Damian Wojtaszek: Musiałem szybko dorosnąć. Teraz nie wszyscy sobie z tym radzą
Rzadko się zdarza, aby ktoś w życiu nie narobił żadnych głupot.
- Pod względem finansowym czy odnośnie sodówki na pewno takich nie narobiłem. Każdy zwraca uwagę na fakt wyjątkowości pozycji libero. W porównaniu do kolegów z boiska, ma pan najmniej do roboty. - Teoretycznie tak, lecz praca libero jest bardzo odpowiedzialna a niedoceniana. Owszem, samemu meczu nie da się wygrać, potrzebni są koledzy na innych pozycjach, którzy atakują i zagrywają. Lecz libero jest też mentalną pomocą w ciężkich momentach. Nakręca drużynę do kolejnych akcji i wygrania meczu. Czasami jest tak, że przyjmujesz bardzo dużo piłek, a czasami dotykasz piłkę kilka razy. Cały czas trzeba być w gotowości. Piłki, których nie dotykasz, nie mogą cię deprymować. Ważne jest skupienie na swojej robocie i wykonaniu jej jak najlepiej.
Doug Beal, członek siatkarskiej galerii sław, powiedział kiedyś, że dla libero wskazane jest, aby wykonać kilka ataków na rozgrzewce, żeby się pobudzić.
- Nie słyszałem tej opinii, ale od kilku lat mam taki nawyk, że lubię sobie na początku rozgrzewki zaatakować jedną lub dwie piłki, a potem przejść na dogranie dla chłopaków. Tak było w poprzednim sezonie gdzie Krzysiek Ignaczak nie preferował dogrywać piłek.
Bo wolał sobie poatakować.
- Wolał sobie poatakować też kilka razy, a następnie szedł na koniec boiska, aby zagrał ktoś w niego kilka float'ów. Każdy ma swoje zwyczaje. Paweł Zatorski też nie dogrywa piłek, tylko za boiskiem przyjmuje float'y. Profesjonalista wie, co na rozgrzewce jest mu najbardziej potrzebne.
Tak w ogóle to powinien być pan wdzięczny Rubenowi Acoście, poprzedniemu prezydentowi FIVB, bo to on wprowadził do siatkówki pozycję libero.
- Nie tylko ja jestem mu wdzięczny, ale tak jak inni libero zastanawiałem się, co robiłbym bez wprowadzenia tej pozycji. W MOS Wola Warszawa do wieku juniora grałem na przyjęciu, gdzie wystawiał mi Fabian Drzyzga. Ważne, że jest libero, przez co spełniam się jako siatkarz i kocham to, co robię.
Z drugiej strony, przez niezrozumiałe przepisy MKOl-u i bierność FIVB nie miał pan szans, żeby pojechać na igrzyska.
- Zgadza się, ale każdy z nas wiedział, jakie są przepisy. W Lidze Światowej jest czternastka, jak i w kwalifikacjach do IO, które grałem w Berlinie. Takie są realia. Mam nadzieję, że zmienią to na kolejne igrzyska. Dziwna jest sytuacja, gdy wywalczysz awans na igrzyska w czternastu, a na same igrzyska jedzie dwunastka.
Żal był duży?
- Nie, bo zdawałem sobie sprawę, że Paweł Zatorski jest numerem jeden. Miałem możliwość zagrania w obronie cały turniej w Berlinie, a Paweł odpowiadał za przyjęcie. Nie było żadnego rozgoryczenia, lecz cieszyłem się z każdej chwili spędzonej na boisku.
Ale po Berlinie mógł pan mieć nadzieję, że na stałe zagości w kadrze przynajmniej jako numer dwa, a powołanie na turniej interkontynentalny w Japonii dostał Piotr Gacek.
- Miesiąc po powrocie z Berlina doznałem kontuzji i nie grałem spory okres czasu. Zagrałem pierwszą rundę fazy zasadniczej w PlusLidze. Następną szansą, jaką dostałem, była zmiana Krzyśka w Final Four Ligi Mistrzów po pierwszym secie z Cucine Lube oraz w trakcie pierwszego finałowego meczu o mistrzostwo Polski z ZAKSĄ. To były moje pierwsze mecze po dłuższej przerwie. Stephanne Antiga i cały sztab szkoleniowy nie mieli możliwości ocenić mnie na przekroju całego sezonu. A w tym czasie Piotr Gacek grał bardzo dobrze, więc decyzja trenera była zrozumiała.
Jest pan w stanie ułożyć ranking pięciu najlepszych libero na świecie?
- Mogę wskazać dwóch zawodników, którzy prezentują bardzo wysoki poziom. To Jenia Grebennikov i Paweł Zatorski. Ta dwójka to klasa światowa.
Jest pan zawodnikiem żywiołowym. A czy impulsywnym?
- To prawda, jestem bardzo żywiołowy, lecz czasami są momenty, w których nie ma czasu na przemyślenie i wtedy działam impulsywnie.
Zdarzało się panu stracić nad sobą kontrolę?
- W zupełności nie. Czasami ponosiły mnie emocje i powiedziałem kilka słów za dużo, ale nigdy nie było takiego momentu, żebym stracił nad sobą panowanie.