Porażki cenniejsze niż zwycięstwa? Historia zna takie przypadki

Od soboty słychać głosy oburzenia, że reprezentacja Niemiec specjalnie przegrała mecz z Holendrami, aby w ćwierćfinale nie trafić na Biało-Czerwonych. Czy kibice nie pamiętają już szachów Andrei Anastasiego?

W tym artykule dowiesz się o:

Regulamin mistrzostw Europy stworzony przez Europejską Konfederację Siatkówki od lat jest niezmienny. Sztaby szkoleniowe, ale również i kibice, skrupulatnie analizują turniejową drabinkę i w ten sposób przewidują prawdopodobny skład uczestników półfinałów lub samych finalistów. Tymczasem paradoksem jest fakt, iż takie a nie inne przepisy promują... porażki.

Patrząc spokojnie na opisywany system, można zwyciężyć w zaledwie pięciu meczach, aby stanąć na najwyższym stopniu podium. Niemożliwe? A jednak. W grupie wygrywamy jeden pojedynek z trzech, następnie trafiamy do barażu, ćwierćfinału, półfinału oraz wielkiego finału. Można z przekonaniem stwierdzić, że znalezienie się w gronie czterech najlepszych drużyn w Europie jest dziecinnie proste. Wystarczy tylko chwilę pomyśleć i wybrać sobie teoretycznie łatwiejszych przeciwników w kolejnych rundach.

Historia zna takie przypadki, dlatego tym bardziej dziwić mogą głosy oburzenia, które od soboty słychać niemal wszędzie. Głównym winowajcą sytuacji jest trener Vital Heynen, który po porażce z Bułgarią 0:3, w drugim dniu mistrzostw Europy dał odpocząć swojemu atakującemu Georgowi Grozerowi, a po wygranym pierwszym secie z Holandią zmienił kilku innych podstawowych graczy. Ostatecznie poskutkowało to porażką w tie-breaku i sporymi kontrowersjami tuż po zakończeniu meczu.

W swoim dzienniku prowadzonym specjalnie dla WP SportoweFakty, szkoleniowiec reprezentacji Niemiec bronił się przed oskarżeniami tłumacząc, że impreza jest długa i wymaga rotacji w składzie. - Nie mówiłem im, że mają przegrać, mówiłem, że mają grać najlepiej jak potrafią - podkreślał Vital Heynen. Oczywiście każdy powinien samemu odpowiedzieć sobie na pytanie czy posunięcie trenera było zagrywką taktyczną czy zbiegiem okoliczności.

Na pewno w słowa Belga nie wierzyli rywale. - Myślę, że trener Niemców grał tak, żeby przegrać. To nie jest dobre nastawienie sportowców i wbrew zasadom fair play. Moja drużyna nigdy by się tak nie zachowała. Jeśli ja jestem trenerem, to oczekuję od swoich podopiecznych, by zawsze walczyli o zwycięstwo - ocenił Gido Vermuelen, szkoleniowiec Holendrów.

Bardzo podobnego zdania był młody czeski atakujący Michal Finger. - Myślę, że jeżeli ktoś zna się chociaż trochę na siatkówce i umie liczyć, to wie, że oni chcą zająć trzecie miejsce, żeby mieć łatwiejszych przeciwników. Tak więc wszyscy wiedzą, dlaczego przegrali, zwłaszcza ta ostatnia akcja była ewidentna, kiedy jeszcze dla pewności, że ją przegrają, dotknęli siatki. Wszyscy to widzieli - stwierdził w rozmowie z WP SportoweFakty Czech.

Trzecie miejsce w grupie oznacza dla Niemców grę w barażu z drugim z zespołem z grupy C, czyli w tym wypadku Belgami. W takim wypadku w ewentualnym ćwierćfinale trzeci zespół ubiegłorocznych mistrzostw świata zagrałby z liderem grupy A - Bułgarami. Scenariusz niemal idealny, aby w łatwy sposób dostać się do najlepszej czwórki turnieju organizowanego na terenie Włoch oraz Bułgarii.

Na swoim profilu na Facebooku statystyk reprezentacji Polski Oskar Kaczmarczyk umieścił krótki film z jedną z akcji wspomnianego wcześniej meczu Holandia - Niemcy i dodał dość wymowny komentarz.

Co za cudowna reakcja po zablokowaniu meczowej piłki pt. "No nie! No po prostu ku**a no nie! Trafił mi w ręce!" Na szczęście kolega obok zachował czujność ;)

Posted by YaOskar on 11 października 2015

Widać, że przy stanie 13:14 niemiecki środkowy Tim Broshog blokuje swojego przeciwnika, ale po udanej akcji nie okazuje żadnej radości z faktu, iż jego drużyna przedłużyła swoje szanse w tym meczu. Początkowo sędziowie wskazali punkt dla Niemców, ale wideoweryfikacja wykazała dotknięcie siatki przez Jana Zimmermanna i zakończyła pojedynek.

Warto również zastanowić się czy wobec takiego wyniku na korzyść Holandii, swoich kalkulacji nie wprowadzili w życie także Bułgarzy, którzy tego samego dnia wygrali z Czechami, ale dopiero w tie-breaku. Łatwo można wysnuć wnioski, że drużyny robią wszystko, aby w kolejnej fazie nie trafić na Biało-Czerwonych.
[nextpage]Mało kto pamięta już o szachach, których głównymi bohaterami kilka lat temu byli Polacy z ówczesnym szkoleniowcem Andreą Anastasim. Pierwszą rundę mistrzostw Europy 2011, polska ekipa rozegrała w Pradze i rozpoczęła od zwycięstwa nad Niemcami.

Później nastąpiła dość pechowa porażka z reprezentacją Bułgarii. Chyba każdy zapamiętał moment, gdy w ostatnim secie polska kadra miała szansę na wyrównanie stanu partii, jednak przy nabiegu do ataku nieszczęśliwie poślizgnął się Jakub Jarosz.

Po tych dwóch pojedynkach wiadomo było, że zespół czeka gra w barażach o wejście do ćwierćfinału. System był dokładnie taki sam, jak obecnie i promował porażki w ostatnich spotkaniach. Trzeci mecz grupowy ze Słowakami Polacy rozpoczęli w rezerwowym zestawieniu. Sztab szkoleniowy desygnował do gry zawodników, którzy większość czasu spędzili w kwadracie dla rezerwowych. Wśród nich byli między innymi bardzo młodzi siatkarze - Fabian Drzyzga oraz Mateusz Mika.

Chyba nikt nigdy nie potwierdził wprost, że Biało-Czerwoni z premedytacją prezentowali się słabiej od rywali, aby w następnych rundach trafić na łatwiejszych przeciwników. Mimo to, chytry plan udał się w pełni. W barażu zespół wygrał z Czechami, a w ćwierćfinale Polacy znów zmierzyli się ze Słowakami, pokonując ich tym razem bezproblemowo w trzech setach. Wygrana sprawiła, że po raz drugi z rzędu reprezentacja Polski znalazła się w najlepszej czwórce mistrzostw Europy i w ostatecznym rozrachunku wywalczyła brązowy medal tej imprezy.

Wtedy również słychać były słowa oburzenia. Nawet na trybunach przed grupowym starciem ze Słowakami kibice między sobą wymieniali poglądy, że mecz na pewno zakończy się porażką. Niemniej jednak byli niezadowoleni z faktu, że po przejechaniu kilkuset kilometrów, wydaniu niemałej sumy pieniędzy muszą oglądać porażkę swoich ulubieńców. Chociaż manewr był ryzykowny, w końcowym rozrachunku opłacił się w stu procentach.

Na swoje usprawiedliwienie reprezentanci Polski przytaczali fakt, iż rok wcześniej podczas mistrzostw świata we Włoszech nie bawili się w kalkulacje i odpadli z turnieju już w drugiej jego fazie. Wówczas regulamin również pozwalał na porażki bez późniejszych konsekwencji w postaci gorszego miejsca. Już w pierwszej fazie, grający w Trieście wraz z Polakami Serbowie nieco mniej przykładali się do wyników, co pozwoliło im trafić do zdecydowanie łatwiejszej grupy.

Natomiast polska drużyna, po pokonaniu wszystkich przeciwników, w drugiej fazie zagrała z Bułgarami oraz Brazylijczykami, czyli dwoma bardzo mocnymi zespołami. Gdy już wiadomo było, że Polacy nie mają szans na nawiązanie wyrównanej walki z rywalami, walka o pierwsze miejsce pomiędzy wymienionymi wcześniej dwoma zespołami okazała się największą farsą w historii siatkówki.

Nie jest przecież normalnym, że żaden z zespołów nie chciał wygrać i robił wszystko, aby tego nie dokonać. Natomiast trener Bernardo Rezende wystawił dość eksperymentalny skład, w którym rolę rozgrywającego pełnił nominalny atakujący Theo Lopes. Siatkarz chyba nigdy dotąd nie odbił tylu piłek, a do tego robił to w dość czytelny sposób, ułatwiając zadanie rywalom. Ostatecznie reprezentacja Bułgarii wygrała w trzech setach, a Brazylijczycy, zgodnie z planem, zagrali ze słabszymi przeciwnikami i bez problemów zdobyli złoty medal.
[nextpage]Matematyka miała być również sprzymierzeńcem Biało-Czerwonych podczas mistrzostw Europy organizowanych w Polsce oraz Danii. Wówczas podopieczni Andrei Anastasiego również próbowali zrobić wszystko, aby w kolejnych fazach turnieju nie trafić na Rosjan, którzy uznawani są przecież za jedną z najlepszych drużyn i potrafią zmobilizować się w najważniejszych turniejach.

Jeszcze przed rozpoczęciem pojedynku z Francją zawodnicy innych drużyn zakładali się, że Biało-Czerwoni przegrają mecz, aby uniknąć reprezentacji Rosji. Scenariusz jak najbardziej się sprawdził. Z każdym rozegranym setem polski zespół gasł i pewnym było, że czeka go rywalizacja w barażach z Bułgarami.

Tutaj los był jednak przewrotny. To, co miało nam ułatwić drogę do sukcesu, stało się przekleństwem. Bułgarska ekipa, zmobilizowana jak nigdy, utarła nosa ekipie prowadzonej przez Anastasiego, pokonując ją w pięciu setach. Tak właśnie skończył bajkowy sen Polaków o finale w Kopenhadze oraz praca sztabu szkoleniowego. Z kolei Bułgarzy, którzy nie kalkulowali pewnie znaleźli się w czwórce.

Regulaminy wielkich siatkarskich imprez nigdy nie były sprawiedliwe. Niestety w tegorocznych mistrzostwach Europy również promowane jest kombinowanie. Ale czy można go zabronić, jeżeli jest zgodne z obowiązującą formułą? Oczywiście, że nie. Kwestia późniejszych oskarżeń leży tylko w gestii poszczególnych drużyn czy zawodników. Przecież nikt nigdy wprost nie przyzna się, że przegrał specjalnie bądź też była to jedynie kwestia dość kontrowersyjnego przypadku.

Zagrania nie fair należy zdecydowanie potępiać, ale przecież to nie wina zespołów, że ktoś kiedyś wymyślił takie zasady. Należałoby głębiej przyjrzeć się tematowi i tylko dobrą wolą Europejskiej Konfederacji Siatkówki byłaby zmiana obecnie obowiązującego regulaminu. Podczas zeszłorocznych mistrzostw świata w Polsce zasady były przejrzyste i wiadomym było, że tylko zwycięstwa i kolejne losowania wyłonią rywali w następnych fazach.

Kilka tygodni temu słychać było również głosy sprzeciwu wobec formuły rozgrywania Pucharu Świata. Jednak patrząc na ostatnie wydarzenia jest on jednym z najsprawiedliwszych w historii. Na podium znajdują się drużyny, które wygrały najwięcej pojedynków. No właśnie. Czy to nie o zwycięstwa chodzi w siatkówce?

Natalia Bugiel

Komentarze (1)
avatar
KANAP
12.10.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
formuła pucharu świata nie jest sprawiedliwa, zakłada że zespoły na tym samym poziomie zagrają cały turniej, a rzeczywistość jest taka że niektórzy grają z pełnym zaangażowaniem tylko na mecze Czytaj całość