Siatkarzom Visły Bydgoszcz nie pozostało nic innego, jak pogodzić się z myślą o spadku. Podopiecznym Przemysława Michalczyka do rozegrania pozostało sześć spotkań i aby myśleć o utrzymaniu w elicie, musieliby wygrać przynajmniej cztery, zdobywając w nich komplet punktów. W zasięgu ekipy znad Brdy teoretycznie jest Asseco Resovia Rzeszów, jednak nikt w grodzie Kazimierza Wielkiego nie bierze poważnie pod uwagę scenariusza, zgodnie z którym to Pasy miałyby opuścić PlusLigę.
Początek spotkania był wyrównany, choć niewiele mieliśmy efektownych wymian. Obaj rozgrywający opierali grę ofensywną głównie na barkach skrzydłowych. Dobrze radził sobie Michał Filip, dzięki któremu Visła, dość niespodziewanie, utrzymywała inicjatywę. Nie błyszczał z kolei Bartosz Filipiak, doskonale znający halę Immobile Łuczniczka. Mimo to, atakujący Trefla Gdańsk miał spory kłopot z wejściem w mecz.
Gospodarze ryzykowali zagrywką i to przynosiło efekty. Po dwóch asach serwisowych Janusza Gałązki różnica wzrosła do pięciu punktów (18:13). Trener Michał Winiarski wykorzystał dwie przerwy na żądanie, jednak swoich graczy nie zdołał ożywić na tyle skutecznie, aby odwrócili losy partii.
ZOBACZ WIDEO: Odwiedziliśmy bazę reprezentacji Polski na Euro 2020! Zobacz, jak będą mieszkać kadrowicze
Na drugiego seta goście wyszli w niezmienionym składzie, metamorfozie uległa jednak ich gra. Viślacy z kolei popełniali kolejne błędy, pozwalając podopiecznym Michała Winiarskiego na szybkie zbudowanie przewagi. Po zagrywkach Marcina Janusza różnica wynosiła pięć punktów (4:9). Goście zdołali jednak wyrównać, wykorzystując doskonały blok i kolejne błędy w wykonaniu Pawła Halaby.
W połowie seta na placu gry pojawił się Ruben Schott. Wzmocnienie siły ataku okazało się niezbędne w obliczu coraz lepszej gry miejscowych. Od tego momentu zespół znad morza całkowicie przejął kontrolę nad wynikiem. Zagrywki Wojciecha Grzyba odebrały rywalom chęć do walki, a ataki Bartosza Filipiaka zwieńczyły dzieło.
Każdy stracony punkt komplikował sytuację gospodarzy, którzy i tak szanse na utrzymanie w PlusLidze mają czysto teoretyczne. Nerwowy początek oraz doskonałe ataki Bartosza Filipiaka i Rubena Schotta, tylko pogarszały sytuację miejscowych. W połowie partii, Visła traciła do rywali sześć punktów (7:13).
Zespół znad morza z każdą kolejną akcją grał coraz swobodniej, powiększając dystans. Przemysław Michalczyk najwyraźniej szybko doszedł do wniosku, że tak dobrze dysponowanym gościom trudno będzie się przeciwstawić. W końcówce wymienił więc połowę składu. Szansę zaprezentowania się otrzymali Jakub Urbanowicz, Radosław Gil, i Paweł Cieślik.
Miejscowi mieli spore problemy z przyjęciem zagrywki, od tego zaczynały się ich problemy. Czytelnie rozgrywał Michał Masny, co ułatwiało podopiecznym Michała Winiarskiego ustawianie skutecznego bloku. Wyrównana walka w czwartym secie trwała tylko przez chwilę. Po zagrywkach Marcina Janusza goście na dobre przejęli inicjatywę. Viśle brakowało argumentów, aby odpowiedzieć, tym bardziej że kłopoty z kończeniem akcji miał Michał Filip.
W drugiej części seta emocji było jak na lekarstwo. Przyjezdni przyspieszyli grę i bez najmniejszych problemów kontrolowali wynik. Kolejne udane ataki Rubena Schotta stanowiły gwóźdź do trumny dla bydgoskiej ekipy. Miejscowi po raz drugi tego dnia polegli w fatalnym stylu, czyniąc tym samym spory krok w kierunku pierwszej ligi. W pozostanie Visły w PlusLidze nie wierzą już chyba nawet najwięksi bydgoscy optymiści.
BKS Visła Bydgoszcz - Trefl Gdańsk 1:3 (25:21, 19:25, 15:25, 15:25)
Visła: Gałązka, Woch, Quiroga, Peszko, Masny, Filip, Bonisławski (libero) oraz Gryc, Cieślik, Urbanowicz, Gil;
Trefl: Janusz, Filipiak, Grzyb, Halaba, Crer, Janikowski, Olenderek (libero) oraz Sasak, Kozub, Schott.
MVP: Marcin Janusz (Trefl Gdańsk)
Czytaj także: