Nicola Negro: Czuję się niesprawiedliwie potraktowany przez Impel

Były trener Impela Wrocław nie krył emocji, gdy po raz pierwszy od dawna rozmawiał o swoim odejściu z dolnośląskiego klubu. - Po tylu latach w Polsce spotkało mnie coś dziwnego i niezrozumiałego - twierdził Nicola Negro.

WP SportoweFakty: Podejrzewam, że ma pan dobre wspomnienia związane z Dąbrową Górniczą i pracą w miejscowym MKS-ie...

Nicola Negro: Wyłącznie dobre. Bardzo ciepło wspominam to miasto, choć spędziłem w nim tylko niecały rok. To był bardzo ważny czas w moim życiu i sportowej karierze, mogę chyba nawet stwierdzić z perspektywy czasu, że to był najlepszy sezon w mojej karierze.

[b]

Wraca pan do Polski i Dąbrowy Górniczej, by uhonorować pamięć Agaty Mróz-Olszewskiej, ale także w celu sprawdzenia swojej drużyny w boju przed startem nowego sezonu.[/b]
 
- To bardzo duży zaszczyt, że mogę ze swoim zespołem wziąć udział w takim turnieju, upamiętniającym wspaniałą siatkarkę i równie wspaniałą osobę. To mój drugi udział w Memoriale Agaty, pierwszy był za czasów pracy w Azerrailu Baku. Co do kwestii sportowej, wciąż brakuje nam najważniejszych krajowych zawodniczek, a to dlatego, że Rumunia rozgrywa teraz turniej barażowy do mistrzostw Europy i kluczowe siatkarki mojej drużyny wciąż grają w kadrze. To dla nas oczywiste, że nie jesteśmy teraz gotowi na rywalizację z takimi rywalami jak MKS czy Zariecze Odincowo, ale najważniejsza jest okazja do sprawdzenia się w rywalizacji z najlepszymi.

Skąd decyzja o przyjęciu oferty z CSM Bukareszt?

- Otrzymywałem od innych szkoleniowców bardzo dobrze referencje dotyczące klubu, atmosfery w zespole, jak i rumuńskiej ligi. To była najlepsza oferta dla mnie w tamtym czasie i trudno było ją odrzucić. Muszę powiedzieć, że znalazłem tutaj bardzo dobre warunki do tworzenia siatkówki na możliwie najwyższym poziomie: sprawną organizację, nowoczesną halę i inne obiekty sportowe... Oczywiście, to nie jest liga na takim poziomie jak w Turcji, Włoszech czy Polsce, ale w ciągu ostatnich trzech lat Rumunia zrobiła spory krok do przodu, choćby wygrywając w ostatniej edycji Pucharu Challenge siatkarek. W tej lidze nie obowiązuje limit zawodniczek z zagranicy, dzięki temu sporo wartościowych postaci przyjeżdża do Rumunii i wzbogaca rozgrywki. W tym sezonie poziom rumuńskiej ekstraklasy może być najmocniejszy od lat.

Dla pana to poniekąd nowy start w trenerskiej karierze po nieudanych przygodach w Conegliano i we Wrocławiu.

- Muszę przyznać, że w ciągu ostatnich dwóch lat byłem świadkiem i ofiarą dwóch bardzo dziwnych sytuacji. W Conegliano zwolniono mnie bardzo szybko mimo tego, że pod koniec roku zdobyliśmy sporo punktów. Odpadliśmy w Pucharu CEV, jednak sporo problemów sprawiła nam kontuzja rozgrywającej, która opuściła zespół na miesiąc. Ale poniekąd rozumiem tę decyzję. Natomiast we Wrocławiu... czasem zastanawiam się nad tym i do tej pory nie rozumiem, co wtedy się stało.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Arszawin przypomniał o sobie. Wspaniałym golem

Wygrałem siedem - powtarzam: siedem! - meczów z rzędu w Orlen Lidze i zostałem zwolniony. Nie lubię mówić o przeszłości, ale w tym wypadku chcę mówić: mam wrażenie, że podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce za dużo było gadania różnych ludzi, a za mało oceniania faktów. Patrzę na statystyki i wyniki, na nich się opieram i wiem, że zostałem zwolniony po serii zwycięstw. Czy to pomogło? Przypominam, że Impel Wrocław nie zagrał w poprzednim sezonie w żadnym finale ligowym czy pucharowym.

Po drodze zdarzały się porażki z najlepszymi zespołami w Orlen Lidze i Lidze Mistrzyń, a sporo ludzi oczekiwało, że tak mocny Impel będzie sobie spokojnie radził na każdym froncie.

- Kiedy Impel przegrał z Telekomem Baku i stracił szansę na dalsza grę w Lidze Mistrzyń, w klubie już mnie nie było. A ja wygrałem w Baku 3:0! Straciłem pracę 17 grudnia, tuż po wygranej z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, po serii wygranych i z szansami na awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Takie są fakty.

Słychać sporo rozgoryczenia w pana głosie, kiedy rozmawiamy o Impelu.

- Tak, czuję się pokrzywdzony i niesprawiedliwie potraktowany. Do tej pory staram się zrozumieć, co wtedy się stało i nie jestem w stanie. Klub miał swoje powody, by to zrobić. Problem jest taki, że ja tych powodów do tej pory nie znam.

Może padł pan ofiarą bardzo dużych ambicji i parcia na jak najszybsze osiągnięcie dobrego wyniku?

- Nie chcę w tym wypadku mówić o swoim przypadku, powiem ogólnie: bogate i silne kluby prawie co roku zwalniają swoich trenerów i robią rewolucję w składach drużyn. Kiedy zwalniają cię po trzech miesiącach pracy w klubie, to nie da się tego w żaden sposób wyjaśnić. Co mógł w tym czasie zbudować trener? Nic. Jaki zdołał wypracować styl? Żaden, nie mógł tego zrobić w tak krótkim czasie. Można analizować pracę szkoleniowca po sezonie, ale najpierw trzeba dać mu ten sezon przepracować.

Powtarzam raz jeszcze: to nie jest kwestia mojej przeszłości, mówię o obecnym trendzie. Pojawiło się sporo ludzi, którzy wyłącznie mówią, gadają, plotkują, roztrząsają nieprawdziwe sytuacje zamiast patrzeć na rzeczywistość i brać ją pod uwagę...

Jacy ludzie?

- Różni, także ci ze środowiska siatkarskiego. I jest to dla mnie przykre, bo przepracowałem cztery lata w Polsce, żyło mi się tutaj wspaniale i był to dla mnie właściwie drugi dom. A po tym wszystkim spotyka mnie dziwna i niezrozumiała sytuacja.

W jednym z wywiadów była już siatkarka Impela Wrocław powiedziała: "W pewnym momencie zespół po prostu męczył się z trenerem Negro. Przeszkadzaliśmy sobie nawzajem".

- Nie czytam wywiadów, dowiaduję się o tym dopiero teraz. Jeśli ktoś faktycznie powiedział takie słowa, trudno: nikt w zeszłym roku nie przyszedł do mnie i nie powiedział mi tego prosto w twarz. To jest bardzo niesprawiedliwie traktowanie, ja sam nie mam problemów z tym, by mówić, co mi się nie podoba i czego nie lubię. Taki mam styl. Jeżeli któraś z siatkarek wolała krytykować mnie w mediach zamiast wyjaśnić to w rozmowie, to jest to kolejny przykład nieuczciwego zachowania. Przypominam jeszcze raz: zwolniono mnie po siedmiu wygranych z rzędu, a Impel koniec końców niczego ważnego w tamtym sezonie nie wygrał.

Mam wrażenie, że to doświadczenie zmieniło pana jako człowieka i trenera. Jakby wyzbył się pan ostatnich złudzeń i wiary w ludzi ze środowiska.

- Pracuję w siatkówce siedemnaście lat i wydaje mi się, że znam zasady, jakie w niej panują. Jedna z nich brzmi tak: przegrywasz - jedziesz do domu. Ale najwidoczniej teraz te reguły się zmieniły i możesz pojechać do domu nawet wtedy, gdy wygrywasz! Uznałem, że nie będę się tym więcej przejmował, po prostu chcę wykonać jak najlepszą pracę w hali. Kocham to, co robię i chcę dawać z siebie jak najwięcej, chcę wygrywać.

Najwidoczniej obecnie nasza posada nie zależy od wyników, ale od humorów i kaprysów ludzi u władzy. I to spotkało nie tylko mnie, Cuccarini w Policach wygrywał kolejne mecze, a mimo to pożegnał się z pracą. Nie rozliczyły go rezultaty, tylko zmienne nastroje i humory. Uznałem, że nie będę zwracał na to uwagi, zamierzam żyć zgodnie z własnym sumieniem.

W takim razie na koniec porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym niż zwalnianie ludzi. Jak pan oceni zmiany, które zaszły przed nadchodzącym sezonem polskiej ekstraklasy siatkarek?

- Śledzę polską ligę od sześciu, może nawet siedmiu lat, na dobrą sprawę jest mi ona bliższa niż rozgrywki we Włoszech czy Turcji. Jak najbardziej zależy mi na wysokim poziomie Orlen Ligi, ale patrzę na te wszystkie zmiany i mówię otwarcie: nie tędy droga. Zdaję sobie sprawę, że w wielu klubach doszło do zmian wynikających z problemów finansowych. Zbyt mało zagranicznych gwiazd, za dużo drużyn i w naturalny sposób poziom ligi spada. Mam wrażenie, że dwa-trzy lata temu Orlen Liga zbliżyła się jakościowo do Serie A i ligi tureckiej, a teraz nastąpił spadek. Ale to naturalne i zrozumiałe, skoro podjęto różne polityczne decyzje, zarówno w klubach, jak i władzach ligi.

Rozmawiał Michał Kaczmarczyk  

Źródło artykułu: