Amerykański Sen, odc. 6. Piotr Makowski: My, polscy trenerzy, musimy się wzajemnie wspierać

Były selekcjoner żeńskiej reprezentacji przedstawił pomysł na wykorzystanie kontaktów nawiązanych z największymi siatkarskimi autorytetami w USA. A także wiele ciekawych przemyśleń związanych z wizytami za Atlantykiem.

Bohater kolejnego odcinka naszego cyklu, który zdecydowaną większość swojej kariery związał z rodzinną Bydgoszczą, ma za sobą lata spędzone na pracy z grupami zarówno młodzieżowymi jak i seniorskimi, dni szkoleń, konferencji i zajęć u zagranicznych trenerów męskiej reprezentacji Polski, tydzień obserwacji treningów prowadzonych przez Giovanniego Guidettiego, współpracę z Jerzym Matlakiem w kadrze narodowej siatkarek i wreszcie samodzielne jej prowadzenie. Nie ogranicza się on do krajowego podwórka i chętnie czerpie z obcych doświadczeń, ale wielokrotnie podkreśla, jak ważna jest pamięć o własnych chlubnych tradycjach szkoleniowych i solidarność wszystkich osób, którym zależy na dobrej kondycji polskiej siatkówki. Poza tym trener podzielił się w rozmowie z naszym portalem bezprecedensowym pomysłem służącym poprawie szkolenia w naszej siatkówce kobiet.

WP Sportowe Fakty: To prawda, że z początku był pan niechętny amerykańskiej szkole siatkówki?

Piotr Makowski: Trzeba dbać o to, co polskie, natomiast należy jednocześnie korzystać z dobrych rozwiązań pojawiających się zagranicą. Nie byłem niechętny całej zagranicznej myśli szkoleniowej, a raczej niektórym pomysłom, jak choćby próbom przeniesienia w całości jakiegokolwiek innego systemu szkolenia na nasz grunt. Po prostu nie da się tego zrobić: natomiast należy wprowadzać rozwiązania, które sprawdziły się w czołowych siatkarskich szkołach i przynoszą efekty.

Jak wyglądała pańska pierwsza wizyta na amerykańskim uniwersytecie? Według Andrzeja Grzyba od tego czasu zmienił pan swoje poglądy na temat wysyłania tam polskich zawodników o 180 stopni.

- Miałem okazję odwiedzić jeden z uniwersytetów w Miami. Był to akurat okres, kiedy ta uczelnia przygotowywała się do turnieju o wejście do grupy 32 najlepszych zespołów rozgrywek NCAA, dlatego chciałem zobaczyć, jak pracuje się w tamtejszych warunkach. Potem Andrzej Grzyb podczas kolejnego spotkania zaproponował mi kolejną wizytę, tym razem w Fort Myers, zobaczyłem także jeden z uniwersytetów w Nowym Jorku. Te wszystkie doświadczenia plus wizyta w Oklahomie podczas finałów pierwszej dywizji NCAA dały mi pewien obraz tego, jak funkcjonuje cały amerykański system szkolenia i muszę przyznać, że jest on ciekawy.

Piotr Makowski i Karch Kiraly / fot. Andrzej Grzyb
Piotr Makowski i Karch Kiraly / fot. Andrzej Grzyb

[b]

Jak wypada porównanie zaplecza treningowego w naszym kraju i w USA? Faktycznie oba kraje dzieli w tym zakresie sporo?[/b]

- Myślę, że pod tym względem wszystko idzie w Polsce w dobrym kierunku. Powstają nowe obiekty, od kilku lat działa program szkoleniowy związany z Siatkarskimi Ośrodkami Sportowymi, działają Szkoły Mistrzostwa Sportowego… Natomiast prawda jest taka, że każdy amerykański uniwersytet aktywny w żeńskiej siatkówce ma bazę treningową, o której polskie kluby mogłyby pomarzyć, a takich uczelni, rywalizujących na najwyższym krajowym poziomie, jest 250 w skali kraju. Mógłbym długo mówić o specyfice tamtejszego szkolenia, ale tak naprawdę trzeba to zobaczyć na żywo, żeby zdać sobie sprawę, o jakiej skali przedsięwzięcia mówimy i jak to działa w praktyce.

Do tego jeszcze dochodzi olbrzymia ilość zawodniczek, która bierze udział choćby w rozgrywkach pierwszej dywizji ligi akademickiej, a co dopiero we wszystkich stanowych rozgrywkach.

- Rozmach tego przedsięwzięcia jest faktycznie potężny. Myślałem, że to wygląda nieco inaczej, ale faktem jest, że po samym finale NCAA wybierane są aż trzy drużyny All-Stars. I z tych najlepszych tylko nieliczne, prawdziwe perełki dostają się do reprezentacji, części z absolwentek udaje się wyjechać do Europy lub na inne kontynenty, a reszta po prostu kończy kariery i idzie do pracy. A mówimy o zawodniczkach, które spokojnie poradziłyby sobie w Orlen Lidze! Z tak potężnego materiału ludzkiego można wybrać najlepsze z najlepszych i trzeba przyznać, że do seniorskiej kadry USA dostają się wyłącznie wybitne jednostki.

Co z amerykańskiego sposobu uprawiania siatkówki mogłoby sprawdzić się u nas?

- Amerykanie należą obecnie do ścisłej światowej czołówki i kilka rozwiązań z ich systemu można by przenieść do Polski, ale to wymaga jednej, podstawowej rzeczy: spotkania i dyskusji w gronie trenerów zajmujących się szkoleniem, także na poziomie podstawowym. Dopiero taka wymiana poglądów mogłaby przynieść precyzyjne rozwiązania: poza tym nie brakuje ludzi, którzy mogliby się podzielić z nami swoją wiedzą w tym zakresie, mowa choćby o Hugh McCutcheonie czy Karchu Kiralym. Trudno mi teraz wskazywać konkretne elementy tamtejszego szkolenia, które sprawdziłyby się w naszych warunkach, do tego potrzeba większego grona osób, które zajmują się szkoleniem młodzieży. Potrzebujmy szerszego spojrzenia na siatkówkę i dobrze, że wokół tyle się dzieje w tym sporcie. Widziałem rzeczy, które wydały mi się szczególnie wartościowe i które mogłem przenieść do swojego warsztatu pracy, dla mnie jako trenera taki wyjazd to z pewnością bezcenna lekcja. Natomiast ważna jest jedna rzecz: zawsze korzysta się z rozwiązań stosowanych przez najlepsze drużyny świata, choćby Brazylię i USA w siatkówce kobiet, ale także i Polskę w siatkówce mężczyzn.

Jak pan wspomina konwencję AVCA w Oklahomie, na której był pan z Andrzejem Kowalem i Tomaszem Wasilkowskim?

- Udało nam się nie tylko porozmawiać dłużej z McCutcheonem podczas wizyty na konwencji, ale sam Hugh poprosił nas później o kolejne spotkanie, na którym deklarował chęć współpracy. To było z pewnością wartościowe doświadczenie, podczas którego mogliśmy wymieniać swoje zawodowe doświadczenia i dzielić się własnymi przemyśleniami. Poza tym zauważyłem, że amerykańscy trenerzy bardzo szanują Polskę jako kraj, który ma olbrzymie znaczenie dla rozwoju dyscypliny, do tego szanują siebie nawzajem i chętnie przekazują swoją wiedzę. Podczas finałów NCAA ponad dwa i pół tysiąca trenerów było obecnych na wykładach największych siatkarskich autorytetów w tym kraju i korzystało z ich wiedzy. Szkolenia odbywały się równolegle w wielu salach i obejmowały wiele zagadnień, choćby statystykę, trening, psychologię sportu, fizjologię czy przygotowanie fizyczne. Na takiej kurskonferencji można wziąć udział w kilkudziesięciu wykładów, pokazów czy treningów odbywających się na kilku sporych halach.
[nextpage]Jak wypadają na tym tle szkolenia organizowane w Polsce?

- Korzystać z wiedzy aktualnych mistrzów świata to nie wstyd, a zaszczyt. Należy w końcu przyjmować wszelkie dobre wzorce pracy. Polski związek dąży do tego, by szkoleń było jak najwięcej i by stały one na jak najwyższym poziomie. I do tego nie można mieć zastrzeżeń: takich wydarzeń jest bardzo dużo, przyjeżdżają do nas najlepsi trenerzy i z tego należy się cieszyć i czerpać jak najwięcej korzyści.

Czy Hugh McCutcheon mógłby w jakiś sposób pomóc naszej siatkówce?

- On sam zaproponował podczas spotkania w Oklahomie, że jest do dyspozycji, jeśli chodzi o jakiekolwiek formy współpracy. I chyba warto z tego skorzystać, bo w końcu od kogo mamy się uczyć w żeńskiej siatkówce, jeśli nie od przedstawiciela mistrzyń świata. Czytałem niedawno o belgijskiej firmie, która wcześniej pomagała Niemcom i Szwajcarom w poprawie jakości szkolenia piłkarskiego i w przyszłym roku wejdzie do klubów naszej ekstraklasy, przeprowadzając tam audyt akademii młodzieżowych. Może trzeba spróbować tego w naszej siatkówce? Mamy poparcie Hugh, on powiedział w naszej rozmowie, że polska siatkówka jest kluczowa dla rozwoju tej dyscypliny na całym świecie i należy o nią dbać.

- Oczywiście, McCutcheon nie rzuci dla nas swojej uczelni, ale jest możliwe, żeby przyleciał do nas na parę tygodni, prześledził treningi najlepszych kobiecych drużyn w Polsce i prowadzone przez nie akademie młodzieżowe, a także zobaczył zajęcia w SMS-ie w Szczyrku. Ktoś z zewnątrz, uznany autorytet w świecie siatkarskim spojrzałby obiektywnie na stan naszego szkolenia. Potem sporządziłby raport na temat tego, gdzie mamy ewentualne braki, a co u nas funkcjonuje na dobrym poziomie. Podsuwam ten pomysł wydziałowi szkolenia PZPS, warto, żeby został on poważnie przemyślany: już wcześniej, kiedy byłem selekcjonerem siatkarek, było bardzo blisko tego, by taką wizytę odbył w Polsce Brazylijczyk Paulo Coco, asystent słynnego Ze Roberto. Ale z powodu późniejszych wydarzeń sprawa się rozmyła. Rozmawiałem z kilkoma swoimi kolegami i żaden z nich nie ma nic przeciwko pomysłowi takiego "audytu" dokonanego przez znanego szkoleniowca.

Piotr Makowski, Andrzej Grzyb i Tomasz Wasilkowski / fot. Andrzej Grzyb
Piotr Makowski, Andrzej Grzyb i Tomasz Wasilkowski / fot. Andrzej Grzyb

W swoich wypowiedziach dotyczących polskiej myśli szkoleniowej w siatkówce wyrasta pan na jednego z jej głównych adwokatów. Głównie przez to, że polscy trenerzy są obecnie w odwrocie?

- Być może tak jest i są powody takiej sytuacji: przede wszystkim nie korzystamy z wiedzy naszych rodaków, którzy wiele osiągnęli w siatkówce. My, polscy szkoleniowcy, powinniśmy skonsolidować się i wspierać nawzajem tak, jak ma to miejsce u innych nacji i unikać często niepotrzebnych sporów. Poza tym jest wielu trenerów pracujących z młodzieżą, od których można czerpać sporo wiedzy. Nie ujmuję w tym momencie niczego szkoleniowcom z zagranicy, którzy sporo wnieśli do naszej ligi, aczkolwiek pamiętajmy, że mają oni poważne wsparcie swoich menadżerów i jest to z pewnością przyczyna ich sporej siły na rynku.

Nie jest tak, że w naszym środowisku siatkarskim inaczej podchodzi się i traktuje trenera mówiącego w obcym języku?

- Wielu aktywnych obecnie zawodników będzie próbowało swoich sił w pracy trenerskiej po zakończeniu kariery. I pewnie część z nich już teraz wypowiada się otwarcie, że zagraniczni szkoleniowcy są inni, często lepsi. W polskich ligach pojawiło się kilku wybitnych trenerów z różnych nacji, ale też wielu, którzy zostali zapomniani po kilku miesiącach pracy, kiedy zmierzyli się z naszą rzeczywistością. Nie ukrywam, że sytuacja jest trudna: nasi trenerzy powinni się wspierać, poza tym mało który polski szkoleniowiec jest związany z jakimkolwiek menadżerem, może taka tendencja pojawi się w najbliższym czasie.

Związek zawodowy polskich trenerów siatkówki - realny pomysł czy na razie sfera marzeń?

- Słyszałem, że były prowadzone kiedyś rozmowy na ten temat, ale koniec końców nic takiego ostatecznie nie powstało. I może faktycznie jest to problem, bo póki co trener w trudnych chwilach dostaje kopniaka, zostaje sam ze sobą i raczej nie może liczyć na jakąkolwiek formę pomocy czy ochrony. Jeżeli jeszcze ma się wsparcie menadżera, wtedy bywa łatwiej, ale tak naprawdę jedni radzą sobie obecnie nieco lepiej, drudzy nieco gorzej.

Staramy się bronić polskich trenerów, ale przecież na chwilę obecną to Włosi pracujący w najlepszych polskich klubach dbają o występujące w nich zawodniczki z naszego kraju i poniekąd przyczyniają się do kształtowania dyspozycji kadry narodowej.

- Gdyby tak było, to zagraniczni trenerzy już teraz stawialiby na polskie przyjmujące w swoich klubach, w końcu to na tej pozycji nasza kadra ma największe problemy. Patrząc na czołowe kluby naszej ligi, te z Polic, Sopotu, Wrocławia czy Dąbrowy Górniczej, raczej trudno szukać tam wielu przyszłych reprezentantek. Poza tym patrzmy też na dorobek tych szkoleniowców w rozgrywkach europejskich Ligi Mistrzyń: póki co obserwujemy od kilku lat, że sukcesów polskich drużyn nie było w nich za wiele. Praca trenera Cuccariniego idzie w dobrym kierunku, ale jeżeli mamy oceniać wszystkich jedną miarą, to nikt nie mówił po ostatnim finale Ligi Mistrzyń o wielkiej kompromitacji. Podejrzewam, że polski trener w takiej sytuacji zostałby pewnie potraktowany nieco inaczej.

Rozmawiał Michał Kaczmarczyk

Źródło artykułu: