Nie powstrzymała go nawet meksykańska mafia. Hubert Wagner zapowiedział olimpijskie złoto i cel osiągnął

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Mieczysław Świderski / Na zdjęciu: Hubert Jerzy Wagner (w środku w czarnym dresie)
Newspix / Mieczysław Świderski / Na zdjęciu: Hubert Jerzy Wagner (w środku w czarnym dresie)
zdjęcie autora artykułu

XVI edycja Memoriału Huberta Jerzego Wagnera, będzie ostatnim ważnym sprawdzianem reprezentacji Polski przed tegorocznym mundialem. To także okazja do upamiętnienia wybitnego trenera, który złotymi zgłoskami zapisał się w historii siatkówki.

13 marca 2002 siatkarskim środowiskiem wstrząsnęła tragiczna informacja o śmierci Huberta Jerzego Wagnera - szkoleniowca, który jako jedyny w historii zdołał wprowadzić polskich siatkarzy na olimpijski szczyt. To dzięki niemu, w latach 70-tych, sport, dotychczas dorównujący popularnością w Polsce rozgrywkom ping-ponga, zaczął budzić zainteresowanie narodu podobne do tego, jakim cieszyli się piłkarze prowadzeni przez Kazimierza Górskiego.

Niewiele brakowało, aby Hubert Jerzy Wagner nigdy nie trafił do siatkówki. Przygodę ze sportem rozpoczął w wieku dziesięciu lat od tenisa. Dopiero z czasem, dzięki ojcu, zapałał miłością do dyscypliny, która stała się częścią jego życia. Mimo to, rodzice nie chcieli słyszeć o poważnej karierze sportowej. Liczyli na to, że syn uzyska wyższe wykształcenie i zostanie inżynierem. Główny zainteresowany starał się znaleźć złoty środek, przez lata łącząc sport i naukę. Po otrzymaniu pierwszego powołania do drużyny narodowej musiał jednak podjąć decyzję, postawił na sport, za cenę konfliktu z rodzicami, którzy przez kilka kolejnych lat nie mogli mu wybaczyć tego wyboru.

Mimo że Hubert Wagner przez wiele lat występował w kadrze, najpierw młodzieżowej, później seniorskiej, nigdy nie udało mu się odnieść spektakularnych sukcesów. Brązowy krążek mistrzostw Europy z Turcji (1967 rok) był jedyną znaczącą zdobyczą. Dużo lepiej radził sobie w klubie, czego potwierdzeniem były m.in. cztery tytuły mistrza kraju.

Być może właśnie dlatego Hubert Wagner nigdy nie uważał się za zawodnika wybitnego. - Ja nigdy specjalnym talentem nie byłem, za to idiotą do pracy - mówił sam o sobie. Władysław Pałaszewski, były siatkarz, a następnie trener i sędzia wspominał, że "Kat" od zawsze uwielbiał ciężką. Taryfy ulgowej nie stosował wobec nikogo, nawet samego siebie. Jego pracowitość momentami irytowała kolegów z zespołu. On jednak konsekwentnie realizował swój cel, przy okazji przygotowując się do kolejnego etapu sportowej kariery. W wolnych chwilach analizował grę rywali, skrupulatnie zapisując wszystko w swoim zeszycie, który w przyszłości miał stanowić kompendium wiedzy szkoleniowej.

Przygoda Huberta Wagnera z drużyną narodową zakończyła się po niewiele ponad 200 meczach (10 w kadrze juniorów, 194 w reprezentacji seniorów). Mistrzostwa Europy we Włoszech, rozegrane w 1971 roku, były ostatnią imprezą, na jakiej wystąpił. Mnóstwo było wówczas domysłów, dlaczego Tadeusz Szlagor zrezygnował z powoływania rozgrywającego, pełniącego przez ostatnie kilka lat funkcję kapitana kadry. Mówiono o tym, że selekcjoner czuł się urażony krytyką ze strony swojego podopiecznego. Rok później, po nieudanym występie na igrzyskach olimpijskich w Monachium, Wagner zastąpił na ławce trenerskiej byłego opiekuna. Wcześniej odrzucił propozycję pracy z zespołem juniorów. Nie ukrywał, że interesuje go wyłącznie praca z seniorami, mimo że w pracy trenerskiej był kompletnym żółtodziobem. Być może wpływ na decyzję o nominacji miał fakt, że cztery lata wcześniej, po igrzyskach w Meksyku, jako zawodnik 27-letni, Wagner spotkał się z przedstawicielami pionu szkolenia PZPS. Przedstawił wówczas dokładną listę błędów, które popełnił trener kadry, przygotowując drużynę do turnieju. To był pierwszy raz, kiedy Wagner zgłosił swój akces do pracy z kadrą. Na efekty pracy szkoleniowej "Kata" nie trzeba było długo czekać. Surowe zasady przedstawione na pierwszym spotkaniu z zespołem i wizja katorżniczej pracy nie zniechęciły nikogo. Jednak i Wagner musiał w pewnym momencie odstąpić od swoich  nienaruszalnych zasad. Na jednym z treningów eksplodował i w ostrych słowach zrugał Mirosława Rybaczewskiego. Trzy kolejne nieudane przyjęcia na treningu przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu, doprowadziły selekcjonera do furii. Drużyna nie wytrzymała. Następnego dnia zespół odmówił wyjścia na trening, żądając negocjacji. Szkoleniowiec chyba jedyny raz w swojej karierze musiał przyznać się do błędu i złamać żelazną zasadę, że podczas zajęć, rację ma tylko on.

- Wybuchł normalny bunt. Powiedzieliśmy Wagnerowi, że jeżeli sytuacja się powtórzy, to sobie sam będzie trenował. Ta kadra to byli wykształceni ludzie, na uniwersyteckim poziomie, żadnych oszołomów. Powiedziałem Jerzemu, że rozumiemy, że jest presja, że puszczają mu nerwy, ale nie pozwolimy się tak traktować. Więcej do nikogo w ten sposób się nie odnosił - wspomina na łamach biografii Huberta Wagnera Zbigniew Zarzycki.

Zajęcia pod okiem Huberta Wagnera były ekstremalnie ciężkie. Bieganie po górach z dodatkowym obciążeniem, na tętnie sięgającym 250 uderzeń na minutę, to był treningowy standard. Przed najważniejszymi imprezami poprzeczka wędrowała w górę. Do mundialu w Meksyku drużyna przygotowywała się najpierw w Zakopanem, potem we Francji (w Font Romeu w Pirenejach Wschodnich), a także w Cachkadzorze w ówczesnym ZSRR. Dzięki temu zawodnicy na mistrzostwach świata czuli się wyśmienicie.

W Meksyku polska siatkówka narodziła się na nowo. Polacy wygrywali mecz za meczem, rozbijając między innymi Amerykanów i odwiecznych rywali - ZSRR. Zespół szybko zapewnił sobie awans do grupy finałowej, co próbowali wykorzystać gospodarze. Prezydent meksykańskiej federacji, Ruben Acosta, zaproponował ogromne jak na tamte czasy pieniądze oraz to, że w finale gospodarze oddadzą mecz z Polską bez walki. Ponadto nasza reprezentacja sama miała wybrać sobie terminarz meczów w decydującej rundzie. Układ ostatecznie nie został zrealizowany. Część młodych graczy, niewtajemniczona w sprawę, zagrała na sto procent możliwości, dzięki czemu faworyzowani Polacy zwyciężyli 3:1.

Mundial w Meksyku Polacy zakończyli ostatecznie bez porażki, pokonując w decydującym starciu Japonię 3:1. Był to pierwszy tak wielki sukces graczy z kraju nad Wisłą. Zespół, jak i sztab szkoleniowy, zapamiętali daleką wyprawę na bardzo długo. Nie tylko z uwagi na sukces sportowy, ale także wydarzenia jakie towarzyszyły turniejowi.

Impreza, jaka miała miejsce w hotelowej restauracji po zdobyciu złotego medalu, mogłaby posłużyć za scenariusz do filmu. Przedstawiciele naszego zespołu wygonili barmana, rozbroili meksykańskich policjantów, którzy mieli ich pilnować i bawili się w najlepsze do późnych godzin! Gdy rano Polacy wsiedli do autokaru, w ich kierunku biegł kierownik hotelu z... rachunkiem. Całą sytuację wspominał na łamach biografii Huberta Wagnera Tomasz Wójtowicz. - Do tego faceta wyszedł nasz kierownik reprezentacji Benedykt Menel. Zobaczył rachunek, podrapał się w głowę i powiedział: "Proszę pana, to jakieś nieporozumienie. Moi chłopcy piją tylko mleko!". Po czym wsiadł do autokaru, zamykając drzwi przed nosem zdumionego kierownika. Ostatecznie, rachunek miał zapłacić Ruben Acosta, ówczesny prezydent meksykańskiej federacji.

Wyprawa za ocean to nie był jednak wyłącznie zbiór pozytywnych przygód i historyjek. Kilkanaście dni wcześniej, w trakcie trwania turnieju, miała miejsce sytuacja mrożąca krew w żyłach. Podczas randki z jedną z meksykańskich siatkarek, polskiego selekcjonera porwali mafiosi. Trudno powiedzieć, jakie były intencje napastników, jednak cała sytuacja była bardzo dramatyczna.

- Wracamy z treningu i patrzę, że Jurek siedzi w pokoju, poobijany, z zakrwawionymi stopami. Opowiadał, że kiedy jechali tym samochodem, stanęli za miastem na sikanie. Herszt porywaczy zdejmował marynarkę i Jurek wykorzystał ten moment. Boso po kamieniach ile sił w nogach, pod ostrzałem pistoletów uciekł. Po kilku godzinach dotarł do hotelu - opowiadał na łamach biografii Wagnera jego asystent, Andrzej Warych. Wagner mógł wówczas zginąć z rąk mafii po raz drugi. Wcześniej, w 1966 roku, podczas Mistrzostw Europy w Turcji, stał się mimowolnym świadkiem egzekucji, do której doszło w hotelowym hallu. Z całego zdarzenia Wagner także wtedy wyszedł bez szwanku, choć kosztowało go to mnóstwo nerwów. Rok po sukcesie w Meksyku, Polacy wywalczyli srebro na mistrzostwach Europy, grając bez czołowych zawodników. Dla Wagnera najważniejszy był jednak Montreal i kolejne igrzyska olimpijskie. Zapowiedział, że zamierza tam zdobyć złoto, co wprowadziło nerwowość w szeregach reprezentacji. Sam szkoleniowiec również nie najlepiej znosił presję, im bliżej igrzysk, tym bardziej był nerwowy.

"Stagnacja to śmierć zespołu. Nie pozwól na nią. Jeśli nie ma rozróby, wywołaj ją". Tak brzmiała jedna z głównych reguł w ekipie Huberta Wagnera. Przed turniejem olimpijskim drużyna trenowała ciężej niż przed mundialem. Nikt nie mógł mieć pewności, że znajdzie się w samolocie lecącym do Montrealu. Boleśnie doświadczyli tego Wiesław Czaja, Zbigniew Jasiukiewicz i jeden z najlepszych wówczas rozgrywających - Stanisław Gościniak, co było sporym szokiem. Wspomniane trio przegrało rywalizację o miejsce w kadrze.

Kilka tygodni później polska siatkówka odniosła największy sukces w historii. Do tej pory zresztą żadna z ekip narodowych nie zdołała go powtórzyć. Biało-Czerwoni po olimpijskie złoto sięgnęli w wielkim stylu, wygrywając sześć meczów i w walce o medale rozbijając po tie-breaku wielkich faworytów - Japonię i ZSRR.

W decydującym meczu ponownie dał o sobie znać zmysł taktyczny Wagnera, który zalecił swoim podopiecznym zagrywanie na Władimira Czernyszowa. Zmęczony gwiazdor reprezentacji ZSRR w czwartym i piątym secie zaczął mylić się na potęgę, co pomogło Biało-Czerwonym rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. Po 146 minutach morderczej walki Polacy osiągnęli "siatkarskie Mount Everest" - złoty medal igrzysk olimpijskich.

- Po wygraniu finałowego meczu z ZSRR Jurek podszedł do mnie i stwierdził: teraz wszyscy mogą mnie pocałować w d... - wspomina na łamach biografii Huberta Wagnera Władysław Pałaszewski.

Dwa miesiące później, zgodnie z deklaracją jaka padła w mediach dwa lata wcześniej, po mundialu w Meksyku, Hubert Wagner zrezygnował z pracy z kadrą.

- Chcę prowadzić reprezentację tylko do olimpiady w Montrealu. Mam nadzieję, że przekażę ją następcy w dobrym stanie. Wysokiej klasy z dobrymi rezerwami - mówił po powrocie z Meksyku, na łamach Przeglądu Sportowego, trener triumfatorów mundialu. Mimo że przez lata wszyscy zdążyli zapomnieć tamtą deklarację, wielu przypomniało sobie o niej, kiedy trzeba było kolejny raz rozpocząć poszukiwania selekcjonera drużyny narodowej. Epoka "Kata" dobiegła końca w nieoczekiwanym momencie.

Po latach, wielu zawodników przyznało, że pseudonim szkoleniowca nie do końca odzwierciedlał jego charakter. Treningi prowadzone były co prawda na granicy ludzkiej wytrzymałości, jednak zawsze z poszanowaniem zawodników i w atmosferze nadchodzącego sukcesu. Pomysł, aby w trakcie meczów zawodnicy rezerwowi skakali przez płotki, mając założone na pasie dodatkowe obciążenia, wydawał się kompletnym szaleństwem. Tym bardziej że po zaliczeniu serii, zmęczeni zawodnicy wchodzili do gry, zwalniając miejsce na "torze przeszkód", dla tych, którzy dotychczas męczyli się z rywalem na boisku. Jednak nawet tak szaleńczy system przynosił oczekiwane efekty. Rywale byli wybijani z rytmu, zdezorientowani, natomiast nasi siatkarze nabierali rozpędu, niczym po idealnie przeprowadzonej rozgrzewce.

- On nie był katem. "Kat" to był nośny, efektowny przydomek, więc media go rozdmuchały. Prawda jest taka, że to my zgodziliśmy się na jego warunki i katorżniczy trening, bo podobnie jak on, byliśmy głodni sukcesu - powiedział w jednym z wywiadów na antenie TVP Sport Ryszard Bosek.                                             Kilka lat po odejściu z kadry, Hubert Wagner jeszcze kilkakrotnie próbował swoich sił w pracy z drużynami narodowymi. Później jeszcze dwukrotnie podejmował się prowadzenia Polaków, jednak bez powodzenia. Wielkie sukcesy pod wodzą "Kata" pozostały w kwestii wspomnień. Co prawda w 1983 r. Biało-Czerwoni wywalczyli srebrny krążek mistrzostw Starego Kontynentu, jednak wspominając wcześniejsze sukcesy tego szkoleniowca, trudno było uznać ten wynik za wielki sukces. Trzecie podejście do pracy z reprezentacją Polski (1996-1998), okazało się już kompletnie nieudane i definitywnie zakończyło karierę trenerską Wagnera.                                                                               Hubert Wagner w swojej karierze miał również epizody z żeńską kadrą (1978-1979). Niestety i w tym wypadku obyło się bez większych sukcesów. Sensacyjna wygrana nad ZSRR, drużyną prowadzoną przez Nikołaja Karpola, na inaugurację ME 1979, była najcenniejszym i najbardziej zaskakującym triumfem 37-letniego wówczas trenera w pracy z kobietami.

Końcowe rozstrzygnięcie wprawiło w osłupienie ówczesnego trenera radzieckiej ekipy, który nie potrafił zrozumieć jak polski zespół, grający przez pół meczu rezerwowym składem, potrafił doprowadzić do wygranej w tie-breaku. Zapytany o to po meczu Hubert Wagner, odpowiedział swojemu oponentowi humorystycznie: po prostu, pozwoliłem im się nachlać.

Na dłuższą metę zawodniczki nie potrafiły jednak zaakceptować wojskowego rygoru i katorżniczej pracy, jaka wcześniej przyniosła efekty w pracy z męskimi zespołami. Nieudany "związek" posypał się po zaledwie dwóch latach współpracy.

- Jurkowi ciężko było się przestawić na inne relacje z dziewczynami. On nie potrafił odpuścić, nie zezwalał na urlop macierzyński, nie zwalniał na studia. Oczekiwał kompletnego podporządkowania życia kadrze narodowej - wspomina w biografii "Kat" Andrzej Warych.

- Dlaczego nie udało się z nami osiągnąć sukcesu? Wina leżała pewnie po obu stronach. Myślę, że Hubert Wagner był też trochę zakompleksiony. Stworzył sobie taki image kata i nie potrafił poza niego wyjść. Chyba brakowało mu ludzkiego podejścia do kobiet. Może z chłopakami to się sprawdzało, ale z dziewczynami trzeba było inaczej - tłumaczyła na łamach biografii autorstwa Grzegorza Wagnera i Krzysztofa Mecnera, Elżbieta Ciaszkiewicz.

Po zakończeniu pracy szkoleniowej Hubert Wagner pełnił funkcje sekretarza generalnego Polskiego Związku Piłki Siatkowej, był też komentatorem telewizyjnym. Wiele osób widziało w nim idealnego kandydata na prezesa PZPS. Liczono na to, że jego żelazna konsekwencja, pomoże przywrócić blask polskiej siatkówce. Niestety, legendarnemu szkoleniowcowi niedane mu było sprawdzić się w roli lidera związku.

21 października 2010 roku, Hubert Wagner został pośmiertnie dołączony do amerykańskiej galerii siatkarskich sław Volleball Hall of Fame. Został on czwartym Polakiem, który trafił do tego prestiżowego grona. Jako pierwszy znalazł się tam Tomasz Wójtowicz w 2002 roku. Następnymi byli Stanisław Gościniak 2005 i Edward Skorek 2006.

ZOBACZ WIDEO Nowy punkt na siatkarskiej mapie Polski. "Mam nadzieję, że wytrenujemy w Zakopanem medale"

Źródło artykułu:
Kto z polskich trenerów, ma największe szanse powtórzyć z reprezentacją Polski sukcesy z czasów Huberta Wagnera?
Michał Mieszko Gogol
Sebastian Pawlik
Andrzej Kowal
Jakub Bednaruk
Piotr Gruszka
Jacek Nawrocki
żaden z wymienionych
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (3)
avatar
Maciej Nietoperz Nowicki
25.08.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Moze nie ale daj mi np. trenera pilki kopanej co zrobi cos  
Eric Getting
24.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
4
Odpowiedz
Nie róbcie z niego boga, bo on nim nie był.