Liga Narodów. Michał Kaczmarczyk: Czego mają bać się mistrzowie (felieton)

Newspix / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Vital Heynen
Newspix / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Vital Heynen

Zaczyna się sezon kadrowy polskich siatkarzy, tymczasem wokół drużyny mistrzów świata jest dziwnie spokojnie, jakby wszyscy byli pewni kolejnych triumfów pod wodzą Vitala Heynena. Tymczasem w kotle musi wrzeć!

- Nocą prawda ucieka z obozu zwycięzców - napisał kiedyś Adam Michnik, parafrazując myśl francuskiej filozofki Simone Weil. I ten cytat towarzyszy mi za każdym razem, kiedy zastanawiam się nad przebiegiem roku 2019 dla siatkarskiej reprezentacji Polski. Pozornie sytuacja wyjściowa jest idealna: Vital Heynen zachował niemal wszystkich swoich żołnierzy z Turynu, czeka cierpliwie na powrót Bartosza Kurka i nie przeżywa tego, co Stephane Antiga po swoim triumfie w mistrzostwach świata, czyli zwiastującego kłopoty rozpadu mistrzowskiej drużyny. Mało tego, w szeregi prowadzonej przez niego kadry wchodzi prawdopodobnie najlepszy siatkarz świata Wilfredo Leon, którego wystarczy tylko (lub aż) otoczyć jak najlepszymi zawodnikami i dobrze przygotować na najważniejsze mecze sezonu.

Liga Narodów Kobiet: ostre hamowanie USA. Nie ma już niepokonanych

Żyć, nie umierać. A jeżeli dodamy do tego olbrzymi kredyt zaufania, jakim ekstrawertyk z Belgii został obdarzony po zdobytym złocie mistrzostw świata, trudno Heynenowi nie zazdrościć, bo w tak wybornym klimacie pracowali w naszym kraju chyba tylko Stefan Horngacher i Adam Nawałka po EURO 2016. Ale Heynen po raz kolejny okazał się dość bystrym obserwatorem i analizatorem rzeczywistości, czego dał wyraz w niedawnej rozmowie z niemieckim "Die Zeit". - Kiedy jesteś mistrzem świata, rzadko kiedy słyszysz głosy krytyki. A to jest nudne. Potrzebuję rzetelnej oceny mojej pracy, lubię płynąć pod prąd - mówił trener naszych siatkarzy, który zapewne zgodziłby się z popularnym stwierdzeniem w polskim światku siatkarskim, że "w kotle musi wrzeć".

Belg uzupełnił tę myśl podczas niedawnego spotkania z mediami w Katowicach. - Gdy już osiągniesz sukces, ludzie po prostu ci ufają. To nie jest akceptacja, tylko właśnie zaufanie. Aż do momentu porażki - dodał Heynen ze śmiechem typowym dla człowieka świadomego przewrotności losu. Kiedy rok temu selekcjoner naszych siatkarzy wysyłał w bój coraz to inne meczowe szóstki, kibice łapali się za głowy, a Wojciech Drzyzga w swoim stylu stwierdził, że jeżeli szaleństwa Heynena dadzą Polakom medal na mistrzostwach świata, to trzeba będzie spalić wszystkie podręczniki gry w siatkówkę (swoją drogą, wciąż nie doczekaliśmy się oficjalnej ceremonii palenia tych książek, ale może i dobrze, bo historycznie nie kojarzy się to najlepiej).

ZOBACZ WIDEO Kwolek o Leonie w reprezentacji Polski. "Sporo mogę się od niego nauczyć"

Tymczasem wszystkie pokerowe zagrania i ruchy va banque Belga sprawdziły się. Tłum długo czekał, aż szalony linoskoczek spadnie na ziemię, a Sowizdrzał siatkówki ku zaskoczeniu widzów przeżył niebezpieczny marsz po linie i szykuje kolejny. Obecnie wszystko, co zrobi Heynen w przygotowaniach do kwalifikacji olimpijskich i mistrzostw Europy, będzie usprawiedliwione zeszłorocznym wynikiem i wybaczymy mu nawet większe trenerskie dziwactwa niż przed rokiem. Poza tym bezgranicznie wierzymy w możliwości mistrzów z Turynu, którzy znają już heynenowską szkołę siatkówki i będą ją cyzelowali do perfekcji, a do tego jesteśmy zbudowani postawą szalenie obiecujących nowicjuszy kadrowych jak Norbert Huber i Tomasz Fornal. Czego tu się bać, skoro droga do kolejnych sukcesów jest prosta, a czasy łaskawe i bogate?

Doświadczenie obserwatora siatkówki podpowiada, że za kadencji wcześniejszych selekcjonerów polskich siatkarzy zaraz po wielkim triumfie następowały równie efektowne upadki, o czym przekonali się choćby Raul Lozano, Andrea Anastasi i Stephane Antiga. Szczegółowe przyczyny były różne, ale wspólnego mianownika największych klęsk wspomnianych trenerów można się dopatrywać w przegapieniu momentu, kiedy do niedawna skuteczne metody przestały się sprawdzać. Dlatego tym bardziej trzeba się pilnować, by zbyt długo nie świętować w głowach przeszłych triumfów i zachować stałą czujność, nawet w okresie Ligi Światowej, traktowanej przez większość kibiców jako zbyt długi i właściwie niepotrzebny wstęp do prawdziwych emocji.

Hubert Henno rozegrał swój pożegnalny mecz. Teraz zostanie trenerem

Nic nie jest dane raz na zawsze, przyjęty plan pracy może okazać się błędny, największej gwieździe może przytrafić się słabszy czas w najgorszym możliwym momencie, a scementowana zwycięstwami grupa jest podatna z czasem na rozłam. Dlatego skoro sam Heynen domaga się weryfikacji swojej pracy i krytyki, to polski kibic nie powinien zbyt szybko poddawać się czarowi autora mistrzostwa świata i wiercić mu dziurę w brzuchu, jeżeli usłyszy fałszywe nuty w tym, co Belg skomponuje w nadchodzących tygodniach. A że fan polskiej siatkówki lubi i potrafi celnie wypunktować to, co mu się nie podoba, nie powinniśmy się zbytnio martwić o zbytnie samozadowolenie. Ani o letnie podejście do Ligi Światowej, bo o wrzenie siatkarskiego kotła zadbał Michał Kubiak, i to tak dobrze, że widzi je nawet ambasada Polski w Iranie.

Michał Kaczmarczyk

Komentarze (2)
avatar
Jerzy Kulawinski
1.06.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Wszyscy Polacy śpiewają Hymn przed meczem.Od bardzo dawna zwracam uwagę na to że JEDEN nasz orzeł nigdy nie otwiera gęby.TO DRZYZGA. 
avatar
Wioletta Szutta
31.05.2019
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Wystarczyło ominąć ten cały wywód i napisać tylko ostatnie zdanie, tak się przywaliliście do Michała, że już nie da się tego czytać