Trzy lata temu po raz pierwszy w historii większość kibiców na stadionie piłkarskim w Polsce stanowili kibice siatkarscy. Mecz otwarcia Mistrzostw Świata w 2014 był ogromnym wydarzeniem nie tylko dla nich: najbardziej przeżywali go sportowcy. To na nich ciążyła presja wyniku, a kamery i aparaty fotograficzne robiły zbliżenia twarzy, wyłapywały każdy grymas, analizowały najdrobniejszy gest. Dlatego nie każdy miałby odwagę znaleźć się na ich miejscu.
- Szczerze, to trochę współczuję kolegom - mówi Łukasz Kadziewicz, wicemistrz świata z 2006. Kiedy 11 lat temu zdobywał srebrny medal, w dalekiej Japonii dopingowała Polaków niewielka grupa. Na niektórych meczach było głucho i pusto. Zawodnicy słyszeli niekiedy własne bicie serca, a kibice przed telewizorami przekleństwa miotane przez nich pod nosem.
Nie wiadomo, jaki wynik padnie na Stadionie Narodowym 24 sierpnia, ale jedno wiemy na pewno: ani głucho, ani pusto nie będzie. - Z jednej strony każdy marzy, żeby zagrać w takim meczu, z drugiej strony słuchanie hymnu śpiewanego przez 60 tysięcy kibiców musi być niesamowicie stresujące. A chwilę później musisz się skupić tylko na siatkówce. Ciężkie zadanie przed moimi młodszymi kolegami - twierdzi Kadziewicz.
Żeby chociaż trochę ulżyć siatkarzom w tym cierpieniu ich trenerzy imają się różnych sztuczek. Jedna z najstarszych i najprostszych to zrzucenie presji na przeciwnika. Nikola Grbić zaczął całą zabawę na długo przed meczem. - Polska ma przewagę, ponieważ trenują w miejscu gdzie rozgrywany będzie mecz. Staramy się zorganizować kilka treningów na otwartej hali - mówił trener Serbów kilka tygodni temu. - Kiedy grasz na otwartej przestrzeni pojawia się wiele problemów z serwisem. Nasza drużyna przeważnie zagrywa z wyskoku, a w związku z tym, że nie będzie sufitu, to trudno jest znaleźć punkty odniesienia. Polacy częściej grają floatem, więc przewaga jest po ich stronie.
ZOBACZ WIDEO Michał Kubiak: Trochę wieje, trochę zimno. Ale nie zawsze jest pięknie i fajnie
Problem w tym, że tego typu wypowiedzi w tym przypadku nie są jedynie trenerską sztuczką. Nikola Grbić ma po prostu rację. - Serbowie odrobili lekcję sprzed trzech lat. Nie wyjdą już na Narodowy w takim szoku jak w 2014 roku. Paweł Zagumny powiedział mi, że oni w tym spotkaniu nie wykonali ani jednego bardzo mocnego serwisu, byli przytłoczeni. Dziś to są inni zawodnicy, tworzą jedną z najsilniejszych reprezentacji w Europie - nie ma wątpliwości Łukasz Kadziewicz.
Wtóruje mu wielu siatkarskich ekspertów. Wojciech Drzyzga podkreśla, że wyniki osiągane przez Serbów w ostatnich czasach, stawiają ich w roli faworytów nie tylko meczu otwarcia, ale całego turnieju. - Mają najstabilniejszy skład, najbardziej ograny w jednej kompozycji - twierdzi. Łukasz Kadziewicz również nie dziwi się, że pierwsi rywale Polaków czują się silni. - Mają do tego prawo. Nikola Grbić zmienił rys tej drużyny. Charakterologicznie i jakościowo. Wielu graczy występuje w najsilniejszej lidze świata, w Serie A. Indywidualnie i jako drużyna ci siatkarze mają na rynku ugruntowaną pozycję. W wywiadach można jednak mówić wszystko. Weryfikacja zacznie się w czwartek od godz. 20:30.
O takiej samej godzinie rozpoczynał się mecz siatkarski na Narodowym trzy lata temu. Jakie uczucia kłębiły się wówczas w Serbach i Polakach, nie wiedzą sami siatkarze. Nic dziwnego, bo ci pierwsi prawie umarli ze strachu, kiedy weszli na stadion i ocknęli się dopiero, kiedy zeszli do szatni. Niesieni euforycznym dopingiem tysięcy kibiców gospodarze zbili ich w trzech setach.
Po tym ciosie goście już się nie podnieśli. Ci, którzy liczą na powtórkę podczas mistrzostw Europy mogą się srodze zawieźć. Tym razem to Serbowie mogą nam zrobić na Stadionie Narodowym bałkański kocioł. Cała podstawowa szóstka obecnej kadry Polski nigdy w takim kotle nie była. Tylko libero Paweł Zatorski wie, jak gorąco w nim jest. Kluczem będzie jednak gra innych zawodników.
- Bartosz Kurek, Michał Kubiak i Dawid Konarski będą odpowiadali za przyjęcie i za atak. Sami będą zbierali żniwo tego, jak odbiorą serwis rywali. Fabian Drzyzga przy dobrym przyjęciu powinien sobie poradzić, z kolei czwórka powołanych na mistrzostwa środkowych może dać drużynie dużo. Jednak wymienione trio jest kluczowe. Jeżeli "odpali", możemy bić się o wszystko - analizuje Łukasz Kadziewicz.
Trzy lata temu w pierwszej szóstce na mecz z Serbią wybiegli m.in. Michał Winiarski i Paweł Zagumny. W niedawno wydanej książce Łukasz Kadziewicz w samych superlatywach opisuje ich umiejętności. Nie chce jednak zestawiać z nimi obecnych reprezentantów. - Tego nie można porównywać. W sporcie czas płynie szybciej. To tak, jak byśmy próbowali porównywać Włodzimierza Lubańskiego z Robertem Lewandowskim. Nie da się tego zrobić, bo w czasach Lubańskiego piłka nożna była całkiem inna. Na pewno Bartek Kurek, Michał Kubiak czy Bartłomiej Lemański to ogromne talenty, ale my graliśmy w inną siatkówkę. W mojej głowie koledzy z którymi grałem mieli wielkie umiejętności, ale porównywanie ich z obecnymi gwiazdami to czysta teoria, bo z wieloma z obecnych reprezentantów nie stałem nawet po przeciwnej stronie siatki.
Szkoda. Mogłoby być bardzo ciekawie oglądać po przeciwnych stronach siatki wczesnego Łukasza Kadziewicza i np. Michała Kubiaka - na każdym etapie kariery tego drugiego. Obecny kapitan polskiej kadry przez media i kibiców określany jest jako lider zespołu. - Michał nie chce się na niego kreować i my też nie powinniśmy tego robić. Są drużyny, które nie potrzebują kogoś, o kim można bez wahania powiedzieć, że jest numerem 1 - mówi Kadziewicz. - Jasne, Kubiak to walczak, gość który nie odpuszcza, ale model z nim jako liderem kreują raczej dziennikarze. Nie narzucajmy na niego takiej presji. Ta grupa funkcjonuje sama. Jeśli oni do tej pory się nie pozabijali, sami wypracują najlepszy model współpracy.
Nie do końca taki model zdążyli wypracować między sobą Fabian Drzyzga i Dawid Konarski. Wielu ekspertów sądziło, że z "Konarem" w składzie nie jesteśmy w stanie walczyć o duże rzeczy. W Lidze Światowej i Memoriale Wagnera to on był jednak najlepszym zawodnikiem kadry. - Myślę, że stabilizacja, którą złapał w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle, mieście spokojniejszym od Rzeszowa, pomogła mu w osiągnięciu równej, wysokiej formy. Wielkie możliwości pokazywał już grając w Bydgoszczy, jednak dopiero w ZAKSIE nabrał świadomości, że dzięki ciężkiej pracy i samozaparciu może zajść bardzo daleko i stanowić o sile reprezentacji - przekonuje Kadziewicz. - Nie wyobrażam sobie, żeby teraz zagrał słabo, skoro w każdym spotkaniu kadry w tym sezonie to on pierwszy pchał drużynę do przodu.
Do przodu siatkarsko poszli nie tylko Serbowie, ale i pozostali rywale z grupy. Każdy będzie walczyć o swoje. Fińska siatkówka cały czas robi postępy, a reprezentanci tego kraju zbierają doświadczenie w Europie. Szkoleniowiec Tuomas Sammelvuo rozwija trenerskie umiejętności w rosyjskim Kuzbassie Kemerowo, gdzie ma pełne zaufanie władz klubu. Spokojna, metodyczna praca to według niego sposób na sukces, którego na razie jednak nie widać.
Trener Estończyków to zupełne przeciwieństwo. - Gheorghe Cretu jest kompletnym wariatem jeśli chodzi o profesjonalizm i treningi, u niego śpi się na sali. Dwóch Estończyków, Robert Taht i Keith Pupart, gra w niezłym polskim klubie w Lubinie. Ardo Kreek zjeździł już pół Europy. To ekipa, na której można się potknąć, ostrzega Kadziewicz. - Mam nadzieję, że "czarny koń" turnieju nie odnajdzie się w naszej grupie.
Póki co wszyscy czekają na to, jak odnajdą się na Stadionie Narodowym w meczu otwarcia mistrzostw Europy polscy i serbscy siatkarze. Ci drudzy trzy lata temu mieli z tym wielkie problemy, ponieważ odbyli tylko jeden trening w tym miejscu. Oby tym razem organizatorzy nie dopuścili do takiej "wpadki".
O całą resztę niech zadbają sportowcy i kibice. - Nie oczekuję stylu, jakości. Marzę o zwycięstwie - mówi Kadziewicz. - Musimy zdawać sobie sprawę, że to najważniejszy mecz w grupie. Jeżeli pokonamy Serbię, to nie potkniemy się na Finlandii i Estonii i bardzo ułatwimy sobie drogę do walki o medale.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)