Reprezentacja Holandii w drugim półfinale final four pokonała Portoryko i w sobotą zagra z sąsiadkami z Belgii o awans do elity World Grand Prix. Zwycięstwo z zespołem z Ameryki Środkowej nie przyszło jednak łatwo. - Od początku spotkania szło nam nieźle, ponieważ nie popełniałyśmy zbyt wielu błędów. Potem praktycznie każda z nas zaczęła się mylić i cała przewaga momentalnie wyparowała. Wtedy gra nam się totalnie posypała. Najważniejsze jednak, że potrafiłyśmy w dobrym stylu wrócić i w kolejnych setach odegrać się rywalkom. Swoje zrobiły też bardzo dobre zmiany. Ostatecznie to był dla nas bardzo udany mecz - podsumowuje spotkanie doskonale znana w Polsce Judith Pietersen. [ad=rectangle]
Poważny kryzys ekipa Oranje przeżywała pod koniec pierwszego seta, kiedy to straciła sześć punktów przewagi i ostatecznie przegrała wygranego - wydawałoby się - seta. - To był znak, że musimy walczyć jeszcze bardziej. Byłyśmy w stanie znacząco poprawić naszą grę i w rezultacie odniosłyśmy ważne zwycięstwo - wyjaśnia w rozmowie z serwisem SportoweFakty.pl zawodniczka.
Teraz Pietersen i koleżanki czeka starcie z ekipą Żółtych Tygrysów, która w piątek, niczym walec, przejechała się po bezradnej reprezentacji Polski. Mecz o awans do final six WGP pierwszej dywizji zapowiada się pasjonująco. - Belgię znamy doskonale. W sobotę wyjdziemy i zagramy na 100 proc. naszych możliwości. Damy z siebie wszystko, żeby awansować do elity World Grand Prix. Myślę, że to będzie świetne spotkanie. Już nie mogę się doczekać, bo takie mecze są właśnie najfajniejsze - zaznacza Pietersen.
Siatkarka, która miniony sezon ligowy spędziła w PGE Atomie Treflu Sopot, nie ukrywa, że lubi wracać do naszego kraju. - Bardzo się cieszę, że mogłam przyjechać do Koszalina, bo w poprzednim sezonie grałam przecież całkiem niedaleko, w Sopocie. Mam więc bardzo dobre skojarzenia z polskim wybrzeżem. Tutejsza hala i doping naprawdę mi się podobają. Nasz mecz oglądało wielu kibiców, a stworzoną przez nich znakomitą atmosferę dało się odczuć na boisku - wyjawia nam zdobywczyni 11 punktów w piątkowym półfinale.
Z Koszalina dla SportoweFakty.pl,
Marcin Olczyk