Awantura o drzwi, czyli słowo o Orlen Lidze

Zamieszane zrodzone przez spór Zawiszy Sulechów i PLPS o kształt kobiecej ekstraklasy siatkarek w przyszłym sezonie każe zastanowić się: co poszło nie tak, skoro miało być jasno i klarownie?

W tym artykule dowiesz się o:

Jakiś czas temu po przeczytaniu komunikatu władz Orlen Ligi dotyczącego jej liczebności w nowych sezonie popełniłem taki oto krótki akapit, upubliczniony potem na Twitterze. Myślałem naiwnie, że to wystarczy w ramach prywatnego komentarza do całej sprawy, ale późniejsze działania MLKS Roltex Zawiszy Sulechów, walczącego o rozumianą na własny sposób sprawiedliwość z siłami ciemności i bezprawia, podkusiły mnie do kolejnej, już nieco bardziej pogłębionej refleksji nad całą sytuacją. Siłą rzeczy nie będzie ona zbytnio optymistyczna, i to nawet nie ze względu na to, że jakiekolwiek starania sulechowskiego klubu (który już zdążył zaskarżyć orzeczenie PLPS do Sądu Odwołaczego przy PZPS) prawdopodobnie spełzną na niczym.
[ad=rectangle]

Od razu zaznaczam: nie zamierzam tutaj rozstrzygać, czy decyzja władz ekstraklasy była słuszna i czy faktycznie Zawisza nie dawał finansowych i czysto sportowych gwarancji na to, że godnie zastąpi w gronie najlepszych drużyn w kraju Pałac Bydgoszcz, ostatni zespół minionego sezonu Orlen Ligi. Choćby dlatego, że nie mam wglądu w dokumenty składane przez kluby ubiegające się o miejsce w Orlen Lidze i przez to trudno jest mi zweryfikować zapewnień lubuskiego klubu o ponad dwóch milionach złotych w budżecie i potencjale pozwalającym myśleć o ósmej lokacie w najwyższej lidze. Nie chodzi o błąd w procesie decyzyjnym, a błąd systemowy, którym jest naznaczona cała idea "zamkniętej, czyli otwartej ligi" w polskiej siatkówce.

Czemu właściwie służy system, w którym zastępuje się spadki i awanse odgórnym decydowaniem o kształcie ekstraklasy? W naszych polskich warunkach chodzi przede wszystkim o zapewnienie możliwie jak najwyższego poziomu uczestników i uniknięcie przypadków, kiedy w elicie przebywały kluby-meteory, zwykle kończące swoją bytność na najwyższym szczeblu po roku, z bagażem sromotnych porażek i pieniężnych zaległości prowadzących do upadku (TPS Rumia, AZS Metal-Fach Białystok itp.). Po drugie, ma to być w teorii wentyl bezpieczeństwa w wypadku sytuacji kryzysowej w przypadku jednego lub kilku klubów i prewencyjny sposób na uniknięcie sytuacji zaistniałych we Włoszech (smutny koniec Icos Cremy i Liu-Jo Modeny) czy Rosji (sądowe batalie Omiczki Omsk z byłymi zawodniczkami o zaległe pensje, wycofanie się z rozgrywek Hara-Morin, Fakieła Nowyj Urengoj czy Tumienia).

Oczywiście nawet przy najlepszym możliwym funkcjonowaniu tych rozwiązań znajdą się malkontenci, którzy będą stawiali za wzór starą, dobrą i prostą zasadę, że najgorsi opuszczają, a najlepsi zasilają ekstraklasę i basta! Można jednak zrozumieć decydentów, dla których najważniejszy jest wizerunek ligi bogatej, silnej i chętnie oglądanej, który niekiedy wymaga pewnych odgórnych regulacji. Żeby pretensji o nie było jak najmniej, tzw. zamknięciem ligi powinny rządzić dwie zasady: transparentności i konsekwencji. Sęk w tym, że obie są w polskiej siatkówce traktowane mocno pobieżnie, co rodzi problemy.

Najgorsze jest to, że tak naprawdę w gorącym okresie, gdy rozstrzygają się losy pretendentów do miejsca wśród najlepszych drużyn polskiej siatkówki, wiemy mało lub niewiele: nie wiemy, w czym lepszy jest Pałac Bydgoszcz, który w ciągu dwóch lat wygrał 4 ligowe spotkania i w oczywisty sposób nie wypełnił paragrafu 13, ustępu 1., litery k Regulaminu Profesjonalnego Współzawodnictwa w Piłce Siatkowej (nie mówiąc już o punkcie h, czyli średniej widowni we własnej hali przekraczającej 1500 osób, ale tego wymogu nie spełnia 8 z 12 klubów ekstraklasy - ot, ciekawostka) od zdecydowanego zwycięzcy pierwszej ligi, który w ostatnim sezonie miał okazję rywalizować tylko z jednym rywalem na najwyższym poziomie, Budowlanymi Łódź w ramach Pucharu Polski, i co prawda przegrał, ale nie bez walki. Być może pomocny w ocenie byłby po raz kolejny turniej barażowy po sezonie, ale tym razem nikt nie zdecydował się na takie rozwiązane.

Żeby nie ograniczać się do jednego klubu: z jednej strony mamy 2 miliony 700 tysięcy złotych prognozowanego budżetu sulechowskiego klubu, z drugiej ostrowieckie KSZO, które w poprzednim sezonie finansowo ledwo związało koniec z końcem: prezes Iwona Kosiorowska przyznawała w marcu tego roku, że jej klubowi do dokończenia sezonu brakuje około 170 tysięcy złotych, zaś minimalną kwota potrzebna do funkcjonowania klubu z miejsc 9-12 Orlen Ligi to milion 200 tysięcy złotych (ostatecznie KSZO zajęło 9. miejsce w lidze). Dodajmy przy tym, że klub z hutniczego miasta nie zdołał przyciągnąć możnych prywatnych sponsorów i jego budżet stanowią w przytłaczającej większości wpływy z budżetu miasta i starostwa, a to nie różni KSZO w niczym od sulechowskiego Zawiszy, czerpiącego wpływy głównie z lokalnego samorządu. Mieliśmy także przykłady zespołów, których najlepsze zawodniczki w trakcie sezonu zachodziły w ciążę, co przyczyniło się do potężnych luk w składach i znacznego obniżenia poziomu sportowego, prawdziwego oczka w głowie władz ekstraklasy, prezentowanego przez wspominane drużyny.

[nextpage]Reasumując: jeżeli spojrzeć na dół tabeli kobiecej ekstraklasy siatkarek, to wcale nie ma stuprocentowej pewności, że zespoły z Ostrowca, Rzeszowa czy Bydgoszczy zasługują na grę w Orlen Lidze zdecydowanie bardziej niż drużyny zaplecza. Tym bardziej pożądamy jasnych i jawnych kryteriów oceny, a tych nie otrzymujemy. W zamian mamy chaos, jałowe czekanie, histerię rzekomo oszukanych kandydatów, bezradnie rozłożone ręce decydentów i pretensje ze strony postronnych widzów, domagających się czegoś więcej niż argumentów o "trzydziestoletniej tradycji".

Jeżeli obserwatorzy rozgrywek mają spore wątpliwości co do słuszności decyzji PLPS (a mają, wystarczy śledzić artykuły pojawiające się ostatnio w lubuskich mediach sportowych), organizatorowi ekstraklasy powinno zależeć przede wszystkim na jak najdokładniejszym przedstawieniu opinii publicznej motywów, jakimi kierowali się podczas decydowania o kształcie rozgrywek, a gdy trzeba, podeprzeć się konkretnymi liczbami lub dokumentami. Wszystko po to, by ograniczyć do minimum margines niewiedzy, na podstawie którego rozżaleni kibice tworzą teorie spiskowe o znajomościach, układach i klikach mających na celu utrzymanie „hamulcowych” ekstraklasy niezależnie od wszystkiego. A obecnie takie się pojawiają i nie służy to w żaden sposób PLPS, tym bardziej, że kibic ma dobrą pamięć, sięgającą do czasów, gdy licencję na grę w lidze otrzymał świętej pamięci AZS Białystok, który kończył swój żywot w atmosferze skandalu, procesów sądowych i przy wtórze łez oszukanych zawodniczek.

A co do konsekwencji… Chciałoby się w tym momencie przywołać rokroczny spektakl, jaki odbywa się w okresie międzysezonowym w PlusLidze z udziałem rozżalonych zwycięzców I ligi, ale ten tekst musiałby rozrosnąć się do rozmiarów akademickiego eseju, poprzestańmy zatem na gruncie ligi kobiecej. Jak można poważnie traktować słowa „ORLEN Liga w sezonie 2016/2017 może liczyć czternaście zespołów”, skoro obecnie daje się wyraźnie do zrozumienia, że w naszym kraju nie ma aż tylu drużyn, które mogłyby spełniać warunki przystąpienia do najwyższej klasy rozgrywkowej? I to w sytuacji, kiedy co roku mocno przymyka się oko na brzmienie paragrafu 13 w kontekście zawsze tych samych drużyn i łaskawie daje im się czas na pokutę i poprawę? Nieustannie naruszając przewidziane regulaminami terminy podjęcia ostatecznej decyzji, przez co klub A lub B za pośrednictwem mediów wylewa żale z powodu niepodpisanych kontraktów, braku obiecanego sponsora lub niezagwarantowanej lepszej hali, a wszystko z powodu niepewności, czy w przyszłym roku zagra się w tej samej czy lepszej lidze? Nic dziwnego, że obecny system panujący w Orlen Lidze raczej zniechęca niż przekonuje i skłania do wciąż tych samych pretensji w miejsce konstruktywnego sporu o optymalny format rozgrywek.

A przecież patrząc choćby na Półwysep Apeniński, wygląda na to, że względny ład jest możliwy: po sezonie 2014/15 w tamtejsze ekstraklasie siatkarek bez żalu pozbyto się Volley 2002 Forli i Zeta System Urbino Volley, dwóch zdecydowanie najsłabszych ekip ekstraklasy. Na niekorzyść drugiej z nich zadziałały dodatkowo doniesienia o niewywiązaniu się z zobowiązań płacowych wobec zawodniczek mimo złożonych deklaracji (innymi słowy: władze ligi zostały oszukane) i potężne problemy finansowe głównego sponsora. Przed startem rozgrywek o prawo gry w Serie A1 ubiegały się IHF Volley i Pallavolo Ornavasso, ale pierwszy klub nie podołał rejestracji do rozgrywek, a drugi wycofał się przez brak gwarancji finansowych. Nie były to najwspanialsze wieści dla kibiców obu drużyn, ale ekstraklasa pewnie cieszyła się, że system prewencji zadziałał i spokój w elicie, gwarantowany wprowadzonym dwa lata temu Kodeksem Etycznym klubów ekstraklasy i zaostrzonymi kryteriami dla potencjalnych członków elity, został zachowany.

Wszystko po to, by uniknąć rozgardiaszu, jaki panował po wycofywaniu się w trakcie sezonu Icos Cremy i Liu-Jo Modeny oraz by nie czytać więcej na łamach siatkarskich mediów o dziesiątkach tysięcy euro, które już nieistniejące Duck Farm Chieri Torino było dłużne słynnej Francesce Piccinini. Klęski wizerunkowe, jakie dosięgły włoską ligę siatkarek w czasie kryzysu ekonomicznego panującego w kraju, wymusiły zdecydowane działania i restrykcyjne trzymanie się nałożonych przez siebie reguł. Nie jest idealnie, wciąż zdarzają się przypadki beznadziejne, ale sytuacja poprawiła się na tyle, że najlepsze zawodniczki nie boją się już zasilać włoskich ekip w obawie przed nagłych krachem finansowym lub miesięcznymi wypłatami otrzymywanymi raz na kwartał. Dobrem najwyższym jest cała ekstraklasa jako wizytówka włoskiej siatkówki i choć nie wszyscy są z jej decyzji zadowoleni, efekty widać po szalonej jak nigdy karuzeli transferowej w kobiecej Serie A1. I w tym wypadku rozwiązania praktykowane w rozgrywkach siatkarzy sprawdziły się całkiem nieźle, na pewno lepiej niż powiększanie Orlen Ligi do 12 drużyn w celu dorównania „najlepszej lidze świata”, bez większego zastanowienia, czy na pewno ilość przechodzi w jakość.

Od lat zwolennicy zamkniętej Orlen Ligi przekonują, że tak naprawdę drzwi do występów przed kamerami Polsatu są otwarte dla każdego, o ile zapewni, że jest godzien nazywania się ekstraklasowcem w każdym calu. Przeciwnicy pomstują, że te drzwi są złośliwie przymykane od wewnątrz przez starych wyjadaczy, niechętnych wszelkim zmianom i dbającym tylko o to, by krewni i znajomi mogli dalej kisić się we własnym gronie. Ale mam niepokojące wrażenie, że cała sytuacja wygląda zupełnie inaczej: obie strony sporu stoją naprzeciwko siebie przed pustą futryną i przekrzykują się wzajemnie, nie zauważając, że czegoś w tej futrynie brakuje. Może na początek dopasujmy do niej jakieś drzwi? Nie muszą być od razu idealne, wystarczy, żeby każdy je widział.

[b]Michał Kaczmarczyk

[/b]

Źródło artykułu: