Świąteczne odśnieżanie wydarzeń roku: Polki po 40 latach posuchy na Olimpiadzie!

40 lat czekaliśmy na to, by nasza damska reprezentacja w siatkówce uzyskała awans do Igrzysk Olimpijskich. Rok 2008 okazał się szczęśliwy i nasze zawodniczki dowodzone przez trenera Marco Bonittę mogły cieszyć się ze zdobycia prawa do udziału w najważniejszej dla każdego sportowca imprezie. I choć wynik tam uzyskany nikogo nie zadowolił, to sam awans z pewnością był krokiem naprzód.

W tym artykule dowiesz się o:

Praktycznie do ostatniej chwili drżeliśmy o los naszych siatkarek. Do ostatniego turnieju kwalifikacyjnego nie wiedzieliśmy, czy uda im się pojechać w końcu na Olimpiadę. Pekin kusił wszystkich sportowców, lecz Polki były szczególnie zdeterminowane, by nie pojechać do stolicy Chin wyłącznie w celach turystycznych, ponieważ postawiły sobie za zadanie przełamanie 40-letniej niemocy. Na szczęście się udało, lecz łatwo nie było...

Pierwsza próba spalona

Aby dokładnie opisać drogę, jaką do Igrzysk w Pekinie przebyły polskie reprezentantki, należy cofnąć się aż września 2007 r. Wtedy to grały one na Mistrzostwach Europy w Belgii i Luksemburgu. Wejście do finału tej imprezy gwarantowało nie tylko co najmniej srebrny medal, lecz także miejsce w Pucharze Świata rozgrywanym miesiąc później, który jednocześnie pełnił funkcję pierwszej kwalifikacji olimpijskiej. Polskie zawodniczki bardzo dobrze radziły sobie z poszczególnymi przeciwniczkami. Z pierwszego miejsca w grupie weszły do półfinału, lecz tam niestety natknęły się na Serbki... Mimo że jeszcze kilka dni wcześniej podopieczne Marco Bonitty "rozniosły je w pył", to rywalki wzięły srogi odwet za grupową porażkę i nie dały naszym kadrowiczkom szans, pokonując je 3:0.

W efekcie tego wydawało się już pewne, że jedyną szansą Polek na udział w Igrzyskach w Pekinie będzie turniej kontynentalny w Halle. Jednak wtedy pomocną dłoń wyciągnął do nas prezydent FIVB Ruben Acosta, który nie zważając na protesty Rosjanek (będących przecież aktualnymi mistrzyniami świata, zdobywczyniami brązowych medali ME) przyznał nam "dziką kartę", dzięki której mogliśmy pojechać na Puchar Świata. Jak się później okazało, szczęście, które się do nas uśmiechnęło, było wręcz nieocenione.

Polki na Puchar Świata udały się z nadzieją na zdobycie olimpijskiego biletu. Niestety rzeczywistość okazała się bardziej brutalna i pokazała dystans, jaki dzieli nas od światowych mocarstw siatkarskich. Turniej nie zaczął się dla nas najlepiej. Polskie siatkarki przegrały z Brazylią 0:3. Wprawdzie następnego dnia pokonały zespół Peru, ale trzeba przyznać, że każdy inny wynik byłby sensacją na miarę porażki Polaków z Czarnogórcami w kwalifikacjach do przyszłorocznych Mistrzostw Europy... Kolejne dwie potyczki mogły otworzyć naszym ulubienicom drzwi do Pekinu, ale niestety rywalki okazały się zbyt silne. Co prawda momentami brakowało nam tylko i wyłącznie szczęścia, lecz prawdą jest, że na takim turnieju liczą się tylko zwycięstwa. Porażki z Włoszkami i Japonkami ostatecznie pogrzebały polskie nadzieje, lecz jak się później okazało - Polki miały jeszcze do ugrania coś równie istotnego. Otóż zajęcie szóstego miejsca w Pucharze Świata gwarantowało nam wystarczającą do wyprzedzenia w rankingu FIVB Holenderek liczbę punktów. Było to o tyle ważne, że w przypadku braku wygranej w Halle, mielibyśmy prawdopodobnie jeszcze jedno koło ratunkowe w postaci turnieju interkontynentalnego. Wizja ta musiała niezwykle mocno podziałać na psychikę dziewcząt, które ograły Serbię, Dominikanę, Koreę Pd. oraz Tajlandię, co wystarczyło im do zajęcia upragnionego szóstego miejsca w tabeli. Można więc już było powiedzieć, że choć założony na początku cel nie został zrealizowany, to cel nr 2 powiódł się w 100 proc. Poza tym miłym akcentem na zakończenie turnieju okazała się nagroda dla najlepiej punktującej zawodniczki, przyznana Katarzynie Skowrońskiej-Dolacie.

Foto: Katarzyna Skowrońska-Dolata - bezapelacyjnie najlepsza polska

zawodniczka

Hamamatsu:

Polska - Brazylia 0:3 (12:25, 20:25, 22:25)

Polska - Peru 3:0 (25:17, 25:17, 25:16)

Polska - Stany Zjednoczone 1:3 (21:25, 25:12, 25:27, 17:25)

Senadi:

Polska - Kuba 2:3 (25:21, 24:26, 25:22, 21:25, 13:15)

Polska - Kenia 3:0 (25:12, 25:10, 25:15)

Sapporo:

Polska - Włochy 0:3 (15:25, 15:25, 18:25)

Polska - Japonia 2:3 (25:19, 23:25, 25:18, 22:25, 12:15)

Polska - Serbia 3:2 (24:26, 25:23, 25:12, 19:25, 15:10)

Nagoja:

Polska - Dominikana 3:0 (25:14, 25:14, 25:18)

Polska - Korea Południowa 3:1 (25:20, 20:25, 25:23, 25:19)

Polska - Tajlandia 3:0 (25:15, 25:17, 25:22)

O przegranej zadecydowała fotokomórka…

Przed turniejem kontynentalnym w Halle zasady były jasne - jeśli nie udałoby się wygrać mocno obsadzonych zawodów w Niemczech, wtedy musielibyśmy gorąco wspierać Serbki lub Rosjanki. Na bok należałoby w tym momencie odrzucić wszelkie animozje, ponieważ złośliwe dopingowanie przeciwniczek dwóch wymienionych zespołów nie dość, że nie dałoby nam awansu do Pekinu, to jeszcze w konsekwencji mogłoby się okazać zgubne niczym kopanie pod samym sobą dołków. Tak więc trzeba było liczyć przede wszystkim na siebie, a zaraz potem na Rosję i Serbię. Dlaczego? Otóż w razie niepowodzenia udział w turnieju interkontynentalnym zapewniony miały dwie najwyżej sklasyfikowane w Europie drużyny, a jako że zarówno "Sborna", jak i przedstawiciel Bałkanów znajdowały się w rankingu przed Polkami, ewentualna wygrana którejś z tych ekip dawałaby nam jeszcze jedną szansę awansu do Olimpiady.

Mimo zawiłości wynikających z matematycznych obliczeń, Polki nie przystąpiły do turnieju wystraszone. Wręcz przeciwnie - mimo że za przeciwniczki miały naprawdę mocne drużyny, grały jak z nut. Z kwitkiem odprawiły Holenderki, Niemki oraz Turczynki. Także i w półfinale nie pozostawiły większych złudzeń Serbkom, a gdy do finału awansowały Rosjanki, jasne się stało, że nawet gdyby nie udało się zdobyć twierdzy w Halle, w zanadrzu mieliśmy ostatnie koło ratunkowe. Jednak przed meczem finałowym żadna z dziewczyn nie myślała o porażce. Cel był klarowny i oczywisty - zwycięstwo i awans. Niestety pierwsze dwie partie nasze siatkarki przegrały. Kiedy wydawało się już, że to Rosja zgarnie bilet do Pekinu, w Polki wszedł jakby dobry duch. Duch, który kazał im iść pod wiatr i walczyć do ostatniej piłki. Wiara w końcowy sukces opłaciła się, zaś biało-czerwone doprowadziły do tie-breaka. Tam niestety ogromna szansa została zmarnowana... Rosjanki otrząsnęły się z szoku i przez zastój, jaki przydarzył się nam w środkowej fazie seta, wygrały cały mecz. Wybuch radości po stronie "Sbornej" i łzy oraz żal w polskim obozie. Wprawdzie nikt wtedy nie cieszył się z osiągniętego w Niemczech wyniku, bo minimalna porażka zawsze boli najbardziej, to dziś możemy z ręką na sercu powiedzieć, że "co się odwlecze, to nie uciecze".

Polska - Holandia 3:1 (25:17, 30:28, 16:25, 25:20)

Polska - Niemcy 3:2 (22:25, 25:21, 14:25, 25:19, 15:8)

Polska - Turcja 3:1 (27:29, 25:16, 28:26, 25:20)

Polska - Serbia 3:1 (22:25, 25:18, 25:22, 25:22)

Polska - Rosja 2:3 (23:25, 22:25, 25:11, 25:22, 12:15)

Do trzech razy sztuka

Przed turniejem interkontynentalnym w Japonii, nazywanym "turniejem ostatniej szansy", wydawało się, że będzie to najłatwiejszy sposób na uzyskanie awansu do Igrzysk. Upragniony i wyczekany bilet dostać miały trzy najlepsze zespoły. Faworytkami rywalizacji były Polki, Serbki oraz Japonki, zaś reszta zespołów wyraźnie odstawała od stawki. Wśród nich trudno było szukać teamu, który mógłby chociaż postraszyć wymienioną trójkę. Co prawda zawody w Japonii rozpoczęliśmy od falstartu, bo inaczej porażki z gospodyniami nazwać nie można, to później było już tylko lepiej. Same zwycięstwa do końca turnieju i korzystny wynik konfrontacji Serbek z Japonkami zaowocował zajęciem przez nasz zespół pierwszego miejsca i oczywiście uzyskaniem awansu do Pekinu. Zadowolenie było uzasadnione a łzy szczęścia szczere. - To coś cudownego. Czekałam na ten moment kilkanaście lat - powiedziała po meczu z Serbią Małgorzata Glinka. Bo choć pojedynek z podopiecznymi Zorana Terzica nie był ostatnim w turnieju, to po tym zwycięstwie awans był już praktycznie pewny. Jednak dopiero po ostatnim gwizdku w Japonii ulotniło się ciśnienie i Polki mogły zacząć świętowanie. - Japonia będzie mi się teraz kojarzyła tylko z jednym – olimpijskim awansem, czyli spełnieniem największego sportowego marzenia - wyznała dziennikarzom "Super Volleya" Karolina Ciaszkiewicz. Radości polskich siatkarek nie było końca, lecz trudno było się temu dziwić - po 40 latach absencji na Olimpiadzie polska siatkówka damska wreszcie miała mieć swojego przedstawiciela w Pekinie. Wyrazem euforii, jaka ogarnęła nasze dziewczyny, było spontaniczne namalowanie na ramionach kół olimpijskich po ostatnim pojedynku z reprezentacją Portoryko.

Foto: To właśnie pod wodzą Marco Bonitty siatkarki uzyskały awans do IO

Polska - Japonia 1:3 (20:25, 25:27, 25:19, 17:25)

Polska - Kazachstan 3:0 (25:20, 25:15, 25:19)

Polska - Dominikana 3:1 (23:25, 25:19, 25:17, 25:23)

Polska - Korea Południowa 3:0 (25:16, 25:19, 25:16)

Polska - Tajlandia 3:1 (18:25, 25:14, 25:19, 25:23)

Polska - Serbia 3:2 (25:18, 25:14, 18:25, 22:25, 15:10)

Polska - Portoryko 3:0 (25:22, 25:22, 25:22)

Rywalki okazały się zbyt mocne

Pisząc o uzyskaniu historycznego awansu, nie można nie wspomnieć o samym występie na Olimpiadzie. Niestety naszym siatkarkom nie udało się niczego w Pekinie zwojować. Przedostatnie miejsce w grupie i dziewiąte w klasyfikacji generalnej nie może nikogo satysfakcjonować. Nie nam już jednak wyrokować, czemu tak się stało. Planem minimum miało być wyjście z grupy, zaś każde inne osiągnięcie traktowane by było jak prawdziwy sukces. Ale czasu już nie odwrócimy, a faktem jest, że większym osiągnięciem był sam awans do imprezy docelowej niż postawa polskiego zespołu w turnieju olimpijskim. Aczkolwiek jest to już temat na całkiem inny tekst, a nie na materiał o zabarwieniu świątecznym. Bo jak wszyscy wiemy - święta to czas radości, a właśnie uczucie wielkiego zadowolenia zafundowały nam nasze reprezentantki, uzyskując awans po 40 długich latach posuchy w tej dziedzinie.

Komentarze (0)