Smutny los Smoków z Lugano. Co się stało ze szwajcarskim potentatem?

Niedawny mistrz szwajcarskiej ekstraklasy i uczestnik Ligi Mistrzów z powodów finansowych nie zagra w tym sezonie w krajowych rozgrywkach. Jedno zdarzenie sprawiło, że Dragons Lugano straciło dobre perspektywy rozwoju.

W tym artykule dowiesz się o:

- Musimy pozostać realistami, być może za dwa, trzy lata to wszystko się skończy - powiedział dyrektor sportowy Dragons Lugano Marcel Rechsteiner w 2015 roku, gdy jego zespół po raz trzeci z rzędu sięgnął po mistrzostwo Szwajcarii i szykował kolejne wzmocnienia składu na mecze w europejskich pucharach. Trudno powiedzieć, czy była to tylko ostrożna analiza czy przepowiednia oparta na wiedzy niedostępnej dla kibiców, ale teraz już wiadomo, że Rechsteiner miał rację. Klub, który obecnie nosi nazwę Pallavolo Lugano, nie rozpoczął sezonu 2016/2017 Nationalligi A wraz z ośmioma innymi ekipami ekstraklasy. To pierwszy taki przypadek, od kiedy trzy sezony temu w szwajcarskiej siatkówce pojawił się system licencji dla klubów zatwierdzanych przez specjalną komisję. Nie pomogły odwołania klubu i procesy w drugiej instancji.

Kiedy w latach 2009-2015 klubowi z Ticino prezesował biznesmen Davide Enderlin, Smoki z Lugano wydawały się nie do pokonania. Najmłodszy członek znanej w Szwajcarii prawniczej rodziny przyciągnął do sponsorowania siatkarskiej ekipy spółki, w których był udziałowcem, a także liczące się podmioty z sektora finansowego, dzięki czemu klub z Lugano nie musiał martwić się o budżet. Władze Dragons postawiły na tworzenie wielonarodowościowego zespołu, w którym było miejsce dla weteranów parkietu (jak choćby Marcina Wiki w sezonie 2014/2015) i młodzieży dopiero wkraczającej w poważną siatkówkę (Ksawery Tomsia, 2015/2016). Przez skład szwajcarskiej ekipy przewinęło się wielu ciekawych graczy, jak choćby znany z występów w naszym kraju Felipe Airton Bandero, Maikel Salas Moreno, TJ Sanders czy Nathan Roberts, poza tym w zeszłym sezonie w klubie z Ticino wypromował się Chorwat Leo Andrić, który stanowi teraz o sile Effectora Kielce.

Od 2013 do 2015 roku Smoki nie miały sobie równych w krajowej lidze, ale próby zaistnienia w Europie nie były już tak udane. Kibice Asseco Resovii Rzeszów pewnie pamiętają, jak ich ulubiona drużyna bezlitośnie ogrywała Szwajcarów w poprzednim sezonie Ligi Mistrzów. Tak naprawdę Szwajcarzy zapisali się w tamtych rozgrywkach postawieniem na umiejętną promocję w social media i dodaniem do nazwy drużyny... hashtaga (w końcu #Dragons świetnie oddziaływało na pozycjonowanie klubu choćby na Twitterze). W sezonie 2015/2016 szwajcarskie Smoki osiągnęły ćwierćfinał Pucharu CEV, ale już wtedy dały znać o sobie pierwsze problemy organizacyjne: domowe spotkanie z Gazpromem-Jugra Surgut trzeba było rozegrać we włoskiej Monzy, bo europejska konfederacja siatkówki nie dopuściła do użytku w pucharach żadnego z obiektów, jakim dysponował klub z Lugano.

Być może problem nie zaistniałby, gdyby wcześniej prezes Enderlin wyłożył odpowiednią kwotę na rozbudowę hali, ale sęk w tym, że wtedy w Lugano nie było ani Enderlina, ani pieniędzy. Prezes Pallavol Lugano został w maju 2014 roku aresztowany pod zarzutem malwersacji i prania brudnych pieniędzy (mowa była o kwocie 22 milionów euro) w ramach działalności włoskiego Banca Carige. Spółki Enderlina szybko wycofały się ze sponsoringu, także siatkarzy z Lugano, a w ślad z nimi poszli pozostali dobroczyńcy klubu, którzy nie chcieli mieć nic wspólnego z jedną z większych kryminalnych afer w Szwajcarii. Dlatego przez ostatnie dwa lata drużyna Mario Motty nie miała tytularnego sponsora i desperacko szukała kogokolwiek, kto mógłby ją wesprzeć w okresie bessy. Bez powodzenia.

Smoki z Lugano mogą aplikować o miejsce w siatkarskiej ekstraklasie na przyszły sezon, ale nie wydaje się to obecnie możliwe. Wspomniany Marcel Rechsteiner przyznał w rozmowie z Neue Buercher Zeitung, że szukanie sponsora dla siatkówki w Szwajcarii jest trudniejsze od jakiejkolwiek pracy wykonanej przez mitycznego Herkulesa. Lugano jest reprezentowane w krajowym sporcie przez piłkarzy, hokeistów, koszykarzy, a nawet waterpolistów. Do niedawna w tym gronie byli także siatkarze, ale obecnie aktywność władz Pallavolo sprowadza się do spłacania dwuletnich zaległości wobec byłych zawodników i rachunków z bieżącej działalności. Bez solidnego zastrzyku gotówki szwajcarski gigant może zniknąć równie szybko, jak się pojawił.

ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: medale paraolimpijskie już mam, czas na medal IO zawodowców

Komentarze (0)