Kiedy podopieczni Krzysztofa Stelmacha polegli w inauguracyjnej partii aż 11:25, a na pierwszej przerwie technicznej w kolejnej przegrywali 1:8, wydawało się, że gracze z Kędzierzyna-Koźla mają szansę na odniesienie rekordowego wysokiego zwycięstwa. Tak się jednak nie stało, ponieważ gracze BBTS-u nadspodziewanie szybko się przebudzili i zaledwie kilka minut później to oni prowadzili już 12:11.
- Na pierwszej przerwie technicznej w drugim secie powiedzieliśmy sobie, żeby wziąć się w garść i zacząć coś grać, bo przynosimy wstyd. Trzeba było się pobudzić, więc rozmowa przy takim stanie nie mogła być przyjemna. Później trochę ruszyliśmy, w czym pomogły nam zagrywki Pawła Gryca i skuteczne wykończenie kilku kontrataków. Niewiele brakowało, byśmy zwyciężyli w drugiej odsłonie, a wówczas mecz mógłby się różnie potoczyć. W trzeciej partii wyglądaliśmy już tak, jakbyśmy nie wierzyli w swoje siły - skomentował Kamil Kwasowski.
Bardzo dużą przeszkodę na drodze do osiągnięcia lepszego wyniku w hali Azoty stanowiły dla bielszczan niewymuszone pomyłki. Ich szkoleniowiec był już bardzo zdenerwowany między innymi ich liczbą po spotkaniu 4. kolejki, przegranym 1:3 z Łuczniczką Bydgoszcz. Wówczas to zawodnicy z Bielsko-Białej oddali rywalom za darmo aż 28 punktów. W starciu przeciwko ZAKSIE, pomimo rozegrania jednego seta mniej, popełnili jeszcze więcej, bo aż 29 błędów!
- Pojedynek z Łuczniczką przegraliśmy własnymi pomyłkami. Nie ukrywam, że w rywalizacji z ZAKSĄ przeciwnicy byli o wiele lepsi od nas, ale samemu również popełniliśmy dużo błędów. W pierwszym secie ich liczba aż raziła w oczy (10 - red.) - spuentował 25-letni przyjmujący.
Po pięciu seriach spotkań BBTS Bielsko-Biała ma na swoim koncie 3 punkty i zajmuje 12. miejsce w tabeli PlusLigi. W następnej kolejce (25 listopada) drużyna podejmie u siebie Cuprum Lubin.