Wyniki tej sondy dla wielu osób były równie szokujące, co zachowanie rosyjskiego trenera podczas meczów. Pierwsza myśl kibica siatkówki, gdy słyszy nazwisko Karpol? Sześć wysokich dziewczyn spogląda w dół, a stamtąd siwowłosy mężczyzna patrzy na nie złowrogo. I krzyczy. Filmiki z udziałem czerwonego ze złości trenera cieszą się ogromną popularnością na kanale YouTube. Pod nimi tysiące komentarzy. Jeden z anonimowych internautów, pod materiałem z igrzysk olimpijskich w Atenach z 2004, gdzie Rosjanki grały w finale z Chinkami, napisał: "Gdyby tak zachowywał się mój ojciec, umarłbym ze wstydu. Dajcie mu jeszcze bat. Niech kary cielesne również będą uważane za błogosławieństwo".
Ja, aktor
Ostatnio głośno było o pewnym incydencie z meczu Chemik Police - Grot Budowlani Łódź. Menadżer Andrzej Grzyb oskarżył Marcello Abbondanzę o nieprofesjonalne zachowanie wobec Martyny Łukasik. Według niego Włoch podczas spotkania zachował się "wulgarnie, nieprofesjonalnie, niepedagogicznie i chamsko" wobec młodej atakującej i doprowadził ją do płaczu na oczach widzów.
Kariera trenerska Nikołaja Karpola, ta znana tylko z obrazków telewizyjnych, wygląda właśnie jak ta scena. Słowo "scena" pasuje tu bardzo dobrze. Po latach trener wyznał, że to wszystko, co szokowało sportowy świat, to jest gra. Nic więcej poza teatrem. Starannie zaplanowanym i wyreżyserowanym, a on był tylko aktorem. Siatkarki opowiadały, że trener z boiska i ten spoza, to są dwie różne osoby. - Chyba dobrze się spisałem? - pytał w wywiadzie udzielonym rok temu "Sport Express".
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Piątek szokuje. "W jednej akcji potrafi trafić dwa razy"
Zwiódł większość obserwatorów przekonanych, że to są niekontrolowane wybuchy złości. Tymczasem nigdy nie kierował nim impuls i emocje. - Nawet wielki Dante tak powiedział: "Pomimo wielkiej miłości do Beatrycze, nigdy nie odważyłem się, aby zmysły zwyciężyły nad umysłem" - mówi Karpol o swojej filozofii. - Poza tym lepiej jest grać rolę złej osoby, niż być nią naprawdę.
Biczował płaczem
Po przegranym finale olimpijskim w 2004 na Nikołaja Karpola spadła jednak krytyka, jakiej jeszcze nie zaznał w Rosji. Niektórym było po prostu wstyd. We wcześniejszych latach zawsze próbowano go jakoś tłumaczyć, zwłaszcza, że jego metody sprawdzały się raz za razem. Uderzającym przykładem był finał igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 roku, kiedy drużyna ZSRR przegrała z Peru dwa sety i była na krawędzi porażki. Karpol cały czas głośno krzyczał, szokując międzynarodową publiczność. Tłumaczył potem, że tak było trzeba. "Oczy muszą płonąć! Oczy!" - krzyczał. Siatkarki ZSRR zostały mistrzyniami olimpijskimi. "Uratował nas charakter" - wspominał później Karpol.
W 2004 roku Rosjanki grały w ateńskim finale z Chinkami. Kamery telewizyjne wyłapywały każdy szczegół, a mikrofony pozwoliły nie tylko zobaczyć, ale i wyraźnie usłyszeć, co działo się w przerwach meczowych. Dla wielu zachowanie Karpola było oburzające. Był cenionym specjalistą, a jego reakcje - niczym nowym. Ale wtedy po raz pierwszy kibice zobaczyli i usłyszeli je tak wyraźnie. Rosjanki przegrały 2:3, a trener znalazł się pod ostrzałem mediów.
- To było strasznie. Obraźliwe. Upokarzające - napisała "Moskwiewska Prawda". - Greccy operatorzy pokazywali czasami zbliżenia twarzy trenera i siatkarek. Pierwsza - zniekształcona, pełna gniewu, druga - zdystansowana. Ale oni wszyscy są do tego przyzwyczajeni. I to jest najbardziej obrzydliwe - przyzwyczajeni! Grubiaństwo bardzo często powstaje, aby zrzucić winę na swoich podwładnych. Dlatego Karpol biczował płaczem. Wolni ludzie nie powinni i nie mogą tego tolerować. Powstaje pytanie: czy jesteśmy wolnymi ludźmi? - napisała w sierpniu 2004 moskiewska gazeta.
[b]
Ja, nauczyciel[/b]
- Ludzie widzą we mnie dyktatora? - nie może się nadziwić Karpol. - Nie mnie określać, kim jestem. Niech to robią dziewczyny, z którymi pracowałem. Tylko to jest ważne. Zresztą, ja nie nazywam siebie nawet trenerem. Jestem nauczycielem - mówi.
Nikołaj Karpol jako trener Urałoczki Jekaterynburg przez 50(!) lat wytrenował i wychował setki mistrzyń siatkarskich. Po latach są mu wdzięczne za to, czego je nauczył i lepiej rozumieją, dlaczego tak z nimi postępował. Niektóre nazywają go nawet "ojcem" albo "dziadkiem”.
- Obecnie można go krytykować, ale nie zapominajmy, że żyliśmy w czasach sowieckich. Teraz ludzie stali się bardziej niezależni, ale wtedy potrzebna nam była taka opieka ze strony Karpola - mówi Jelizawieta Tiszczenko, czterokrotna mistrzyni Europy, dwukrotna srebrna medalistka olimpijska. - Dbał nawet o to, czy mamy co jeść. Oczywiście były konflikty, ale teraz, z wiekiem, kiedy wiele się zapomina, najważniejsza rzecz pozostaje - zrozumienie tego, co robił i czym się kierował. Wyobraź sobie, że dostałeś 20 młodych dziewcząt. Były trudne lata 90., każdego dnia w Jekaterynburgu zdarzały się kryminalne sprzeczki, do ludzi strzelano na ulicy. A on miał pod opieką siatkarki z całego kraju - tłumaczy Tiszczenko.
Jak one to znoszą? Dlaczego jest na to przyzwolenie? Te pytania zadawało sobie wiele osób spoza rosyjskiej kadry i Urałoczki. - To rodzaj emocjonalnego trzęsienia. Może to właśnie w danej chwili było potrzebne - mówi Jekaterina Gamowa. - Ale obecnie chyba by to nie przeszło. Inne czasy, inni ludzie - tłumaczy siatkarka. - Osoba, która urodziła się w ZSRR, takie historie weźmie za coś całkiem normalnego. Ale obecne dzieci po prostu nie zniosłyby tego dobrze. Niektóre można złamać taką postawą. To są po prostu różne pokolenia - twierdzi siatkarka. I dodaje: - Jestem zwolenniczką tego, że najlepiej wszystko spokojnie wyjaśnić. Niektórzy trenerzy potrafią rzucać obelgi. Myślę, że jest to ogólnie nie do przyjęcia. Podważa to autorytet i szacunek do szkoleniowca.
Przekleństwa? Nigdy
Nikołaj Karpol nie podnosił głosu na wszystkie siatkarki. Wiedział, że np. na Gamową krzyczeć nie można. Ona sama po latach do zachowania Karpola po prostu się przyzwyczaiła i nawet broniła go czasem w mediach. - Krzyczał, ale nigdy nie używał w stosunku do nas wulgaryzmów. Nigdy nie przeklinał. To wszystko plotki. Napiszcie to dużymi literami! - mówiła do rosyjskich dziennikarzy.
Na to samo zwraca uwagę Elizawieta Tiszczenko, obecnie ważna postać w strukturach FIVB. - Nie słyszałam pod moim adresem ani jednego przekleństwa. To byłoby całkowicie nie do przyjęcia - mówi. - Padały nieprzyjemne słowa, ale w tym momencie zdajesz sobie sprawę, że robisz coś bardzo złego. Działasz odruchowo jak pies Pawłowa: jeśli krzyczą na ciebie, oznacza to, że musisz się poprawić. Nie jest to najlepsza metoda, ale działało. Ale nie było żadnych obelg. W trakcie gry wystarczyło, że głośno krzyknął "Lizzza!" i rozumiałam, że robię coś złego - wspomina po latach.
Bo Nikołaj Karpol doskonale wiedział, co i do kogo mówi. Spokojne słowa działały na Ljubow Sokołową. Jedna z najlepszych rosyjskich siatkarek w historii dzięki niemu zamiast środkową została skrzydłową i zrobiła wielką karierę. - Uwierzył we mnie, wraz z nim dorastałam jako zawodniczka. Tak, Nikołaj Wasiliewicz jest ciężkim człowiekiem, ale poza boiskiem jest jak ojciec - przekonuje Sokołowa. - Jego zawodniczki nazywają go "tatusiem" i dzwonią w razie problemów. Umiał rozwiązać wszystkie konflikty wewnętrzne i udzielał cennych rad.
Na Sokołową Karpol raczej nie krzyczał. Najczęściej dostawało się rozgrywającym. Z Mariną Babesziną, wicemistrzynią olimpijską i mistrzynią świata, pracował również w Urałoczce. To do niej wypalił kiedyś podczas meczu reprezentacji: "Ty już lepiej nie myśl. To ja myślę za ciebie!" - Mam do niego wielki szacunek - mówi rozgrywająca. - Kiedy grałyśmy w drużynie młodzieżowej i weszłyśmy na salę, aby popatrzeć na pierwszy zespół, to siedziałyśmy cicho z szeroko otwartymi oczami, bojąc się ruszyć. Krzyk trenera niósł się po całej sali - wspomina początki pracy z Karpolem. - Ale kiedy dłużej z nim przebywasz, będziesz wiedział, że to dobry i mądry człowiek.
Łzy? Nie pamiętam
Nikołaj Karpol 1 maja skończy 81 lat. Oficjalnie urodziny obchodzi tego dnia, ale tak naprawdę przypadają one dopiero w lipcu. Nie wiadomo tylko, którego dnia miesiąca dokładnie. W 1938 przepadły dokumenty potwierdzające poprawną datę, więc wpisano w nie dzień 1 maja, czyli Święto Pracy. Całe życie zawodowe trenera Karpola przebiega tak, jakby naprawdę urodził się tego dnia.
Obecnie wciąż kieruje Urałoczką i nie zamierza przestać, bo ma do pobicia jeszcze jeden rekord - 50 lat pracy w jednym klubie. Brakuje mu zaledwie roku, aby trafić do Księgi Rekordów Guinnesa. Chce powtórzyć osiągnięcie trenera z Kanady, który prowadził swoją drużynę od 1900 do 1950. Medali zdobytych z kadrą i klubem Karpol ma od niego o wiele więcej. Je łatwo policzyć. Ile za nimi stoi łez, bólu i upokorzeń - nie wiadomo.
- Co pan czuł, kiedy dziewczyny po pańskich słowach płakały? - zapytał go niedawno Władimir Iwanow, dziennikarz "Sport Express". - Komuś to było potrzebne, by mógł grać - powiedział Karpol. - A jeśli to były łzy bólu? - Nie pamiętam takich.