu Jarek Stencelewski, który zaczynał, kiedy zespół był jeszcze w II lidze.
- Obaj graliście nie tak dawno w Kędzierzynie. Jak potraktujecie mecz ze swoim byłym klubem?
- Z Kędzierzynem wciąż jestem związany. Mieszkają tam moi rodzice, mam wielu znajomych, a ja przeżyłem w tym mieście wiele wspaniałych chwil. Nie tylko związanych z grą w Mostostalu. W zawodowym sporcie musisz jednak odrzucić wszystkie sentymenty i grać jak najlepiej dla swojej aktualnej drużyny. Zrobię więc wszystko, by wygrał Trefl, ale po meczu obaj z Jarkiem na pewno pogadamy sobie z chłopakami z Kędzierzyna.
- Czyli nie myśli pan, jak niektórzy: - Mogę wszystkie inne mecze przegrać, byle tylko wygrać z mym dawnym klubem?
- Nie, aż tak do tego nie podchodzę. To będzie normalny i, jak wszystkie dotychczasowe, bardzo trudny pojedynek.
- Widzicie szanse na zwycięstw? Faworytem będzie chyba ZAKSA, która jeszcze nie przegrała. Trefl wręcz odwrotnie, jeszcze nie wygrał w PlusLidze.
- Jeśli tylko zagramy z wiarą w nasze umiejętności to wszystko będzie możliwe, a ZAKSA nas nie zbije (śmiech). Już w Częstochowie powinniśmy wygrać szybko w trzech setach i pójść pod prysznic. Niestety, chyba nie wszyscy wierzyli, że to się uda. Myślę, że teraz jeszcze bardziej będziemy jeszcze bardziej zmotywowani.
- W Treflu i w ZAKSIE zaszły tak duże zmiany, że teraz - chociaż grał pan w Kędzierzynie przeszło dziesięć sezonów - nic pan trenerowi nie podpowie.
- No w ostatnim sezonie, to więcej tam przestałem w kwadracie, niż grałem (śmiech). Ale ma pan rację, dobrze znam chyba tylko Benka Szczerbaniuka z najlepszych czasów Mostostalu, więc teraz moje rady nie będą wiele warte. Jeśli zaś chodzi o Trefl, to zmiany w pierwszej szóstce są, rzeczywiście ogromne. Prawie wszyscy dopiero się poznajemy i to też, na razie, nam nie pomaga.
- Kiedy w Gdańsku kupiono, Bruno Zanutto i Bojana Janića wydawało się, że Serafin nad znowu zapuści pan korzenie w kwadracie. Kontuzja Brazylijczyka spowodowała, że gra pan na przyjęciu i wszyscy wychwalają.
- Staram się jak mogę (śmiech), ale przedsezonowe plany były inne. Ustaliliśmy z trenerem, że będę grał jako libero i na tę pozycję byłem przygotowywany przez dwa miesiące. Pech i kontuzja Zanutto spowodowały, że z marszu musiałem się przestawić na atak z przyjęciem. Trener po prostu był zmuszony do eksperymentu i chyba go nie zawiodłem.
- Dwa lata temu Kędzierzyna wyjechał pan do Gdańska. Jak się pan czuje nad morzem?
- Jakbym był ciągle na wakacjach (śmiech). A poważnie rzecz biorąc, czuję się tu znakomicie. Świeże, wspaniałe powietrze, plaża po której można pobiegać i wiele zakątków które w wolnych chwilach staram się poznać, fantastyczne stare miasto. To naprawdę świetne miejsce do życia.
- Wpada pan czasami do Kędzierzyna?
- Bardzo rzadko. To jednak za duża odległość i nawet kiedy trener daje dzień lub dwa wolnego, to nie da się obrócić w dwie strony. Pozostają telefony do rodziców i kolegów, albo takie okazje, jak najbliższy mecz z ZAKSĄ. Na dłużej wpadam do rodziców na święta, albo po sezonie - na wakacjach.
- Wróćmy do siatkówki, w którą gra pan już dobrych kilkanaście lat. Któremu trenerowi zawdzięcza pan najwięcej?
- Zdecydowanie Waldkowi Wspaniałemu. To on, kiedy był trenerem w Kędzierzynie, postawił na mnie i wtedy, tak naprawdę zaczęła się moja kariera. Przy nim uwierzyłem, że mogę grać na wysokim poziomie i to on powołał mnie później do reprezentacji. Nie mogę jednak, nie wspomnieć o Igorze Prielożnym. Trenował mnie w Jastrzębiu i darzę go ogromnym szacunkiem. To naprawdę wspaniały szkoleniowiec.
Wie pan już pewnie, że Wspaniały nie wszedł w skład nowych władz PZPS?
- A to ci niespodzianka. Na pewno jednak znajdzie się wiele klubów, które go zatrudnią jako trenera, bo to znakomity fachowiec.
- A propos trenerów. Pana kolega, Michał Chadała zakończył właśnie karierę sportową i wziął się za szkolenie młodzieży. Pan też o tym myśli?
- Jeszcze nie. Na razie chcę trochę "poskakać" na parkiecie, ale przyznaję, że papiery trenerskie już mam w kieszeni. Jestem trenerem II klasy i na pewno w przyszłości będę w tym fachu pracował. Może wychowam kilku niezłych graczy? Tymczasem życzę Michałowi wielu sukcesów w nowej roli.
- Nie korci pana by czasami coś podpowiedzieć, pana imiennikowi, trenerowi, Kaszy? Albo powiedzieć - nie ja bym to zrobił inaczej.
- Ja tu jestem zawodnikiem i wiem doskonale jaka jest moja rola – mam grać. Czasami, w domu, analizuję nasze mecze, ale wnioski zachowuję tylko dla siebie.
- Czyli pana analiza najbliższego meczu z ZAKSĄ będzie tajna. Ale chyba może pan powiedzieć czy wygracie?
- Ha, ha, ha... Mam ogromny sentyment do Kędzierzyna, lecz teraz gram w Treflu Gdańsk i zrobię wszystko byśmy zwyciężyli. Taki po prostu jest sport.