Bartosz Kurek rusza na podbój Japonii. "Chciał się tam sprawdzić od kilku lat"

Bartosz Kurek już teraz jest największą gwiazdą w historii klubu WolfDogs Nagoya. Jako jedyny obcokrajowiec będzie miał w drużynie szczególną pozycję. I nie chodzi tylko o zarobki.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Na środkowym planie zdjęcia: Bartosz Kurek Materiały prasowe / FIVB / Na środkowym planie zdjęcia: Bartosz Kurek
- Kontrakt został podpisany jeszcze przed pandemią, dobrych kilka miesięcy temu. Ogłoszono to dopiero teraz, ponieważ japońskie kluby nie spieszą się z informowaniem o transferach. Zanim to zrobią, chcą dopełnić wszelkich formalności, takich jak na przykład wiza dla zawodnika. Zwłoka to efekt wyjątkowej skrupulatności Japończyków - mówi nam Jakub Michalak, agent MVP i złotego medalisty mistrzostw świata 2018.

Dlaczego Japonia?

Dla gigantów światowej siatkówki to kierunek nieoczywisty, ale nie można go też nazwać szokującym. Od czterech lat w Panasonic Panthers gra Michał Kubiak, Rosjanin Dmitrij Muserski od 2018 roku reprezentuje Suntory Sunbirds. W przeszłości w lidze japońskiej występowali m.in. słynni Amerykanie Clayton Stanley i Lloy Ball. Ale akurat w drużynie Wolfdogs Kurka już teraz można nazwać największą gwiazdą w historii klubu. Chorwat Igor Omrcen, Wenezuelczyk Ernardo Gomez czy Słoweniec Mitja Gasparini, który grał tam w ostatnim sezonie, pod względem osiągnięć nie mogą się z Polakiem równać.

- Bartek od dobrych kilku lat chciał się sprawdzić w Japonii. To ciekawa liga. Bezpieczna finansowo i organizacyjnie - podkreśla Michalak. - A teraz atrakcyjności dodaje jej fakt, że za rok w Tokio odbędą się igrzyska olimpijskie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Malwina Smarzek-Godek i jej nowe hobby

Jednak przede wszystkim V-League, bo tak nazywają się tamtejsze rozgrywki, kusi obcokrajowców wysokimi zarobkami. Gdy cztery lata temu Kurek na chwilę związał się z JT Thunders Hiroszima, mówiło się, że za rok gry zarobi tam 500 tysięcy euro. Na jaką pensję może liczyć teraz w Nagoi?

- Nie mogę zdradzić żadnych szczegółów, ale przyznaję, że w Europie byłoby trudno o takie warunki. Zwłaszcza teraz, gdy w budżety klubów sportowych uderzył koronawirus. To bardzo dobry kontrakt. Nie da się ukryć, że kluby z Chin czy Japonii dobrze płacą zawodnikom z zagranicy - podkreśla Michalak. Na pytanie, czy Kurek będzie najlepiej opłacanym graczem swojego klubu, odpowiada jednym słowem: Naturalnie.

Nie "spalił" V-League dla Polaków

Dla 32-letniego atakującego to drugie podejście do V-League. Latem 2016 roku Kurek podpisał kontrakt ze wspomnianym JT Thunders, ale rozegrał w barwach "Grzmotów" tylko kilka meczów towarzyskich. Po zaledwie trzech miesiącach rozwiązał umowę, tłumacząc się wypaleniem mentalnym. Niedługo później zaczął treningi z PGE Skrą Bełchatów.

Wówczas sądzono, że u honorowych Japończyków Kurek jest już spalony i w przyszłości żaden klub z V-League nie będzie chciał z nim rozmawiać. - A nawet mówiło się, że przez niego wszyscy Polacy są w Japonii spaleni - przypomina menadżer siatkarza.

- Odpierałem te ataki, podkreślałem, że to nieprawda, a teraz przykład Bartka najlepiej pokazuje, że miałem rację. Tylko w bieżącym oknie transferowym trzy japońskie kluby były nim żywo zainteresowane. Wybraliśmy ten, który naszym zdaniem daje mu największe możliwości grania o mistrzostwo kraju - tłumaczy Michalak.

W lidze rządzą korporacje

Tym, co w bogatej japońskiej siatkówce wybija się na pierwszy plan, jest ścisły związek klubów z potężnymi firmami. Głównym sponsorem mistrza kraju JTEKT Stings jest JTEKT, korporacja zajmująca się produkcją m.in. komponentów do produkcji aut. Czym jest Panasonic, właściciel klubu Kubiaka i mistrza z 2018 oraz 2019 roku, chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Suntory, które wykłada kasę na Sunbirds, produkuje alkohole, m.in. japońską whisky. Poza tym w lidze rywalizują też tacy giganci jak Japan Tobacco (JT Thunders), Nippon Steel (Osaka Sakai Blazers) czy Tokyo Gas (FC Tokyo).

Korporacyjnym patronem drużyny Kurka jest Toyoda. - To firma związana praktycznie w stu procentach z koncernem Toyota. Z tego co wiem, Toyoda produkuje między innymi podzespoły. Na pewno nie jest to tak znana firma, jak Suntory, która wytwarza większość japońskich soft-drinków, ale to bez wątpienia pewny partner, który zabezpiecza medalowe aspiracje drużyny - zapewnia menadżer gwiazdy reprezentacji Polski.

Związki klubów z korporacjami sprawiają, że w japońskiej siatkówce nie do końca można mówić o meczach u siebie i na wyjeździe. W standardowej ligowej kolejce spotkanie w tradycyjnym schemacie gospodarze-goście rozgrywają tylko dwa zespoły. Pozostałych osiem bierze udział w dwóch czterozespołowych turniejach, które trwają dwa dni. A gospodarz takiego turnieju nie zawsze ma najbliżej do miasta, w którym rozgrywane są mecze.

Najlepszy przykład to Suntory Sunbirds, ekipa utytułowanego Rosjanina Dmitrija Muserskiego. - Na co dzień trenowali w Osace na wyspie Honsiu, ale spotkania "u siebie" rozgrywali w Kumamoto na Kiusiu, 700 kilometrów na zachód od Osaki. Tam mieli jednak duży oddział swojej firmy i tam grali - tłumaczył nam w marcu tego roku Patryk Strzeżek, który sezon 2019/2020 spędził w zespole VC Nagano Tridents.

Nowa nazwa, nowy start

Nowy zespół Kurka "domowe" mecze rozgrywa na szczęście blisko Inazawy, w której mieści się siedziba WolfDogs. Najczęściej w 5-tysięcznej hali w Komaki. Obie miejscowości dzieli niespełna 20 kilometrów, obie położone są pod Nagoją obecną w nazwie klubu obok "Wilczaków". Te mało znane zwierzęta klub oswoił na swoje potrzeby dopiero od 2019 roku. Wcześniej był znany jako Toyoda Gosei Trefuerza.

- Zmiana to efekt nowej strategii marketingowej, symbol nowego startu. WolfDogs jeszcze kilka sezonów temu grali o najwyższe cele, w 2016 roku sięgnęli po mistrzostwo kraju, dwa lata później zajęli drugie miejsce, ale ostatnie sezony mieli słabsze. Teraz chcą się odbudować i przy pomocy Bartka wrócić do gry o medale. A dlaczego WolfDogs? Tak sobie po prostu wymyślili. Japończycy są zakochani w amerykańskim koncepcie nazw zespołów sportowych, dlatego w siatkówce mamy między innymi "Pantery", "Grzmoty", "Strzały" albo "Żądła" - wymienia Michalak.

"Gaijinom" wolno więcej

Korporacyjne kluby i nietypowy format ligowych kolejek to niejedyne elementy V-League, jakich na próżno szukać gdziekolwiek indziej na świecie. W każdej drużynie może dwóch obcokrajowców, ale tylko jeden spoza Azji (włączając Australią, ale z pominięciem Iranu). Ciekawym zjawiskiem jest też rola zawodników, bo siatkarzy w klubach, choć jedynie tych japońskich, nie ogranicza się tylko do treningów i meczów.

- W Japonii zawodnicy nie są w klubie tylko po to, żeby trenować. Robią dużo więcej. Sprzątają halę, sprawdzają, czy kibice nie zostawili jakichś rzeczy osobistych na trybunach, po wyjazdach myją klubowy autokar. Dla mnie to było szokujące, dla nich to normalność - wyjaśniał nam Strzeżek po powrocie z Japonii.

On jako "gaijin", czyli obcokrajowiec, był z takich rytuałów wyłączony. A to nie jedyne szczególne względy, na jakie mogą liczyć gwiazdy z zagranicy. Kubiakowi młodsi japońscy koledzy nie pozwalają nosić swoich walizek, bo byłoby to dla nich ujmą na honorze. Strzeżek nie musiał na przykład codziennie rano przesyłać do swojego klubu informacji o masie i temperaturze ciała. - Na początku robiłem, co kazali, ale potem już mi się nie chciało. Najpierw bez mierzenia wysyłałem 36.6, potem przez kilka dni nie wysłałem w ogóle i mi odpuścili. W takich sprawach obcokrajowcowi wolno tam trochę więcej, niż Japończykowi - opowiadał.

Warto zostać dłużej

Poza tym, że zawodnicy regularnie pełnią rolę porządkowych i bagażowych, część z nich łączy grę w siatkówkę z przygotowaniem do pracy w korporacji, która jest właścicielem klubu. To jeden z powodów, dla których transferów między klubami V-League jest niewiele. - Miejscowi zostają w jednej drużynie na 5, nawet na 10 lat. Jeśli dołącza ktoś nowy, to głównie chłopaki z uniwersytetów - tłumaczył Strzeżek.

Zawodnicy z zagranicy aż tak długo w Japonii nie wytrzymują, choć w V-League warto zagrzać miejsce na dłużej. Nie tylko z pobudek finansowych, ale też ze względu na dobre warunki do grania. Większość klubów jest świetnie zorganizowana, w czasie meczów hale są pełne kibiców (choć gra się w stosunkowo niewielkich, 3-4 tysięcznych obiektach), spotkania są też pokazywane w telewizji oraz na platformie streamingowej DAZN.

Michał Kubiak, który za kilka miesięcy rozpocznie swój piąty sezon w barwach "Panter" i jest jednym z rekordzistów wśród "gaijinów", w zeszłym roku tak zachwalał nam Japonię: - Spokój, szacunek ludzi do siebie, prywatności i czasu innych. Tutaj czuję się bezpiecznie, choć od czasu do czasu są jakieś trzęsienia ziemi i budynki trochę się chwieją. Ale to mi tak bardzo nie przeszkadza, ważniejsze, że żyje się tu fajnie i na bardzo wysokim poziomie.

Czytaj także:
Lukas Kampa: Polska bardzo dużo mi dała. Jestem dumny, że to mój drugi dom [WYWIAD]
Bartosz Kurek: Bardzo się cieszę, jeśli choć jednej osobie przemówiłem do rozsądku

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×