30 sierpnia 2014 na boisko na PGE Narodowym zapełnionym do ostatniego miejsca wyszły dwie szóstki, aby walczyć o zwycięstwo w meczu otwarcia mistrzostw świata. Po stronie reprezentacji Serbii byli to: Nikola Kovacević, Miloś Nikić, Nikola Jovović, Alaksander Atanasijević, Marko Podrascanin, Srećko Lisinac oraz Nikola Rosić w roli libero. Z kwadratu weszli: Uros Kovacević, Marko Ivović, Vlado Petković, a Nemanja Petrić oraz Dragan Stanković nie zagrali ani jednej akcji w tym spotkaniu. Trenerem Serbów był wtedy Igor Kolaković.
Polacy nie pozwolili wtedy swoim rywalom wyjść z 20 w żadnym z trzech setów i odnieśli szybkie i imponujące zwycięstwo. Wszyscy zawodnicy mają w pamięci tamto spotkanie, zwłaszcza, że jego wynik wpłynął na dalsze losy obu drużyn w mistrzostwach. - Takich meczów się nie zapomina. I jestem niezwykle szczęśliwy, że będę mógł to przeżyć jeszcze raz. Pamiętam, jak w 2014 mówiłem w wywiadach, że szansę zagrania przed publicznością liczącą 70 tysięcy widzów dostaje się raz w życiu i to jak ma się szczęście, a tymczasem mi to się przytrafia po raz drugi - oświadczył Srećko Lisinac, który twierdzi, że tym razem wynik będzie inny.
- Po pierwsze to nie będzie to zupełnie nowe doświadczenie dla większości z nas, a po drugie pamięć o tamtym meczu mocno nas zmotywuje do walki. Cała drużyna zrobi wszystko, że tym razem wyglądało to zupełnie inaczej i zakończyło się innym wynikiem - zapowiedział jeden z najlepszych środkowych na świecie.
Rzeczywiście w składzie Serbów oprócz Lisinaca jest sporo siatkarzy, którzy byli także trzy lata temu na Stadionie Narodowym: Kovacević, Nikola Jovović, Aleksandar Atanasijević, Marko Podrascanin, Dragan Stanković, Nemanja Petrić oraz libero Nikola Rosić. Dla nich na pewno zagranie przed 60 tysiącami kibiców będzie już mniejszym szokiem niż trzy lata temu. Także dlatego, że w tegorocznej Lidze Światowej rozgrywali swoje spotkania na boisku piłkarskim w Kurytybie.
ZOBACZ WIDEO: Gorzkie słowa polskiego alpinisty. "Ci ludzie nie zachowują się jak ludzie gór"
Kolejną istotną zmianą jest ta na stanowisku szkoleniowca, która dokonała się po tamtych nieudanych mistrzostwach świata - Kolakovica zastąpił Nikola Grbić. Legendarny rozgrywający dokonał kilku zmian personalnych, a także zaczął zmieniać mentalność swoich podopiecznych. Szybko przyniosło to efekty, bo już w 2016 Serbowie wygrali - po raz pierwszy w historii - Ligę Światową i to grając bez swojego kluczowego siatkarza. Nowy trener nie ma żadnych obaw przed meczem rozgrywanym przed tak liczną i niesprzyjającą publicznością.
- To nie ma znaczenia, czy mecz ogląda 5 tysięcy widzów, czy 25 czy 65. Reguły gry są takie same, wysokość siatki jest niezmienna, a boisko nadal ma 81 metrów kwadratowych. Oczywiście, kiedy się wychodzi na boisko na tak ogromnym stadionie, przez chwilę każdy jest w lekkim szoku, jest takie "wow". Ale po pierwszym gwizdku wszystko powinno wrócić do normy, bo gra jest taka sama jak zawsze. A że wszyscy krzyczą przeciwko tobie? Ucichną jak zaczniesz wygrywać, a uciszyć 70 tysięcy jest przyjemniej niż uciszyć 10 tysięcy - stwierdził z uśmiechem trener Serbów.
Grbić uważa również, że bolesna porażka sprzed trzech lat nie będzie miała żadnego wpływu na postawę jego zawodników w czwartkowym meczu otwarcia w Warszawie. - Mam głęboką nadzieję, że moi zawodnicy zapomnieli już całkowicie o meczu otwarcia mistrzostw świata i tamtej gładkiej porażce. Na pewno pamiętają to, że zagrywka z wyskoku jest znacznie trudniejsza do wykonania na stadionie i im wtedy nie wychodziła. Polski zespół grał wtedy floatem i to mu pomogło. Więc może my też przejdziemy teraz na floata? - zasugerował.
Poza wygraniem złotego medalu Ligi Światowej rok temu więcej sukcesów Serbowie nie odnieśli pod wodzą nowego szkoleniowca. Nie udało im się zakwalifikować na igrzyska w Rio, a w tym sezonie co prawda awansowali do turnieju finałowego, ale odpadli w fazie grupowej Ligi Światowej. Mimo to powszechnie uważani są za jednego z faworytów do medali Mistrzostw Europy 2017.
- Jeśli rozmawiamy tylko o poziomie sportowym, to na dziś nie jesteśmy faworytami. Tym razem są nimi Serbowie. Nasi będą walczyć z potężnym stresem. Przypominam, że tylko Paweł Zatorski trzy lata temu wychodził na mecz na PGE Narodowym w szóstce. Dla pozostałych będzie to pierwszy raz. Na pewno od strony sportowej mogą się czuć lepiej od nas. To my będziemy musieli poszukać wiary i pewności. Jeśli kibice i stadion nam to zbudują, to będzie dobrze - ocenił Wojciech Drzyzga.
Nie zgodził się z nim Paweł Zagumny, który tamten mecz na PGE Narodowym zaczął w szóstce i był jednym z autorów imponującego zwycięstwa. - Nie jestem jeszcze ekspertem i może dlatego uważam, że ten mecz nie ma faworyta. To, że ktoś już grał na Narodowym trzy lata temu, nie ma takiego dużego znaczenia. Może faktycznie trochę to będzie sprzyjać Serbom, bo nie przeżyją drugi raz takiego szoku, ale to nie jest istotna różnica. U nas też kilku chłopaków z obecnej reprezentacji grało w tamtym spotkaniu. Gramy u siebie, po kilku sezonach bez sukcesów najwyższa pora pokazać pazur. Myślę, że wszyscy są tego świadomi i zagramy dobrze. Mamy dość młodą drużynę, ale myślę, że mimo wieku dość szybko opanują emocje - wyraził nadzieję były rozgrywający.
Serbowie nie przyjeżdżają do Polski w najmocniejszym składzie. Wciąż nie do końca zdrowy jest atakujący Atanasijević, który rok temu przeszedł zabieg i rehabilitację po zmęczeniowym złamaniu piszczeli. Do tego tuż przed wyjazdem do Warszawy, podczas sparingu ze Słowenią, więzadło naderwał sobie przyjmujący Ivović. To najlepiej punktujący fazy grupowej Ligi Światowej 2017 i jeden z filarów Serbów w ofensywie. Psychicznie z kolei w trudnym momencie jest podstawowy rozgrywający Jovović, który wciąż nie może sobie znaleźć klubu. Natomiast ogromnym atutem tej drużyny są środkowi, bowiem i Lisinać i Podrascanin mają za sobą bardzo udane sezony w klubach i zaliczani są do światowej czołówki na tej pozycji.
Trzy lata temu niespełna dwie godziny po pierwszym gwizdku na PGE Narodowym Serbowie przepraszali w strefie mieszanej dziennikarzy i kibiców za fatalną postawę swojego zespołu i za to, że swoją grą zepsuli widowisko. Już w czwartek o 20.30 dostaną drugą szansę.