Kiedy przedzierałem się polną dróżką do ursynowskiej hali Arena, bo w największym warszawskim osiedlu nikt nie pomyślał, by ułożyć porządny chodnik, którym będzie można dojść do areny "Meczu Gwiazd", zastanawiałem się tak - jak wielu kibiców - co zademonstrują najlepsi ligowi zawodnicy. - Myślisz, że będą walczyć na poważnie - pytała swojego chłopaka młoda dziewczyna, kupując przy wejściu biało-czerwony szalik. Dwudziestu czterech siatkarzy wybranych drogą internetowego głosowania, miało pokazać mecz na poziomie tak wysokim jak, nie przymierzając, szczyty Tatr.
Czy tak było? Trudno powiedzieć. Oceniając mecz na konferencji prasowej, nikt nie mówił o poziomie spotkania. - Przede wszystkim dziękujemy zawodnikom, że nikt nie odmówił gry - zaczął wiceprezes PLPS. Jan Zaręba, a później trenerzy i zawodnicy podkreślali, że taki mecz jest dla nich zabawą i po pełnych napięcia meczach ligowych przynosi im samym dużo radości. - Spotkaliśmy się dzień przed meczem i była okazja, by pogadać, trochę pożartować, a przecież wynik nie jest najważniejszy - stwierdził Łukasz Kadziewicz, środkowy gdańskiego Trefla. - Dobrze, że nikt nie złapał kontuzji - dodał.
- Wierzcie mi, że chcieliśmy z nimi wygrać, ale popełniliśmy za dużo prostych błędów - podsumował trzysetowy mecz Paweł Papke, który wszedł na boisko w drugiej szóstce i specjalnie się nie zmęczył. - To miało być przede wszystkim święto dla kibiców i chyba ta było - ocenił trener Krzysztof Stelmach. Jego zdaniem kibice mieli co oglądać, a zawodnicy w końcu nie musieli za wszelka cenę zwyciężyć. - W Polsce, każdy mecz trzeba wygrać, a tu chociaż raz można było się trochę pobawić piłką. To też jest wartość takich spotkań - powiedział Stelmach, który na konferencji prasowej miał dodatkowe zadanie - tłumaczył wypowiedzi gości zagranicznych. Prawie wszyscy mówili bowiem po włosku.
Na parkiecie zagraniczne gwiazdy pokazały, że nawet kiedy trwa zabawa prawdziwy profesjonalista nie zapomina o wyniku. Szybkie akcje pozwalały im wygrać trzy sety z rzędu, a jedyny zawodnik, który rozegrał cały mecz, Terence Martin pokazał nie tylko szybkie i mocne ataki, ale również wielki talent showmana. Uśmiechnięty Kanadyjczyk cieszył się z każdej udanej akcji i co chwilę żartował sobie z kolegów. - Nie grałem wcześniej w takim meczu, choć trochę świata już zjeździłem. W Warszawie czuję się świetnie i wracam tu już za tydzień. Z Politechnika też wygramy - powiedział żartem tuż po odebraniu statuetki dla MVP spotkania. Wręczyła mu ją... Dorota Świeniewicz.
Uradowany opuszczał ursynowska halę także Zbigniew Bartman. On do swojej kolekcji medali i pucharów dołączył nagrodę za zwycięstwo w konkursie "Gwoździa". - Owszem, wbijanie gwoździ udaje nam się czasami ćwiczyć po zakończeniu normalnego treningu. To ogromna frajda "przyłożyć" z pełną mocą. Dziś połowa nagrody należy się Pawłowi Zagumnemu, bo to on wystawiał mi idealne piłki - powiedział.
Zapytany, czemu Polacy nie wygrali nawet jednego seta, od razu znalazł odpowiedź. - Zawodnicy z zagranicy, bardzo chcieli pokazać, że są mocni i tym samym potwierdzić, że są potrzebni - tłumaczył gracz z Częstochowy, który jednak karierę zaczynał kilkaset metrów od hali Arena, w wylęgarni siatkarskich talentów ursynowskim Metrze. - A ja myślę, że nasze wczorajsze spotkanie w hotelu było "lepiej zorganizowane" i dlatego dziś wygraliśmy - żartował Terence Martin.
Zawodnicy obu zespołów podkreślali jednak, że tego typu zabawa potrzebna jest wszystkim. Kibicom, zawodnikom, trenerom i działaczom. - Najlepiej świadczy o tym ilość telefonów, które ostatnio odebraliśmy od różnych "ważnych osób", a tych w stolicy nie brakuje. Mogę już dziś potwierdzić, że "Mecz Gwiazd" odbywał się będzie co roku właśnie w Warszawie. Tu jest ogromne zapotrzebowanie na siatkówkę z najwyższej półki, co potwierdzili kibice wykupując bilety na długo przed meczem. Chcielibyśmy jednak przenieść to siatkarskie święto na Torwar. Tam - w lepszych warunkach - widowisko obejrzy dwa razy tyle fanów. Liczymy także na większe zainteresowanie władz stolicy, bo przyznam, że są w Polsce ośrodki, które zrobią wszystko by gościć Mecz Gwiazd u siebie, a współpraca układa się tam dużo lepiej niż z warszawskim ratuszem - mówił na konferencji prasowej Jan Zręba.
Co można zmienić oprócz hali? Temperaturę! O ile na widowni i parkiecie atmosfera była gorąca, to już w sali konferencyjnej, zawodnicy i dziennikarze drżeli z zimna. - Kończymy, bo nam się siatkarze rozchoruję – poganiał żurnalistów Marek Magiera. To właśnie on wspólnie z Grzegorzem Kułagą zagrzewał przez cały mecz widownię.
- Szkoda tylko, że do zabawy nie potrafili się włączyć sędziowie. Nie pozwalali rozpoczynać gry, kiedy grała muzyka, a żartobliwe zagrania oceniali z całą surowością - narzekali wodzireje. To prawda. Kiedy na boisku pojawiło się siedmiu zawodników z drużyny krajowej, zaliczyli punkt przeciwnikom, to samo zrobili gdy zaatakował libero zespołu zagranicznego Marko Samardzic. Jednym słowem nie włączyli się do zabawy.
Warto także dodać, że cały dochód z "Meczu Gwiazd" i z licytacji reprezentacyjnych koszulek, którą przeprowadził Magiera zostanie przeznaczony na pomoc byłym siatkarzom, którzy dziś znaleźli się w trudnych warunkach. - Oni przecież kiedyś trenowali tak samo mocno jak dzisiejsze gwiazdy. Nie mili jednak szczęścia i grali w innej rzeczywistości. Jeśli tylko można to trzeba im pomagać - podkreślali na każdym kroku organizatorzy.
Kiedy kibice zebrali już w Arenie wszystkie autografy i zrobili sobie z gwiazdami zdjęcia we wszystkich możliwych pozach, wszyscy aktorzy historycznego meczu pojechali do hotelu, gdzie szybko wbili się w garnitury, by zdążyć na galę Siatkarskich Plusów 2009.