ZAKSA - Zenit. Sebastian Świderski zdradza, co zawodnicy robili w szatni po zwycięstwie. "To pokazuje ich zawodowstwo"

- Najpierw była wielka radość. Potem zawodnicy usiedli w szatni i oglądali mecz Perugii z Trento. Wielkiego świętowania nie było, co pokazuje zawodowstwo tej ekipy - mówi Sebastian Świderski, prezes Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Sebastian Świderski WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Sebastian Świderski
11 setów zaciętej walki, dwa tie-breaki - jeden w Kazaniu, drugi w Kędzierzynie-Koźlu, i wreszcie złoty set. Dramaturgia jak z najlepszego filmu grozy, mnóstwo zwrotów akcji, cudownych zagrań i straconych szans. W takich okolicznościach Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle awansowała w środę do finału siatkarskiej Ligi Mistrzów. We wspomnianym "złotym secie" mistrzowie Polski pokonali Zenit Kazań 15:13. Jak tę niesamowitą huśtawkę emocji przeżywał prezes klubu Sebastian Świderski? Co zwróciło jego uwagę w zachowaniu trenera Nikoli Grbicia tuż po zakończeniu spotkania? Jak zawodnicy świętowali swój sukces? O tym były znakomity siatkarz opowiada w rozmowie z WP SportoweFakty. Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Tak "zawałowego" meczu, jak ZAKSA - Zenit, nie mieliśmy w polskiej klubowej siatkówce od lat. Rozważał pan wizytę u kardiologa?

Sebastian Świderski, prezes Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, wielokrotny reprezentant Polski w siatkówce, wicemistrz świata z 2006 roku: Kędzierzyński PAKS, czyli Polsko-Amerykańska Klinika Serca zaciera ręce. Pozdrawiam z tego miejsca doktora Prokopczuka, którego miałem przyjemność poznać. A już tak na poważnie: Gdybyśmy łatwo wygrali 3:0, ludzie przeszli by obok tego spotkania i tak bardzo by się z tego awansu nie cieszyli. A ze względu na okoliczności i dramaturgię ten mecz będzie moim zdaniem zapamiętany na bardzo, bardzo długo.

ZOBACZ WIDEO: Czy to jest ten sezon Developresu SkyRes Rzeszów? Jelena Blagojević: Było ostro w szatni

Długo zajęło panu odpisywanie na gratulacje po zwycięstwie z Zenitem?

Jeszcze się nie skończyło. Po meczu był czas na chwilę radości z chłopakami, gościłem w studiu Polsatu Sport, miałem sporo innych obowiązków. Nie liczyłem, ile tych gratulacji przyszło, ale na pewno dużo, bo wciąż nie zdążyłem na wszystkie odpowiedzieć.

W jaki sposób przeżywał pan sam mecz?

Musiałem jakoś rozładowywać emocje, adrenalinę. Dużo chodziłem po hali. Dwóch setów w ogóle nie widziałem ze względu na obowiązki, a od czwartej partii stałem gdzieś z boku, co chwilę wychodziłem i spacerowałem po tunelu, żeby trochę się uspokoić.

A co pan czuł, kiedy Aleksander Śliwka skończył ostatnią piłkę w "złotym secie"?

To jest nie do opisania.

Może pan jednak spróbuje?

Nie. Po co?

Były w środę takie momenty, gdy wydawało się panu, że nic z tego nie będzie?

Nie, wierzyłem w chłopaków do końca. W większy dołek w wierze wpadłem po drugim secie meczu w Kazaniu, ale tutaj cały czas widziałem, że drużyna walczy do ostatniej piłki w każdym secie, nie poddaje się. Ten rollercoaster, który przeżywaliśmy, był straszny. Awans do finału był bardzo blisko w czwartym, potem w piątym secie. Mieliśmy w górze piłki meczowe, i to stosunkowo łatwe, których nie mogliśmy skończyć. Dopiero w szóstym udało się wygrać. Ale tak jak mówiłem, dzięki tej dramaturgii wszyscy mówią o naszym meczu. Gdybyśmy wygrali 3:1, pewnie tak głośno by o nas nie było.

Co mówili zawodnicy, kiedy rozmawiał pan z nimi po meczu?

Najpierw była wielka radość. A potem usiedli w szatni i oglądali mecz Perugii z Trento, który wyłonił ich finałowego rywala. Wielkiego świętowania nie było, co pokazuje zawodowstwo tej ekipy. Praktycznie cała drużyna plus sztab wieczór spędzili na hali, przygotowując się do następnego spotkania i już analizując swojego przeciwnika.

Ale lampka szampana dla uczczenia sukcesu pewnie była?

Chłopaki mają taki zwyczaj, że po meczu, w szatni, w autobusie czy do kolacji, jest jakieś piwo. Jednak tutaj zmęczenie było chyba zbyt duże. Jak wszedłem do szatni, praktycznie nikt tego piwa nie popijał.

Wojciech Drzyzga powiedział mi wczoraj po meczu, że ZAKSA to drużyna przez duże D, zespół przyjaciół. Potwierdza pan, że to wasza ogromna siła?

Przyjaciele to w tym kontekście chyba za duże słowo, bo przyjaciela ma się jednego, może dwóch. To jest grupa ludzi, którzy się bardzo dobrze znają, rozumieją, którzy bardzo często sobie pomagają i tworzą monolit. Świetnie ze sobą współpracują i wyciągają z tej współpracy maksymalne korzyści.

Co z pańskiej perspektywy jest kluczem do doskonałej gry ZAKSY, którą oglądamy w tym sezonie?

Po pierwsze monolit. Po drugie wiara. Po trzecie ciężki trening. Na hali, na siłowni, praca ze sztabem medycznym. Dla tej grupy zwycięstwo w pojedynczym meczu jest kolejnym etapem w drodze po końcowy sukces. Było to widać po sposobie, w jaki drużyna świętowała awans. Nie trwało to długo, bo wszyscy wiedzieli, że przed nami życiowa szansa osiągnięcia czegoś więcej. Nawet po minie trenera Nikoli Grbicia było to widać. Kiedy po meczu Nikola zebrał zawodników w kółku, był dumny, ale starał się ukrywać swoją radość, bo wie, że można sięgnąć po jeszcze więcej.

Jaka jest w tym wszystkim jego rola?

Bardzo duża. To generał, który zarządza zespołem i sztabem. Bardzo dużo wymaga na każdym treningu. Bardzo się cieszę, że trafił na grupę, która słucha go, wierzy w niego i podąża za tym, co tworzy.

Znał go pan dobrze z boiska. Wiele razy grał pan przeciwko niemu, czy to w klubach, czy w reprezentacji. Zatrudniając go, wiedział pan od razu, że to będzie właściwy człowiek na właściwym miejscu?

Tego się nigdy nie wie. Podejmując takie decyzje, robimy wywiad środowiskowy, rozmawiamy z zainteresowanym. Nikola to młody trener, który swoje największe jak do tej pory sukcesy osiągnął u nas. Superpuchar, Puchar Polski, to są jego pierwsze trofea. A teraz po sześciu latach trenerki, finał Ligi Mistrzów. Fajna droga. My patrzyliśmy nie na jego CV, ale na to, jakim jest człowiekiem i co chce osiągnąć. Stawiamy na ludzi, którzy są głodni sukcesu. Nie budujemy z roku na rok, budujemy długofalowo. Między sezonami wymieniamy pojedyncze tryby. Niestety, pieniądz rządzi światem, również w sporcie. Jeżeli ktoś przychodzi, oferuje większy kontrakt i zabiera nam zawodnika - trudno. Taki jest rynek. My staramy się wtedy jak najlepiej uzupełnić zespół. I tak to konstruujemy. W ostatnich latach ta konstrukcja wychodzi nam całkiem nieźle. Mam nadzieję, że w kolejnych również tak będzie.

Czytaj także:
Liga Mistrzów. Znakomita oglądalność hitowego półfinału Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle
Grupa Azoty ZAKSA znów doprowadziła kibiców do czerwoności "Myślę, że kibice z jednej strony mogą nas nie lubić..."

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×