Koronawirus. Vital Heynen: Moja szwagierka zachorowała, a żona opiekowała się chorymi (wywiad)

- Na koronawirusa zachorowała moja szwagierka, a moja żona, która jest pielęgniarką na neonatologii, została na kilka dni oddelegowana do opieki nad osobami zarażonymi COVID-19. Przyznaję, że się o nią bałem - mówi nam Vital Heynen.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Vital Heynen WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Vital Heynen
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jak wygląda teraz sytuacja w Belgii? Liczba ofiar koronawirusa, ponad 6 tysięcy, jest niepokojąca.

Vital Heynen, selekcjoner reprezentacji Polski w siatkówce: Na liczbę ofiar zwraca się uwagę, gdy ktoś patrzy na nas z zewnątrz. Tak jak na niesamowicie wysoką śmiertelność wśród osób zarażonych - 15 procent. Tutaj mówi się nam jednak, że kraj dobrze radzi sobie z pandemią, a służba zdrowia wykonuje świetną robotę. A wysoka liczba zgonów wynika z tego, że jeżeli ktoś umrze mając jakiekolwiek objawy COVID-19, jako przyczynę śmierci wpisuje się wirusa.

Tak czy inaczej, umiera dużo więcej ludzi niż zwykle. W regionie, w którym mieszkam, mamy jedną lokalną gazetę. W weekendowym wydaniu publikowane są w niej nekrologi. Wcześniej zajmowały 2-3 strony. A teraz 13-14. Wychodzi więc na to, że teraz umiera około cztery, pięć razy więcej osób.

ZOBACZ WIDEO: Syn Michała Winiarskiego pójdzie w ślady ojca? "Do niczego go nie zmuszam"

Wśród zmarłych były osoby, które pan znał?

I to bardzo dobrze. Nie straciłem żadnego członka rodziny ani przyjaciela, ale zmarło kilka osób, które znałem od lat. Od lat jeżdżę autami tej samej marki i korzystam z tego samego serwisu, prowadzi go mój dobry znajomy. On stracił siostrę, która nie była wcale w bardzo podeszłym wieku - miała 61 lat. Mamy tutaj wiele takich przypadków.

Czy w pana najbliższym otoczeniu ktoś zachorował?

Moja szwagierka jest chora, a także żona jednego z moich najlepszych przyjaciół. Dlatego staramy się izolować, nie widziałem szwagierki od miesiąca. Czujemy jednak, że wirus jest bardzo blisko nas. Oficjalnie mamy 45 tysięcy przypadków, ale myślę, że liczba osób, która zachorowała, jest większa.

Jak czują się osoby, które pan wymienił?

Na szczęście dobrze. Szwagierka tylko straciła smak, innych objawów nie ma.

Pana zdaniem sytuacja w Belgii jest poważniejsza niż w Polsce?

Absolutnie. Wasz rząd bardzo szybko zamknął granice, zatrzymał ruch lotniczy i kolejowy, ograniczył funkcjonowanie sklepów. I to była dobra decyzja. Poza tym nas nikt nie namawia do siedzenia w domu. Można wychodzić w towarzystwie jednej osoby i wielu ludzi tak robi. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji jak pandemia należy jak najszybciej wprowadzić restrykcyjne przepisy. Co się stanie, jeśli się tego nie zrobi, widzimy we Włoszech, Hiszpanii, Francji, można powiedzieć, że w Belgii też.

Problemów jest wtedy o wiele więcej. Jakiś czas temu powiedziałem, że w czasie pandemii Włosi zapłacili cenę za swoją kulturę życia. Potem mnie to gryzło, więc zacząłem o tym czytać różne artykuły i naukowe opracowania. I one utwierdziły mnie w przekonaniu, że miałem rację, że kultura danego kraju ma wielki wpływ na to, czy reguły są przestrzegane, czy nie. Okazuje się, że koronawirus najmocniej uderzył w te kultury, w których ludzie słabo stosują się do zaleceń władz.

Jak jest w Holandii? Mieszka pan tuż przy granicy z tym krajem.

Nawet na granicy, która teraz jest zamknięta. Dla mnie to dziwna sytuacja. Widzę Holandię cały dzień i nie mogę tam iść. Holendrzy zareagowali inaczej niż my. Jeśli powiesz Belgowi, żeby coś zrobił, to może zrobi, a może nie. Jak każesz mu zapłacić podatek, to go nie zapłaci. Jak każesz mu zatrzymać się na światłach, nie zatrzyma się. A jeżeli to samo powiesz Holendrowi, on na pewno się zastosuje. Nasi sąsiedzi są dużo lepsi w przestrzeganiu reguł. Na papierze obostrzenia w Holandii są mniejsze, ale tam są one egzekwowane.

Jedna z pana córek kończy właśnie studia medyczne, zgadza się?

Tak, skończy je za miesiąc.

Czy została zaangażowana w pomoc placówkom medycznym?

Nie, jest na liście rezerwowej. Jeśli szpitalom zacznie brakować rąk do pracy, zostanie wezwana. Na froncie walki z koronawirusem była za to moja żona.

To znaczy?

Z zawodu jest pielęgniarką obsługującą neonatologiczny oddział intensywnej opieki medycznej w jednym z holenderskich szpitali. Zwykle zajmuje się noworodkami, jednak pandemia sprawiła, że przez kilka dni opiekowała się chorymi na COVID-19. Teraz sytuacja w Holandii zaczyna się stabilizować, więc żona wróciła do swoich normalnych obowiązków.

Bał się pan o nią, gdy pracowała na oddziale, na którym przebywali chorzy na koronawirusa?

Tak. Muszę przyznać, że to dziwne uczucie, gdy twoja żona wraca do domu i mówi ci, że cały dzień przebywała na OIOM-ie wśród zarażonych.

Co mówiła panu o pracy na takim oddziale?

To, co do tej pory wszyscy powinni już wiedzieć - że ci ludzie nie są po prostu chorzy. Gdy jesteś chory to przez kilka dni czujesz się źle, ale potem ci się poprawia. A te osoby, którymi zajmowała się żona, walczyły o życie. Bierze się ich na oddział, podłącza do respiratora, a oni przez dwa, trzy tygodnie toczą walkę z wirusem na śmierć i życie. Ci, którzy mówią, że koronawirus to po prostu grypa, powinni wybrać się do szpitala i zobaczyć na własne oczy, że to coś o wiele gorszego.

Co jest teraz w Belgii zabronione, a co wolno wam robić?

Wolno uprawiać sport na powietrzu, więc wszyscy jeżdżą na rowerach. Jak już wspominałem można wychodzić we dwoje. Większość sklepów jest zamknięta, otwarte są supermarkety. I to tyle. Ja codziennie chodzę na długie spacery i gdy spaceruję rano nie widzę zbyt wielu osób. Ale w godzinach popołudniowych ludzi na ulicach jest już dużo więcej.

Za co można zostać ukaranym?

Na przykład za gromadzenie się w większych grupach. Znajomi jednej z moich córek zebrali się w cztery osoby i zapłacili mandat - 250 euro. Ale z tego, co wiem, u was w Polsce kary są surowsze.

Za to zaczynamy stopniowo znosić zakazy. Właśnie postanowiono, że wkrótce zostaną otwarte Centralne Ośrodki Sportu w Spale oraz Wałczu. Wiecie już, czy 1 czerwca zaczniecie w Spale zgrupowanie reprezentacji Polski?

Póki co sytuacja jest niejasna, więc nie da się czegoś konkretnie zaplanować. Dopiero co czytałem o trzech różnych scenariuszach na Siatkarską Ligę Narodów. Dopiero co zapoznałem się z dwoma różnymi wariantami Mistrzostw Europy 2021. Owszem, ogólny plan wciąż jest taki, żeby zacząć zgrupowanie 1 czerwca. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Chcielibyśmy wiedzieć, czy Liga Narodów się odbędzie, a jeżeli tak, to w jakiej formule. Czy Mistrzostwa Europy zostaną przeniesione na zimowe miesiące. To, co będziemy robić, zależy od wielu rzeczy, których na razie nie wiemy.

Niektórzy trenerzy i zawodnicy uważają, że sezon reprezentacyjny powinien zostać w tym roku odwołany. Jakie jest pana zdanie?

Decyzja nie należy do mnie. Jeśli okaże się, że Liga Narodów się odbędzie, to trudno będzie nam z niej zrezygnować. Z wielu powodów. Moim zdaniem będziemy zobligowani zagrać w tych rozgrywkach, jeśli dojdą do skutku. Myślę, że ci którzy będą podejmować decyzję w sprawie VNL rozumieją, że wymaganie od kilkunastu reprezentacji podróżowania po całym świecie przez sześć tygodni jest wątpliwe etycznie w sytuacji, którą teraz mamy. W sierpniu czy wrześniu sytuacja może już jednak wyglądać inaczej.

Proszę jeszcze powiedzieć, jak wygląda sytuacja z pana kontraktem, który kończy się właśnie we wrześniu i jeszcze nie został przedłużony. Jest pan blisko porozumienia z PZPS-em?

Porozmawiamy o tym w przyszłym tygodniu. W tym nie chcę o tym mówić.

Zobacz także:
Mecze rozgrywane w maseczkach i rękawiczkach? "To nie ma najmniejszego sensu"
Rozgrywanie spotkań na siłę to narażanie zawodników? Bartosz Bednorz nie ma wątpliwości

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×