Mistrzostwa Europy siatkarzy. Bohater Leon, rządowe wsparcie i magiczny pudel - alfabet ME

Getty Images / Foto Olimpik/NurPhoto / Na zdjęciu: Wilfredo Leon
Getty Images / Foto Olimpik/NurPhoto / Na zdjęciu: Wilfredo Leon

Wilfredo Leon, rządowy czarter, podium, którego nie było i szczęśliwy pudel Slash - to więksi i mniejsi bohaterowie ME. Zapraszamy do zapoznania się z alfabetycznym podsumowaniem turnieju, który Polacy zakończyli z brązowymi medalami.

Z Paryża - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty

A - Adria Airways. Słoweńskie linie lotnicze, które miały zabrać Polaków z Amsterdamu na półfinał do Lublany. Nie zabrały, bo miały akurat strajk ostrzegawczy. A że organizatorzy nie sprawdzili wcześniej, że linie, które wybrali do współpracy, balansują na krawędzi upadku, a ich pracownicy zapowiadają strajki, Polacy znaleźli się w transportowym potrzasku. Z pomocą przyszedł im polski rząd, ale to nie przeszkodziło CEV-owi w przypisaniu sobie części zasługi za znalezienie wyjścia z sytuacji.

B - Brąz. Nie złoto, ale też medal i trzeba go szanować, bo gdybyśmy po kilkutygodniowym wysiłku wrócili z mistrzostw z pustymi rękami, byłoby naprawdę smutno. Wilfredo Leon wcześniej mówił, że dla niego liczy się tylko medal złoty, bo srebro i brąz to tylko dowód udziału w turnieju. Ale po wygranej w meczu o 3. miejsce z Francuzami i tak się cieszył z pierwszego sukcesu w Biało-Czerwonych barwach. Vital Heynen podkreślał, że ten brąz doceni pewnie dopiero za dwa-trzy tygodnie - gdy po zakończeniu sezonu kadrowego spokojnie położy się we własnym łóżku.

C - Czarter. Rządowy, wysłany po mistrzów świata przez premiera Mateusza Morawieckiego. Lawinę zdarzeń uruchomił Michał Kubiak, który wobec strajku wspomnianych linii Adria Airlines zadzwonił do wiceprezesa PZPS Ryszarda Czarneckiego. Ten zadziałał szybko i sprawnie, kilka godzin po telefonie Kubiaka samolot w biało-czerwonych barwach był już na lotnisku Schiphol w Amsterdamie. Strach pomyśleć jak wyglądała by droga Polaków na półfinał do Lublany, gdyby nie reakcja najważniejszych osób w naszym państwie. Bo CEV na strajk Adria Airways był całkowicie nieprzygotowany.

D - Drzyzga. Fabian i Wojciech. Pierwszego obwiniono za półfinałową porażkę ze Słowenią, drugiego ostro krytykowano za to, że komentując mecz w Lublanie widział błędy u wszystkich graczy, tylko nie u swojego syna. Obu mecz ze Słowenią się nie udał, ale to nie zmienia faktu, że w tym kraju nie ma ani lepszego rozgrywającego, ani lepszego telewizyjnego współkomentatora.

E - Eskalacja. W mistrzostwach Europy po raz pierwszy wzięły udział aż 24 drużyny. Za dużo. Efekt był taki, że mocniejsze drużyny biły te słabsze jak licealny łobuz dzieciaka z podstawówki, a na niektóre mecze przychodziło mniej kibiców, niż na treningi Polaków. Nawet nasi kibice byli znudzeni kolejnymi łatwymi zwycięstwami Biało-Czerwonych, którzy w 17 kolejnych setach nie wypuścili rywali z 20 punktów. Wniosek: Jeśli ktoś chce grać w ME, musi najpierw nauczyć się porządnie grać w siatkówkę. Tyle, że CEV uważa na razie inaczej, bo kolejny turniej również będzie miał 24 uczestników.

F - Francja. Główny gospodarz i największy przegrany turnieju. "Trójkolorowi" aż do półfinału szli jak burza. Przegrali tylko jednego seta, dwa razy bezlitośnie rozprawili się z Włochami. Jenia Grebennikov grał tak dobrze, że miał szansę zostać pierwszym w historii libero z nagrodą MVP turnieju. Jednak w półfinale z Serbią zawiódł, tak jak cały francuski zespół. W meczu o 3. miejsce z Polską zawodnicy Laurenta Tilliego nie zdążyli odbudować się mentalnie, znów przegrali i zamiast prognozowanego złota przypadł im medal z, jak kto woli, drewna, buraka czy czekolady.

Czytaj też: Mistrzostwa Europy. Niesamowity wyczyn serbskich siatkarek i siatkarzy

G - Gospodarze. Było ich aż czterech - Belgia, Francja, Holandia i Słowenia. Polacy zwiedzili wszystkie te kraje poza Belgią, zagrali z trzema z czterech gospodarzy. Tak rozrzucony po Europie turniej nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza jeśli nawet półfinały gra się w miastach oddalonych od siebie o 1200 kilometrów. A okazało się, że Słoweńcy dostali półfinał w Lublanie po prostu dlatego, że w przeciwieństwie do Belgów i Holendrów o to zapytali.

H - Hymn. Od kilku dobrych lat polscy kibice są przyzwyczajeni do odgrywania przed meczach reprezentacji dwóch zwrotek "Mazurka Dąbrowskiego". Tymczasem w czasie ME dwukrotnie odegrano tylko jedną - w pierwszym meczu turnieju z Estonią w Rotterdamie, potem w półfinale ze Słowenią w Lublanie. W obu przypadkach trener Vital Heynen, który nasz hymn śpiewa już całkiem nieźle, był oburzony zachowaniem organizatorów. I słusznie, bo na brak szacunku dla symboli narodowych trzeba stanowczo reagować.

I - Interwencja. Na szczęście w czasie całego turnieju słyszeliśmy tylko o jednej, która była spowodowana zachowaniem polskich kibiców. W Rotterdamie po meczu Holandia - Polska znalazł się jeden awanturnik, który skakał po przypadkowym aucie i uderzył w twarz ochroniarza. Inni Polacy nawoływali go, by nie robił wstydu, a wreszcie obezwładnili osobnik, który stanowił potwierdzenie tezy "alkohol zgubą ludzkości". Potem zajęła się nim miejscowa policja. Nie znamy dalszych losów delikwenta, ale mamy nadzieję, że słono za swoje zachowanie zapłacił.

J - Jani Kovacić. Libero reprezentacji Słowenii i srebrny medalista mistrzostw Europy. Ale też gość, który po pokonaniu Polski w półfinale trochę za bardzo uwierzył w swoją wielkość. Wygrał w sprzyjających okolicznościach z drużyną pełną lepszych od siebie zawodników i po meczu gadał coś o finalnym udowodnieniu Polakom, kto tu rządzi. Jani, gratulujemy srebrnego medalu, a przy okazji przypominamy, że to nasza drużyna ma już bilety na igrzyska w Tokio. Ty o swój musisz jeszcze walczyć w "rzeźni", jaką będzie styczniowy europejski turniej kwalifikacyjny. A tam jeśli choć raz powinie ci się noga, o Tokio będziesz mógł zapomnieć. 
[nextpage]K - Kibice. Polscy byli najlepsi. Tysiącami ściągali już do Holandii, gdyby nie oni, hale w Rotterdamie, Amsterdamie i Apeldoorn świeciłyby pustkami. Biało-Czerwoni fani przeszli samych siebie w meczu z Holendrami, niemal całkowicie wypierając gospodarzy z ich hali. Spośród 11 tysięcy widzów sympatyków reprezentacji Polski mogło być nawet 9-10 tysięcy. W Apeldoorn Polacy wykupywali miejsca w 6,5-tysięcznej hali do ostatniego, a biało-czerwony tłum zbierał się pod halami już na kilka godzin przed każdym spotkaniem naszej drużyny. Jeszcze nigdy w historii siatkówki drużyna nie będąca gospodarzem imprezy nie miała tak potężnego wsparcia swoich kibiców. Brawo my!

L - Lublana. Miejsce kaźni drużyny Vitala Heynena. Właśnie tam doznali jedynej porażki, przegrywając w półfinale ze Słowenią 1:3. Gospodarzom bardzo pomogło wsparcie 11 tysięcy kibiców, którzy sprawili, że Stożice Arena trzęsła się w posadach. Pomógł im też fakt, że Biało-Czerwoni musieli pokonać 1200 kilometrów, by dotrzeć na półfinał, a do tego mieli problemy z dotarciem do słoweńskiej stolicy. Najbardziej w pokonaniu Polaków pomógł jednak Słoweńcom fakt, że mistrzowie świata zagrali tego dnia po prostu słabo.

M - Mateusz Morawiecki. Premier i jego kancelaria zareagowali bardzo szybko, gdy okazało się, że polscy siatkarze potrzebują pomocy. Wysłali do Amsterdamu rządowy samolot, by ten zabrał naszą ekipę do Lublany. Vital Heynen zadeklarował wówczas, że zdobyty na ME medal odda właśnie premierowi. Pewnie po powrocie z Pucharu Świata dotrzyma słowa i przekaże mu brąz. Niestety ani ten brąz, ani wszystkie medale, jakie kiedykolwiek zdobyliśmy w siatkówce, nie ukoją żalu premiera po stracie ukochanego ojca.

Czytaj też: Mistrzostwa Europy siatkarzy. Runda finałowa podreperowała frekwencję. Tłumy na meczach Polaków

N - Niemcy. Mieli być pierwszym trudnym rywalem Biało-Czerwonych w turnieju, ale takim nie byli. Przegrali w trzech jednostronnych setach, w żadnym nawet nie nastraszyli naszej drużyny. Wydarzeniem meczu było spięcie pomiędzy Michałem Kubiakiem a Vitalem Heynenem. O co dokładnie poszło nie wiemy, ale kapitan drużyny w czasie trzeciego seta bardzo się wzburzył, a po spotkaniu przeszedł przez strefę mieszaną zły jak osa, nie spoglądając nawet w stronę dziennikarzy. Jednak kiedy nazajutrz spytaliśmy go, co się tam wtedy stało, najpierw przez chwilę ważył słowa, a potem powiedział tylko: "Dziś jest nowy dzień".

O - Odległości. Nikt w czasie ME nie przemierzył tyle kilometrów, co Polacy. Zaczęli w Rotterdamie, potem przenieśli się do oddalonego o 70 kilometrów Amsterdamu, następnie do Apeldoorn, które od holenderskiej stolicy dzieli niecałe 100 kilometrów. Stamtąd musieli dotrzeć na półfinał do Lublany, 1200 km, a za chwilę lecieć ze Słowenii do Paryża - kolejne 1200 km. Ciekawe, czy jakakolwiek drużyna biorąca udział w mistrzostwach swojego kontynentu w jakiejkolwiek dyscyplinie pokonała kiedyś w czasie turnieju większą odległość.

P - Podium. A właściwie jego brak. Po wygranym meczu o brąz żadnego podium dla Biało-Czerwonych nie przygotowano, po prostu ustawiono ich w rządku i wręczono medale. Nie spotkało się to z dobrym odbiorem, zarówno kibiców, jak i samych siatkarzy. Ze sposobu dekoracji zakpił nasz atakujący Dawid Konarski, który podium, na które miał wskoczyć, musiał sobie wyobrazić.

R - Reakcja. Vital Heynen cieszył się, że jego zespół zareagował na porażkę w półfinale i potrafił się podnieść w meczu o 3. miejsce. - Z jednej strony to dobrze, że ta reakcja była, z drugiej możemy sobie teraz myśleć: "Cholera! Gdybyśmy tak zagrali ze Słowenią, bylibyśmy w finale" - mówił belgijski trener polskiej drużyny po wygranej z Francją.

S - Slash. Pudel. Mały biały piesek asystenta trenera Alberto Giulianiego Alfredo Martilottiego i jego partnerki Danii Spinosi był talizmanem reprezentacji Słowenii. Gdy tylko przebywał w pobliżu boiska, Słoweńcy zawsze wygrywali. Wyrobiono mu nawet akredytację z funkcją "asystent maskotki" i ubrano w reprezentacyjną koszulkę, by nie miał problemów z wchodzeniem na mecze. Pojechał do Paryża na finał, ale Francuzi nie byli mu przychylni i w czasie drugiego seta wyprosili Danię i Slasha z trybuny prasowej. Co ciekawe - mniej więcej w tym momencie Słoweńcy zaczęli grać znacznie gorzej i po zwycięstwie w pierwszej partii kolejne trzy wyraźnie przegrali.

Do dantejskich scen doszło przed wejściem na trybuny w czasie dekoracji, gdy ochroniarz nadal zabraniał Slashowi wejścia, Dania zalewała się łzami, powtarzając, że to niedorzeczne, a Martilotti zrobił ochroniarzowi awanturę w iście włoskim stylu, krzycząc, że przecież nie chodzi o dobermana ani pitbulla, a o pudla w specjalnym koszu do przenoszenia zwierząt. Niestety, Francuzi byli nieugięci.

T - Tillie, Laurent. Prawdopodobnie najfajniejszy facet w światowej siatkówce, a zarazem człowiek z najtrudniejszą pracą w branży. Zawsze uśmiechnięty, serdeczny, dostępny. Prowadzenie chimerycznych francuskich gwiazd i gwiazdek idzie mu całkiem dobrze, ale w tym roku jakoś nie ma szczęścia. Nie awansował na igrzyska olimpijskie, nie zdobył medalu na mistrzostwach Europy, choć najważniejsze mecze jego zespół grał przed własną publicznością. Życzymy mu, by szczęście wróciło w styczniowych europejskich kwalifikacjach olimpijskich, bo to gość, który zasługuje, żeby pojechać do Tokio.

U - Urnaut, Tine. Kapitan reprezentacji Słowenii, syn znakomitego przed laty jugosłowiańskiego siatkarza Adiego Urnauta i tak jak Wilfredo Leon miłośnik wędkowania. Niektórzy twierdzą, że najlepszy technicznie siatkarz na świecie, ale tacy Earvin N'Gapeth czy Michał Kubiak pewnie się z tym nie zgodzą. Na ME poprowadził reprezentację swojego kraju do srebrnego medalu i tak jak inni zawodnicy słoweńskiej drużyny zyskał status narodowego bohatera.

W - Wilfredo Leon. Po prostu Pan Siatkarz. Najlepszy zawodnik reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy. Zdobył najwięcej punktów, miał najwięcej asów serwisowych. Kupił serca polskich kibiców, którzy w czasie turnieju wielokrotnie skandowali "Leon, Leon", albo "Leon asa!". A Wilfredo często spełniał ich życzenia. W ofensywie to gracz numer 1 na świecie, ma jeszcze trochę do poprawy w przyjęciu czy w obronie, może grać sprytniej. Jednak jeśli będzie robił postępy w swojej grze tak szybko, jak w nauce języka polskiego, to już niedługo stanie się siatkarzem kompletnym.

Z - Zmiana. Hokejowa, przeprowadzona przez trenera Vitala Heynena w meczu z Ukrainą. Tylko ekscentryczny Belg mógł w połowie seta wymienić całą drużynę, sześciu zawodników. Zmiennicy ustawili się w rządku przy boisku, numerami, żeby się nie pogubić, i jeden po drugim wchodzili na plac gry. Spiker w hali w Amsterdamie odliczył od 1 do 6, sędzia wznowił mecz, a nasi gracze jak gdyby nigdy nic z uśmiechami na twarzach kontynuowali ogrywanie rywali. Zmienili się zawodnicy, obraz gry pozostał ten sam i Polska wygrała 3:0.

ZOBACZ WIDEO: Mistrzostwa Europy siatkarzy. Vital Heynen podsumował turniej. Jego słowa dają do myślenia

Źródło artykułu: