Wielkie zamieszanie. Po tym skoku Stocha zamarliśmy

Skoczył daleko, ale po chwili radość przerodziła się w nerwy i dużą niepewność. W 2017 roku upadek Kamila Stocha w serii próbnej w Innsbrucku mógł mu pokrzyżować drogę po pierwszego złotego orła. Mistrz pokazał jednak wielkie serce do walki.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
Upadek Kamila Stocha w Innsbrucku PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Upadek Kamila Stocha w Innsbrucku
Wreszcie po latach posuchy polski skoczek narciarski znów, jak na początku XXI wieku Adam Małysz, był na najlepszej drodze do triumfu w Turnieju Czterech Skoczni. Kamil Stoch zaczął 65. edycję od drugich miejsc w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen.

Do Innsbrucku, na jedną ze swoich ulubionych skoczni, przyjechał jako lider klasyfikacji generalnej turnieju. Na Bergisel miał jeszcze powiększyć przewagę nad rywalami, ale zamiast uciekania, musiał walczyć o przetrwanie po tym, co wydarzyło się w serii próbnej.

4 stycznia 2017 roku w Innsbrucku, niemal już tradycyjnie, panowały trudne warunki. Wiało, momentami mocno, ale jury zdecydowało się przeprowadzić serię próbną. W niej przeżyliśmy drogę od euforii do horroru. Stoch potwierdził wysoką formę i poleciał najdalej, na 127. metr.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: show polskiego bramkarza. Zobacz, co zrobił na treningu

Kłopot polegał jednak na tym, że nie ustał swojego skoku. W Polsce nie było transmisji z serii próbnej, dlatego nagle powstało wielkie zamieszanie. Trzykrotny mistrz olimpijski podniósł się z zeskoku o własnych siłach, ale z grymasem bólu. Szybko udał się do swojego boksu na konsultację z lekarzem kadry i zaczęło się nerwowe czekanie.

Czy nie doznał poważnej kontuzji? Czy będzie w stanie skoczyć na wysokim poziomie? Jak zareaguje mentalnie na upadek w momencie, gdy przed nim tak wielka szansa na pierwsze wygranie turnieju? Takie pytania mnożyły się w głowach milionów kibiców w Polsce. Ostatecznie mistrz, nie po raz pierwszy i ostatni, pokazał wielkie serce do walki.

Stoch zacisnął zęby i ruszył na górę Bergisel. Mimo bólu i w bardzo trudnych warunkach wietrznych oddał dobry skok w pierwszej serii. Wylądował na 120,5 metra i ostatecznie zajął 4. miejsce, bowiem drugą serię - ze względu na złe warunki atmosferyczne - odwołano.

Co prawda po Innsbrucku Stoch stracił prowadzenie w turnieju na rzecz Daniela Andre Tandego, ale najważniejszy był fakt, że "przetrwał" te zawody i poniósł tylko minimalne straty. Do Norwega tracił bowiem zaledwie 1,7 punktu i w Bischofshofen - już w znacznie lepszym stanie fizycznym - Polak nie miał kłopotów z odrobieniem takiej straty.

W wielkim stylu wygrał zmagania w Bischofshofen i po raz pierwszy w karierze triumfował w Turnieju Czterech Skoczni. Rozbity mentalnie Tande spadł na 3. miejsce w zawodach, a wyprzedził go jeszcze Piotr Żyła. Z kolei Stoch na dobre polubił się z Turniejem Czterech Skoczni i po 2017 roku wygrywał go jeszcze dwukrotnie: w 2018 i 2021.

W tym sezonie nie ma realnych szans na czwartego złotego orła, ale kibiców cieszy fakt, że po niestabilnym początku Stoch znów zawitał do ścisłej czołówki i z dnia na dzień rośnie w fanach i samym skoczku wiara, że podczas lutowych mistrzostw świata w Planicy odegra jedną z pierwszoplanowych ról. Być może 35-latek powalczy już nawet o podium środowego konkursu w Innsbrucku, który rozpocznie się o 13:30.

Szymon Łożyński, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Thurnbichler nie mógł uwierzyć w to, co zrobił Stoch. Ależ określenie!
Sędzia zwrócił uwagę, co najbardziej zaskakuje przy krzywdzących ocenach dla Polaka

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Kamil Stoch stanie na podium środowego konkursu w Innsbrucku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×