Dwa pierwsze sety wyniosły nas do siatkarskiego nieba i pozwoliły uwierzyć, że podopieczne Jacka Nawrockiego stać nie tylko na pokonanie mistrzyń Europy, ale i reprezentacji Galaktyki Andromedy, o ile taka drużyna by istniała. Dwa kolejne przyprawiły co wrażliwszych o kołatanie serca, a resztę zmusiła do smutnego biadolenia nad brakiem stabilności, siły w ataku i bezradnego zastanawiania się, skąd Rosjanki znalazły się po dwóch solidnych ciosach w szczękę. Kumulacja wrażeń w ostatniej partii mogłaby zupełnie wystarczyć komuś, kto nie oglądał wcześniejszych setów, bo było w niej wszystko: niemożliwe na pierwszy rzut oka zagrania Koszeliewej, niepokojący uraz Wołosz, promyk nadziei w postaci asów niezawodnego jokera Natalii Kurnikowskiej, wreszcie zemsta na siatce niemiłosiernie bitej w przyjęciu Jany Szczerban i sześć straconych z rzędu punktów, seria jasno wskazująca, w którym momencie wyczerpanym Polkom odcięło prąd.
W końcu to był mecz na wyczerpanie. Branie jeńców i akty miłosierdzia nie były brane pod uwagę. Gdy po najlepszych setach Biało-Czerwonych za kadencji Jacka Nawrockiego polskie armaty straciły skuteczność, czujne Rosjanki wyczuły swoją szansę. Opłaciła się zmiana rozgrywającej, Jewgienija Starcewa co prawda nie imponowała nieszablonowością, ale piłki wystawiane "pod sufit" na skrzydła okazały się najskuteczniejszą bronią na wybitego z rytmu rywala. Po stronie polskiej zaskakująco dobrze wyglądało przyjęcie, a kilka kombinacji Joanny Wołosz zasługiwało na burzę braw. Ostatecznie suma pięknych chwil nie przełożyła się na satysfakcjonujący wynik i choć to zabrzmi przykro, prawda jest taka: wygrał zespół lepszy i wytrzymalszy.
Można sporo pisać o szczegółach, które zadecydowały o takim, a nie innym wyniku, można przywoływać starcie rozgrywane w stolicy Turcji sprzed czterech lat, gdzie nasza kadra miała z wielką Rosją nieco więcej szczęścia, ale najważniejsze po ankarskiej inauguracji są dwie rzeczy: po pierwsze, ta drużyna na pewno nie pozostawi nikogo obojętnym, chce się ją wspierać, a krytyka nie przychodzi ze złośliwą łatwością. Po drugie, Sreberka z Baku mają czym straszyć rywalki. Nie przez cały mecz, nie ustawicznie, nie zawsze okoliczności danych setów czy nawet pojedynczych akcji na to im pozwalają. Ale jeżeli ktoś obawiał się kompromitacji i wstydliwego powrotu do Polski, raczej pozbył się tych obaw.
Jako że w turniejach pod egidą CEV najważniejsze są odniesione zwycięstwa, a dopiero następne w kolejności są zdobyte punkty, jedno "oczko" urwane Sbornej nie jest warte tyle, na ile wskazywałyby nasze przedmeczowe założenia i wrażenia na gorąco po tym ekscytującym boju. Co nie oznacza, że jest bezwartościowe, przecież jeżeli spotkania z Włochami i Belgią zakończą się zwycięstwem, to rezultat z inauguracji tego turnieju nie zostanie tylko smutną kartą z katalogu pięknych polskich porażek. Oczywiście, teraz jesteśmy zawiedzeni, pierwsza połowa meczu pobudziła nasze apetyty, by koniec końców znów czuć niedosyt. Ale tym meczem nasze siatkarki jednak coś wygrały. A mowa o zaufaniu.
Michał Kaczmarczyk
Przeczytaj inne komentarze autora
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)