Łzy, ból, depresja. Tak wygląda japońska droga wojowniczki w siatkówce

Za uśmiechami najlepszych siatkarek z kraju Kwitnącej Wiśni często kryje się potworne zmęczenie i paraliżujący strach. Ich perfekcja na parkiecie to efekt pracy, która wykończyłaby niejedną kobietę.

W tym artykule dowiesz się o:

- Zaczęłam grać w siatkówkę dzięki Mimi, była moją pierwszą nauczycielką - mówiła Francesca Piccinini. Do fascynacji młodą siatkarką z dalekiego kraju przyznawały się także Simona Gioli, Eleonora Lo Bianco i inne włoskie mistrzynie, które w latach 80. XX wieku śledziły z wypiekami na twarzy serial Quella magnifica dozzina (Fantastyczna Dwunastka). Tak naprawdę idolka wymienionych siatkarek nazywała się Kozue Rauhara, była japońską uczennicą marzącą o złocie siatkarskich mistrzostw świata, a manga, na podstawie której w 1969 roku postał serial anime, nosiła tytuł Attack No. 1.

Na swoje czasy była to produkcja przełomowa: pierwsza z gatunku shojo (mangi kierowanej głównie dla dziewcząt w wieku licealnym), pierwsza wyraźnie stawiająca na tematykę sportu, do tej pory pomijaną w mandze. Ryzyko podjęte przez Chikako Urano, autora serii, opłaciło się: jego dzieło doczekało się czterech filmów pełnometrażowych, licznych reedycji i naśladowców pomysłu, dwóch spin-offów i 9. miejsca w plebiscycie na najlepsze anime w historii japońskiej telewizji. Poza tym gdyby nie sukces Kozue Rauhary, prawdopodobnie nie doczekalibyśmy się innych sportowych anime i kultowego w Polsce piłkarskiego serialu o Tsubasie.

W serialu skierowanym do licealistek nie mogło zabraknąć wątku romansowego, zwrotów akcji i licznych dramatów. Scenarzyści skazali biedną Kozue nie tylko na zmaganie się z kontuzjami, złośliwymi rywalkami do miejsca w składzie i ostrym reżimem treningowym (w którym metalowe łańcuchy pętające nadgarstki nadawały się idealnie do ćwiczenia przyjęcia). Bohaterka serii przeżyła w ciągu 104 odcinków gruźlicę, tężec, szykany ze strony innych uczennic i ciosy w twarz trenera, a nawet śmierć chłopaka w wypadku samochodowym. Nie przeszkodziło jej to wszystko w kilkukrotnym zdobyciu mistrzostwa w szkolnej lidze kraju, a także wygraniu mistrzostw świata i rewanżu na kadrze ZSRR za przegrany finał mundialu juniorek.

Po co tak długi wstęp o mało znanej w Polsce kreskówce? Bo powstała tuż po wygraniu przez żeńską reprezentację Japonii turnieju olimpijskiego w 1964 roku, podtrzymała zainteresowanie siatkówką w Kraju Kwitnącej Wiśni i ukształtowała w tym kraju sposób myślenia o dochodzeniu do siatkarskiej perfekcji. Ekwilibrystyczne wyskoki w powietrze i pojedyncze wymiany trwające cały odcinek to inwencja twórców serialu. Wyczerpujące treningi były i są japońską rzeczywistością.

Dla nas powyższy film może być przykry w oglądaniu, podskórnie czujemy, że trener Shoichi Yanagimoto nie powinien tak traktować libero Yuki Sakurai. Nawet zakochana w japońskiej siatkówce Piccinini uznałaby to za przekroczenie granic. Japończyk nie będzie tak surowy wobec byłego szkoleniowca żeńskiej kadry z Nipponu, uzna, że zawodniczka najwidoczniej zasłużyła na wyczerpujące do granic ćwiczenie. Mało tego, do tego samego wniosku doszła z pewnością Sakurai. By to zrozumieć, trzeba cofnąć się do złotych czasów siatkówki w Japonii.
[nextpage]Datowanie początku wielkiej miłości Japończyków do siatkówki, zwłaszcza kobiecej, jest proste. Rok 1964, gdy pierwszy w historii olimpijski turniej siatkarek wygrały Wiedźmy Orientu (tak japońskie mistrzynie nazwali złośliwie radzieccy dziennikarze) kierowane przez Hirofumiego Daimatsu. Pierwszy z wielkich japońskich trenerów wykonał olbrzymią pracę, ucząc swoje podopieczne siatkówki sześcioosobowej, podczas gdy w jego ojczyźnie grano wyłącznie w systemie dziewięcioosobowym. To była nauka od zupełnych podstaw, właściwie tworzenie autorskiej wersji siatkówki, dostosowanej do zespołu, w którym nikt nie wyrósł ponad 170 cm wzrostu.

To właśnie Hirofumi Daimatsu jest uznawany za autora serwu nazywanego dziś floatem i siatkarskiego rzutu na parkiet w obronie piłki. To on uznał, że bronią jego rodaczek będzie szybkość kontrataków, nieprzewidywalne rozegrania i podbijanie każdej piłki w obronie. Wymagał od siebie i innych: po sięgnięciu w 1960 roku po wicemistrzostwo świata poprzysiągł sobie, że od tej pory nie przegra ani jednego meczu. Wykonał zadanie, zanotował łącznie 175 zwycięstw z reprezentacją, wygrał mundial i igrzyska, ale zrobił to w sposób, za który dziś zostałby zniszczony przez media i siatkarskie środowisko.

Daimatsu, były plutonowy, wiedział, jak zaprowadzić wojskowy dryl. Skoszarował swoją kadrę na ponad dwa lata w jednym ośrodku treningowym, zezwolił tylko na kilka dni dłuższej przerwy w tygodniu Nowego Roku. Od 8 do 15 zawodniczki pracowały w fabryce motocykli w Nichibo, od 16 do północy (często dłużej) trenowały i uczyły się nowych taktyk swojego mistrza, nazywanego Ogrem, Szalonym Sierżantem, a przede wszystkim Demonem. Przy takich przydomkach Kat Hubert Jerzy Wagner nie brzmi złowieszczo, nikt też nie nazywał metod treningowych Polaka "sportowym ludobójstwem".

Ulubionym ćwiczeniem Daimatsu było kaiten reeshiibu (w wolnym tłumaczeniu "obrót i przyjęcie"): siatkarki biegały i rzucały się po całym parkiecie, starając się bronić i przyjmować każdą z nadlatujących piłek. Ćwiczenie kończyło się, gdy żadna z reprezentantek nie mogła wstać o własnych siłach z parkietu. Zanim ostatecznie mdlały z wysiłku, słyszały, jak trener krzyczy w ich stronę: "Lepiej wracaj do domu, do matki" albo "Poddajesz się? Równie dobrze możesz położyć się w trumnie".

WIDEO Bartosz Kurek o mistrzach świata juniorów: Potrzebne im wsparcie i ciężka praca

- Japońska kultura sportu jest związana z kodeksem Bushido, "drogą wojownika" praktykowaną od wieków przez samurajów. W 1872 roku, cztery lata po rozpoczęciu ery Meiji, która oznaczała dla tego kraju koniec wieloletniej izolacji i wdrażanie wzorców ze świata zachodniego, pojawił się pierwszy niejapoński sport, czyli baseball. Prekursorzy nowej gry wspomagali się zasadami Bushido, by poprawić swoje umiejętności i kształcić się w dyscyplinie - tłumaczy w rozmowie z naszym portalem Jeremy Brahm, amerykański analityk, który podczas kilkuletniego pobytu w Japonii zakochał się w tamtejszej siatkówce i regularnie o niej pisze na łamach rodzimych portali. Z jego prac i analiz statystycznych korzystała między innymi FIVB. Nie pochwala metod Demona Daimatsu, ale jest w stanie zrozumieć, jaka myśl za nimi stała.

"Prawdziwy wojownik staje się szybki i silny przez wytrwałe ćwiczenie i ciężką pracę" - tę regułę samurajów można dostosować do każdego sportu uprawianego obecnie w Kraju Kwitnącej Wiśni. Japońscy zawodnicy od lat słyną z doskonałej techniki, dbałości o najmniejszy detal i odwagi zabraniającej poddanie się. To wszystko można znaleźć w tamtejszej siatkówce. Współczesne wojowniczki, rywalizujące na parkiecie, od najmłodszych lat są przyzwyczajane do reżimu, który dla Europejczyka wydawałby się katorgą.

- Dzieci wprowadza się w sport już w szkole podstawowej w ramach zajęć z edukacji fizycznej. Jeżeli chcą rywalizować w danym sporcie, mogą dołączyć do drużyny juniorskiej, niezwiązanej z żadną ze szkół i zwykle zostają w niej do czasu ukończenia gimnazjum. Co ciekawe, najlepsze licea dzięki siatce scoutów wyszukują zawodników w niższych szkołach średnich i zachęcają ich do kontynuowania edukacji i gry u siebie - mówi Brahm. Najlepszą renomę ma szkoła Shimokitazawa Seitoku, z której wywodzą się choćby Erika Araki czy Saori Kimura.

Zdecydowana większość graczy decyduje się na podpisanie zawodowego kontraktu po ukończeniu studiów, ale w ostatnich latach ten krok podejmuje coraz więcej młodych sportowców tuż po liceum. Nic dziwnego, bo gra w klubie V-League to jednocześnie rozpoczęcie ścieżki zawodowej niezwiązanej ze sportem i szybszy start kariery.
[nextpage]- Liga japońska w porównaniu z europejskimi nie jest w pełni profesjonalna: zawodnicy są traktowani po prostu jako pracownicy głównego sponsora klubu i zwykle dzielą swój czas na treningi i zwykłą pracę - opowiada Brahm i przypomina słowa Yukiko Ebaty, swego czasu siatkarki francuskiego RC Cannes: - Za czasów gry w Hitachi Rivale po dwóch weekendowych meczach szłyśmy prosto do autokaru i przez całą niedzielną noc wracałyśmy do domu, by zdążyć w poniedziałek do biura.

To samo mówiła Maja Tokarska, która w minionym sezonie była siatkarką Hisamitsu Springs Kobe i jako pierwsza Polka miała okazję poznać od środka tamtejszą V-League. - Japonki są tak zaprogramowane, nie ma życia prywatnego, jest tylko siatkówka. Potem to się przekłada na mecz. Wydaje mi się, że dzięki tylu godzinom poświęconym na trening, czują grę lepiej, niż my. Dla nich liczy się tylko jedno, żadna dziewczyna w moim zespole nie ma rodziny, dzieci. Mówią, że by chciały, ale jak skończą kariery - opowiadała środkowa polskiej kadry. Nawet w autokarze wiozącym drużynę na kolejny mecz w złym tonie jest zabijanie czasu filmem lub serialem. Japońskie siatkarki wykorzystują każdą wolną chwilę, analizując na wideo grę rywala lub swoje treningi.

Fochy, krzyki, pretensje do trenera i koleżanek z drużyny? To nie istnieje i nie ma prawa istnieć w tej kulturze. W drużynach młodzieżowych trener może skarcić swoją podopieczną uderzeniem w twarz i sam pozostaje bezkarny. Dopóki nie przeholuje: w 2013 roku trener w liceum Hamamatsu Nittai wymierzył swojemu uczniowi 13 uderzeń dłonią w twarz z rzędu. Gdyby nie nagrany ukradkiem film jednego z uczestników treningu i ogólnoświatowa afera, nauczyciel ciągle by tam pracował.

- Japońska kultura jest bardzo hierarchiczna i nigdy tutaj nie usłyszysz wyraźnego narzekania na swojego szefa, a tym bardziej z ust kobiety. To typowa mentalność nastawiona na interes grupy: ktoś, kto ma pretensje, oddala się od zespołu i szkodzi wszystkim. W Japonii popularne jest przysłowie "gwóźdź, który wystaje, szybko będzie potraktowany młotkiem" - tłumaczy Jeremy Brahm

Do tego wszystkie dochodzi kwestia odporności psychicznej. Od lat spada liczba Japończyków popełniających samobójstwo, ale to nie oznacza wygaszenia problemu społecznego. Reprezentantki Japonii są kochane przez kibiców, dostają od nich miłe wiadomości na Instagramie, słodycze, maskotki, drogie podarunki i mangowe portrety. Ale sława ma swoją drugą stronę: siatkarki V-League i kadry Nipponu czują, że są winne swojemu narodowi jak najlepszą grę i nie mogą zawieść. A jeśli zawiodą, nie wszystkie z nich dźwigają brzemię porażki. Zdarzało się, że podstawowa rozgrywająca ekstraklasowej drużyny nie kończyła sezonu przez załamanie nerwowe po nieudanym meczu o wejście do finału.

Jeremy Brahm potwierdza, że za sympatycznymi uśmiechami japońskich gwiazd kryje się często przerażenie każdą pojedynczą myślą o możliwej porażce: - Wysokie standardy wyznaczyły legendarne mistrzynie olimpijskie z 1964 roku i od kolejnych reprezentantek kraju wymaga się takiego samego zaangażowania. Przypomina mi się historia Yoshi Takeshity, najlepszej rozgrywającej Japonii w ostatniej dekadzie. To na nią spadła cała krytyka za nieudany turniej kwalifikacyjny do igrzysk w Sydney w 2000 roku. Po dwóch latach porzuciła siatkówkę, nie mogąc znieść oskarżeń, i szukała w urzędzie pracy nowego sposobu na życie. Gdyby nie trener JT Marvelous, który namówił ją do powrotu na parkiet, stracilibyśmy jedną z najlepszych zawodniczek świata - wspomina.

Siatkarki w Japonii trenują dłużej i ciężej od siatkarzy, na rozkaz klubów rezygnują z makijażu i farbowania włosów, pokornie sprzątają halę po każdym treningu. Na długie lata porzucają plany małżeńskie i macierzyńskie, zatracają się w swojej pracy i dobrowolnie skazują się na litry wylanego potu, godziny katorżniczej pracy i paraliżujący strach przed najważniejszym meczem sezonu. Nagrodą są tysiące fanów na trybunach oraz ich bezwarunkowa miłość, dodatkowym obciążeniem - wieczne porównania do słynnych mistrzyń z 1964 roku. I świadomość, że prawdopodobnie nigdy nie przeskoczą ograniczeń swoich ciał, a ich zwycięstwa z wyższymi i silniejszymi Rosjankami i Brazylijkami będą wyjątkami od reguły, nie normą. Chyba, że trafi się rewolucjonista w stylu Daimatsu.

Euforia wzmogła się po brązowym medalu Japonek na igrzyskach w Londynie, ale nie trwała długo. Kumi Nakada, obecna selekcjonerka kadry siatkarek, otwarcie przyznała, że interesuje ją tylko złoto Tokio 2020. I zrobi wszystko, by to osiągnąć. "Kiedy wojownicy mówią, że spełnią jakiś uczynek, ten uczynek należy traktować jako spełniony. Nic ich nie powstrzyma przed wypełnieniem tego, co zamierzyli. Oni nie dają słowa: dla nich słowo i czyn to jedno" - tak mówi kodeks Bushido.

Michał Kaczmarczyk

Źródło artykułu: