PGE Skra Bełchatów w fazie zasadniczej PlusLigi zajęła drugie miejsce, dzięki czemu nie musiała rozgrywać ćwierćfinałów i od razu zameldowała się w strefie medalowej. Bełchatowianie zapewniali jednak, że nie mieli problemu z wejściem w rytm meczowy, rozpoczynając play-offy od półfinałów. - Ta przerwa nie była taka znów długa. Dobrze przepracowaliśmy te dziesięć dni i dzięki temu powinniśmy mieć energię na całe play-offy. Nasi rywale z kolei mogli czuć się zmęczeni - tłumaczył Kacper Piechocki, libero bełchatowskiej ekipy.
Mimo zmęczenia Trefl Gdańsk postawił bełchatowianom poprzeczkę wysoko, prowadząc już w meczu 2:1, a ostatecznie przegrywając go dopiero 2:3. - Dobrze, że to się szczęśliwie dla nas skończyło, bo niewiele brakowało, a to my moglibyśmy przegrać - przyznał Piechocki. - Na szczęście po trzecim secie się odbudowaliśmy i teraz możemy cieszyć się z wygranej. Dzięki temu łatwiej będzie nam przystąpić do meczu w Bełchatowie. Ale gdańszczanie na pewno też nie zagrają źle, bo oni już nie mają nic do stracenia - zastrzegł zawodnik, którego drużyna nie zamierza zlekceważyć rywali.
Prowadzony przez Roberto Piazza zespół to pierwszy przeciwnik gdańszczan w tym sezonie, który zdołał pokonać ich w tie-breaku. Dotychczas wygrywali oni bowiem wszystkie pięciosetowe pojedynki. - Nikt nie myślał o tym, ile tie-breaków wygrał Trefl. Chcieliśmy po prostu zagrać naszą najlepszą siatkówkę. To się tak do końca nie udało, ale wystarczyło do zwycięstwa - opowiadał po meczu bełchatowski libero.
23-latek w pierwszym półfinałowym starciu zaprezentował się całkiem nieźle, przyjmując z 63-procentową skutecznością. Nie powinno to dziwić, bo grał równo przez większość sezonu, co zaowocowało powołaniem do reprezentacji Polski. - Już wcześniej rozmawiałem z trenerem Vitalem Heynenem i wiedziałem, że znajdę się w szerokim składzie, ale na razie o tym nie myślę - przyznał zawodnik. - Jesteśmy w trakcie sezonu ligowego, w jego najważniejszym momencie. Jeśli chcemy coś osiągnąć, musimy się skupić - podsumował.
ZOBACZ WIDEO Vital Heynen: Karol Kłos nie odrzucił powołania dlatego, że nie chciał przyjechać