Bartosz Kurek: Szanse, że zdążę na kwalifikacje do IO? Sto procent!

Newspix / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Bartosz Kurek
Newspix / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Bartosz Kurek

- Jestem pewien, że na kwalifikacje do igrzysk będę gotowy do gry, innej możliwości nie ma. Wyprzedzamy plan rehabilitacyjny, dlatego nie widzę niebezpieczeństwa, żebym miał nie zdążyć - mówi nam siatkarski mistrz świata Bartosz Kurek.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Jak podsumuje pan ostatni sezon ligowy?[/b]

Bartosz Kurek, siatkarz reprezentacji Polski, MVP mistrzostw świata 2018: Dla mnie to był taki tort bez wisienki, czy jak się ostatnio zwykło mówić, truskawki. Było ciekawie, z różnymi etapami. W Szczecinie stworzyliśmy naprawdę fajną drużynę, która niestety rozpadła się z pozasportowych przyczyn. Później dołączyłem do klubu z Warszawy i szybko poczułem się w nim bardzo dobrze. Chłopaki z ONICO doskonale sobie radzili do momentu mojego przyjścia i tym bardziej się cieszę, że podeszli do mnie jak do kogoś, kto chce im pomóc, a nie mieszać w szykach. Szkoda, że nie było mi dane zagrać razem z nimi w półfinale, czy potem w finale.

Rozpad Stoczni Szczecin, transfer w środku sezonu, potem kontuzja, walka ONICO o transfer medyczny w pana zastępstwie, protest klubu z Warszawy po pierwszym meczu finałowym. Pamięta pan sezon, w którym doświadczyłby pan tylu dziwnych sytuacji?

Nigdy nie miałem sezonu, i mam nadzieję, że już nie będę miał, w którym mój zespół rozpadłby się z powodów innych niż sportowe. Kilka rzeczy, które się wydarzyły w tym sezonie w lidze, nie powinno mieć miejsca w rozgrywkach, które niektórzy chcą nazywać ligą mistrzów świata. Sytuacja ze Stocznią absolutnie nie jest zakończona. Długo nie chciałem o tym mówić, ale myślę, że teraz jest dobry moment. Nie otrzymałem absolutnie żadnego wynagrodzenia, które należy mi się za czas, który tam spędziłem i za pracę, którą wykonałem.

Ze strony ligi sprawa wygląda tak, że sami jesteśmy sobie winni, bo zaufaliśmy niewłaściwym ludziom i podpisaliśmy kontrakty w niewłaściwym klubie. A przecież ten klub otrzymał licencję na grę w Pluslidze, więc ktoś w tym całym procederze zawinił. Nie oczekuję, żeby liga opłaciła nasze kontrakty, ale myślę, że zasługujemy na trochę pomocy. Cały sezon nie chciałem tej sprawy poruszać, ale wydaje mi się, że teraz jest właściwa chwila, żeby o tym powiedzieć. Nie pozwolę zamieść sprawy pod dywan.

Będziecie kierować ją do sądu?

Myślę, że podejmiemy odpowiednie kroki. Mówię tu w imieniu całego zespołu, który zachował się z klasą. Nie widzę, żeby teraz ktoś z byłych zawodników Stoczni wieszał psy na działaczach Stoczni czy na władzach ligi. Natomiast ja chcę zasygnalizować, że problem nie został rozwiązany i będziemy szukać jakiejś drogi, żeby odzyskać nasze pieniądze.

ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz: Stefan Horngacher bał się reakcji polskich kibiców

Czytaj także:
- Vital Heynen: Nie mógłbym mieszkać w Polsce. Trudno byłoby mi spokojnie wyjść na ulicę

Co pana zdaniem można by było zrobić, żeby zapobiec takim sytuacjom?

Nie jestem od wymyślania sposobów, jak im przeciwdziałać i jak na nie reagować. Stwierdzam tylko fakt, że gdyby Stocznia nie została przyjęta do Plusligi, w życiu nie podpisałbym z nią kontraktu. Dla mnie jej obecność w rozgrywkach była jednoznaczna z tym, że jest to profesjonalny klub.

W Warszawie wszystko jest już w porządku?

Tak. Klub zadbał, żeby moja przeprowadzka przebiegła najłagodniej jak to możliwe. Stworzył nam odpowiednie warunki, żebyśmy mogli grać na wysokim poziomie, zadbał też o mnie w sprawach medycznych. Super. Ktoś powie, że to normalne i tak powinno być. Owszem, ale w tym sezonie wiele rzeczy w naszej lidze nie było tak, jakbyć powinno. A ONICO pod względem organizacyjnym jest na europejskim topie.

W jaki sposób doznał pan kontuzji, która wyeliminowała pana z gry o medale?

To się stało nagle. Trudno ją było rozpoznać i przez trzy tygodnie, gdy przygotowywaliśmy się do play-offów, trenowałem z tym urazem, przez co on się pogłębiał. Dopiero odpowiednio przeprowadzone badania pozwoliły stwierdzić, że potrzebna jest interwencja medyczna.

Co pan pomyślał, gdy okazało się, że sezon się dla pana skończył?

Żeby jak najszybciej wrócić do grania. Dopiero potem pojawiły się myśli, że straciłem coś, na co wspólnie pracowaliśmy przez kilka miesięcy. Ogólne wnioski są takie, że może czasami za bardzo chciałem grać na najwyższym poziomie i nie dałem sobie chwili na odpoczynek.

Z trenerem Vitalem Heynenem bardzo musieliście pozmieniać plany?

Trener ostatnio powiedział, że i tak nie byłem przewidziany do gry w zbyt wielu turniejach Ligi Narodów. Tam będzie duża rotacja. Na pewno byłbym w lepszej formie przed kwalifikacjami olimpijskimi, gdybym w okresie przygotowawczym był zdrowy. Ale w zeszłym roku sobie poradziliśmy, a wydaje mi się, że jeżeli chodzi o mój sportowy poziom, to sytuacja była wtedy trudniejsza.

Czytaj także:
- "Przeskoczyć samą siebie". Dobre przeczuci Malwiny Smarzek przed sezonem kadrowym

Zdecydował pan już, czy zostaje w ONICO na kolejny sezon?

Jeszcze nie czas na tę decyzję. Jeżeli ją podejmę, jako pierwsi dowiecie się tego ode mnie, a nie z różnych stron, które próbują zgadywać. Serdecznie pozdrawiam pana Gianlucę Pasiniego z "La Gazzetta dello Sport", który podejmował już chyba 78 prób ogłoszenia, gdzie zagram. Usilnie próbuje, niech strzela dalej, w końcu na pewno trafi (śmiech).

Warszawa jako miasto się podoba?

Da się lubić. Ja jestem chłopakiem z mniejszej miejscowości i przez większą część swojego życia trochę się Warszawy obawiałem. Miasto ma piękne zakątki, fajne miejsca, które warto odwiedzić, na przykład Hala Koszyki, która może być wizytówką Warszawy dla osób ją odwiedzających, bo jest otwarta całą dobę, można tam dobrze zjeść i fajnie spędzić czas. Zawsze coś się dzieje, pod nosem mam dużo ciekawych wydarzeń kulturalnych. Na tle innych europejskich miast Warszawa wypada naprawdę dobrze i możemy się nią chwalić.

Może pan swobodnie spacerować ulicami, czy kibice nie dają spokoju?

Raczej mam spokój. To też jest fajne. W Warszawie jest Legia, jest dużo innych większych sportowych bohaterów ode mnie, więc radzę sobie bez problemu.

Mówił pan, że Stocznia nie zapłaciła, natomiast ostatnio pojawiła się informacja, że w końcu trafiła na wasze konta nagroda za mistrzostwo świata od premiera Mateusza Morawieckiego. Potwierdza pan?

Długo to trwało, ale z tego co wiem było to spowodowane problemami legislacyjnymi. Trzeba było stworzyć dla nas nowe prawo. Jednak dla mnie nigdy nie podlegało dyskusji, że dostaniemy te pieniądze. Dzięki temu czujemy się docenieni, a wiemy też, że odpowiednia suma trafiła do związku na szkolenie młodzieży. Jeżeli państwo dba o nas, a przy okazji również o to, żeby był dopływ świeżej krwi do reprezentacji, to myślę, że Polska będzie siatkówką stała jeszcze przez wiele lat.

Mimo kontuzji, na zgrupowaniu kadry będzie pan od samego początku?

Tak. Będę kontynuował program rehabilitacyjny, który rozpocząłem w klubie. To, że mogę być z drużyną od początku, to ogromny ukłon trenera w moją stronę. Kadra poradziłaby sobie beze mnie przez ten pierwszy miesiąc, ale trener chciał, żebym był z chłopakami, no i wie, że Spała to najlepsze miejsce, żeby dojść do siebie.

Bierze pan pod uwagę, że zabraknie pana w kwalifikacjach?

Chciałbym być gotowy do podjęcia rywalizacji. Jeśli trener uzna, że ktoś prezentuje się ode mnie lepiej, albo będzie miał inną koncepcję, to oczywiście to zaakceptuję. Chciałbym jednak móc powalczyć o miejsce w zespole. Reszta już w moich rękach i w głowie trenera.

Jak ocenia pan swoje szanse na to, że uda się zdążyć na czas?

Sto procent. Jestem pewien, że będę gotowy do gry, innej możliwości nie ma. Pytanie, na ile wrócę do wysokiej dyspozycji. Jeśli chodzi o moją rehabilitację, wszystko idzie zgodnie z planem, nawet ten plan wyprzedzamy, dlatego nie widzę niebezpieczeństwa, żebym miał nie zdążyć.

Jak bardzo wyprzedzacie ten plan?

Jestem trzy tygodnie po zabiegu, a robimy już naprawdę zaawansowane rzeczy. W najbliższym czasie powinienem zacząć normalnie biegać.

Długo pan wytrzymał bez ćwiczeń?

Krótko. Pierwszy tydzień to było jeszcze leżakowanie, bo tak trzeba. Później zaczęliśmy pracę z fizjoterapeutą ONICO Robertem Kozłowskim, którego muszę bardzo pochwalić. Pytaliście mnie, co jest fajnego w Warszawie. No więc są tutaj ludzie, którzy nawet zawodnikowi z kończącym się kontraktem potrafią oddać siebie i swój czas. Robert przyjeżdża codziennie, pracujemy indywidualnie, a ani on nie ma tego zapisanego w kontrakcie, ani ja. Warszawa i klub ONICO fajnymi ludźmi stoi.

Mówi się, że w sporcie lepiej wrócić po kontuzji dwa tygodnie za późno niż tydzień za wcześnie.

Jednak ja nie mam wątpliwości, że wrócę w najlepszym możliwym momencie. Ani za szybko, ani za późno. Mam przy sobie profesjonalistów, którzy wiedzą, co trzeba robić, podobnie jak fizjoterapeuci kadry.

Kamil Stoch, pana główny rywal do tytułu sportowca 2018 roku, w sezonie po igrzyskach w Soczi też miał problemy zdrowotne, tak jak pan po zdobyciu mistrzostwa świata. Jak się okazało, nie jest to jedyna rzecz, która was łączy. Drugą jest sympatia dla piłkarskiego Liverpoolu.

Ha, ha. Już wcześniej o tym wspominałem. Nie chcę zostać nazwany sezonowcem, ale byłem z Liverpoolem również w tych chudszych latach. To, co wydarzyło się w rewanżu z Barceloną, było wielką rzeczą. Muszę przyznać, że dawno nie miałem tak, żeby jakieś inne wydarzenie sportowe niż siatkarskie wzbudziło we mnie tyle emocji.

Może pan porównać mecz na Anfield do czegoś, czego sam pan doświadczył?

Nie. Jeszcze w dniu meczu wymieniłem kilka wiadomości z Piotrkiem Nowakowskim, a ta wymiana wyglądała mniej więcej tak: "wow", "wow", "czemu my nie gramy w piłkę?", "bo nie umiemy", "aha". Myślę, że wyczyn Liverpoolu zrobił wrażenie na każdym, kto choćby pobieżnie interesuje się sportem.

W którym momencie spotkania ucieszył się pan najbardziej?

Po pierwszym golu. Wyobrażałem to sobie tak, że Liverpool musi zdobyć bramkę w pierwszych piętnastu minutach, żeby mieć szansę. Jak już strzelili, to powiedziałem sobie, że chyba zaraz wydarzy się coś specjalnego. Przyznaję, że na początku tylko zerkałem kątem oka na to, co dzieje się na boisku. Od siódmej minuty siedziałem już przykuty do monitora komputera.

Wiadomo, że to abstrakcyjne pytanie, ale gdyby pan mógł, chciałby pan potrenować u Juergena Kloppa?

Myślę, że w kadrze Polski mamy trenera, który jest trochę jego odpowiednikiem. Klopp jest wizjonerem, próbuje wyprzedzać swoje czasy. Tak jak trener Heynen stara się stworzyć system gry, który inni będą naśladować, a nie naśladuje innych. Widzę pewne podobieństwa między Vitalem a trenerem Liverpoolu, ale nie chciałbym prezentować swoich piłkarskich umiejętności przed tym drugim, jeszcze by się załamał (śmiech).

Mam wrażenie, że zarówno u Heynena, jak i u Kloppa bardzo ważna jest więź między zawodnikami.

Przeczytałem wypowiedź trenera Kloppa, który powiedział, że jeśli z jego zespołu wyjmie się jeden z elementów: serducho, poziom piłkarski, tradycję, kibiców, to już nie będzie to samo. Myślę, że z naszą drużyną jest podobnie. Mamy zawodników na światowym poziomie, znakomitego trenera, kibiców, którzy są najlepsi. Potrzebna jest też chemia między zawodnikami, między drużyną a mediami, o co Heynen zadbał organizując trening dla dziennikarzy. Mamy w reprezentacji pełen pakiet i nie chcielibyśmy niczego z niego wyciągać, bo całość mogłaby przestać funkcjonować.

W tym roku sezon reprezentacyjny będzie dla was trudniejszy niż poprzedni? Turniejów i meczów jest więcej, a ich stawka bardzo wysoka.

Czy trudniejszy? Nie do końca. Problemem rzeczywiście może być liczba ważnych turniejów, ale poradzimy sobie. Widziałem na liście powołanych 28 zawodników na światowym poziomie. Jest z czego wybierać i nie będziemy uzależnieni od jednego czy dwóch graczy.

Czeka pan, żeby się przekonać, jak w wasz zespół wkomponuje się Wilfredo Leon?

Nie czekam, bo wiem, że wkomponuje się bardzo dobrze. Był już z nami w Zakopanem. Na początku trochę się śmiałem z pomysłu trenera, że co nam dadzą trzy dni. Jednak okazało się, że to był wartościowy czas. Zobaczyliśmy go w
biało-czerwonej koszulce, mogliśmy z nim porozmawiać. To był fajny gest z jego strony, że chciało mu się poświęcić część wakacji i pobyć chwilę z nami. Sposób naszej pracy się nie zmieni. Dojdzie po prostu jeden zawodnik, którego poziom gry wszyscy dobrze znamy.

Leon miał się ponoć wkupić do zespołu. Wkupił się czy wciąż czekacie, aż to zrobi?

W zeszłym sezonie to były tylko krótkie odwiedziny, teraz będzie już "na pełnym etacie" i dostanie odpowiednie przywitanie. Czasy wysyłania nowego po trunki na stację benzynową już jednak minęły.

Earvin N'Gapeth w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" powiedział niedawno, że gra Leona dla reprezentacji Polski jest niesprawiedliwa. Jak pan przyjął jego opinię?

Dobra sztuczka, na samym końcu zadaje pan pytanie, które chciał pan zadać przez całą rozmowę (śmiech). Według mnie tak samo jak Leon ma prawo do gry w kadrze Polski po spełnieniu wszystkich wymogów, tak samo N'Gapeth może się na ten temat wypowiadać. Żadnemu z nich nie chciałbym odbierać tej wolności. Dobrze, że w siatkówce są takie wyraziste postaci, a nie tylko grzeczni chłopcy. Mi gra N'Gapetha bardzo się podoba, pokazuje efektowną, techniczną siatkówkę. Z kolei Leon jest w stanie przebić się przez każdy blok swoją siłą, skocznością, ale i techniką. Dajmy im tę wolność i prawo do wypowiadania się tak jak chcą. Jak się potem spotykają na boisku, tworzą znakomite widowiska, co pokazali w tym sezonie w półfinale Ligi Mistrzów.

Rozmawiał i notował Grzegorz Wojnarowski

Komentarze (0)