Siatkówka. Wilfredo Leon, czyli Orzeł wylądował

Długo czekali na ten moment kibice, długo czekał Wilfredo Leon. I choć gdzieniegdzie dyskusja o zasadności jego gry w polskiej kadrze wciąż trwa, nie ma to już znaczenia. Świat polskiej siatkówki najlepszego zawodnika globu przyjął jak swojego.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Wilfredo Leon WP SportoweFakty / Monika Pliś / Na zdjęciu: Wilfredo Leon
To była naprawdę piękna chwila. Siatkarze polskiej kadry przed pierwszym, towarzyskim meczem z Holandią po kolei wybiegali na parkiet, witając się w ten sposób ze zgromadzoną w hali publicznością. Choć numer na koszulce nakazywał, by Wilfredo Leon pokazał się mniej więcej w środku stawki, koledzy zadecydowali inaczej. Nowemu kumplowi chcieli dać tę przyjemność, dać podniosłą chwilę radości. Zawodnik z numerem dziewięć publiczności zaprezentował się więc jako ostatni - spiker wykrzyczał: "Wilfredo Leon!", a od entuzjazmu fanów aż podskoczyła pokrywka opolskiej hali.

Polska - Holandia. Vital Heynen: Wybór składu na kwalifikacje to dla mnie najtrudniejsza decyzja

To był wyraz szacunku i akceptacji. Tylko tyle i aż tyle. W niedzielę kibice wdrapali się jednak o szczebel wyżej. W drugim secie - przy stanie 14:9 dla naszych - Leon pojawił się w polu zagrywki i dokonywał rzeczy spektakularnych. Wystrzelił serię takich czterech serwisów, że po holenderskiej stronie siatki rywale zaczęli chyba rozważać włożenie kuloodpornych kamizelek. Publiczność zgromadzona na trybunach dała wyraz już nie tyle pełnej akceptacji dla jego obecności w kadrze, co już chyba uwielbienia. "Leon! Leon!" - niosło się po tej części Opola.

I tak właśnie jest z tym Leonem w biało-czerwonym zespole. W sieci marudzą przede wszystkim ci, którzy na co dzień z siatkówką nie mają wiele wspólnego. Najważniejsze, że środowisko, cała rodzina siatkarska, której dobro tej ekipy naprawdę leży na sercu, przyjęła tego gościa - według wielu uważanego za najlepszego na świecie w swoim fachu - jak swojego. Nie wyłączając z tej powitalnej grupy samych zawodników. To widać zresztą i słychać na każdym kroku. Nie tylko, gdy skierowane są na nich obiektywy aparatów i telewizyjnych kamer.

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski z planem na kolejne lata. "Chcę szkolić zawodników do gry w wielkich klubach" [cała rozmowa]

Mówiło się i pisało o tym wiele, ale na każdym kroku i wciąż trzeba o powodach pojawienia się Leona w tej kadrze przypominać. To nie wymysł, zachcianka, chęć przytulenia się do drużyny odnoszącej sukcesy. Najłatwiej oddać zresztą głos samemu zainteresowanemu.

- Gdy grałem w reprezentacji Kuby, kubańscy zawodnicy nie mogli ot tak, jak każdy sportowiec na świecie, wyjechać do innego kraju, by występować w zagranicznej lidze. To znaczy mogli, ale podjęcie takiej decyzji było równoznaczne ze skreśleniem przez federację z listy reprezentantów. Mówiąc wprost: nie dało się jednocześnie grać w lidze włoskiej albo rosyjskiej i występować w kubańskiej kadrze. Jedyną dozwoloną ligą była kubańska - mówił niedawno w rozmowie z nami. Rozwój poprzez wyjazd do Europy, budowanie potężnej kariery nie wchodziło w grę, bo jeden działacz z drugim ustanowili chore zasady. Zawodnik nie chciał się po prostu podporządkować absurdalnemu ograniczeniu wolności. Dużo mówił również o szanowaniu jego zdrowia, traktowaniu jak maszynę.

Polska - Holandia. Drugi test zdany. Kolejne zwycięstwo przed kwalifikacjami do igrzysk olimpijskich

- Zostałem po prostu zajechany fizycznie. Miałem trzy bardzo ciężkie kontuzje. Skutki przeciążenia barku i niedoleczonej, skręconej kostki odczuwam do dziś. Ból barku był nie do wytrzymania. "Spokojnie, nie przejmuj się. Przyłóż lód i graj! Po co ci odpoczynek?!" - tak odpowiadali ludzie ze sztabu. Zignorowano mnie, zbagatelizowano moje problemy. Nikt nie liczył się z moim zdrowiem - dodawał. I w końcu zdecydował się na wyjazd.

Za czasów występów w Kazaniu podchody pod znakomitego przyjmującego robiła rosyjska federacja. Oferowała potężne pieniądze, byle tylko zgodził się grać dla Sbornej. Nie było jednak takiej opcji. Przyjmujący był już wtedy związany z Polką i jedyną kadrą, którą na poważnie brał pod uwagę, była ta polska. Zarzeka się, że jeśli polska federacja powiedziałaby mu przed kilkunastoma miesiącami: "nie", to w żadnej innej reprezentacji już by nie zagrał. Odcierpiał dwuletnią karencję, spełnił wszelkie wymagania. Ma polskie obywatelstwo, mówi w naszym języku, nawet do malutkiej córeczki stara się mówić tylko po polsku. Jest absolutnie nasz, biało-czerwony - i mówię to jako człowiek, który przeżył w polskich zespołach narodowych, choćby piłkarskim, takich graczy jak Ludovic Obraniak. Z Polską związanych tylko przodkami.

Sportowo debiut Leona w polskiej kadrze był przeciętny. A już na pewno nie pokazał tego, na co go stać. W pierwszym meczu serwisy psuł na potęgę (lepiej było w przyjęciu i ataku), w drugim starciu dostał trzy bolesne "czapy" z rzędu. On sam chyba nie pamięta, kiedy ostatni raz zdarzyło się coś podobnego. Co jednak potrafi, pokazał chwilkę po tym niecodziennym zdarzeniu. Zirytowany, podrażniony wszedł w pole zagrywki i posłał rakietę frunącą z prędkością 129 kilometrów na godzinę. Mówił później, że jest jeszcze trochę do poprawki, w meczach z Holandią mogło być lepiej, ale nie ma co przywiązywać wagi do tych spotkań, bo to tylko mecze towarzyskie. Bez większego znaczenia. Ogień będzie w Gdańsku, podczas walki o igrzyska. Tam zespół ma już być w najwyższej dyspozycji. Do tego kluczowego momentu zostały już tylko dwa tygodnie.

Czy według Ciebie Wilfredo Leon powinien grać w reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×