Wielkie zamieszanie. Po tym skoku Stocha zamarliśmy

PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Upadek Kamila Stocha w Innsbrucku
PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Upadek Kamila Stocha w Innsbrucku

Skoczył daleko, ale po chwili radość przerodziła się w nerwy i dużą niepewność. W 2017 roku upadek Kamila Stocha w serii próbnej w Innsbrucku mógł mu pokrzyżować drogę po pierwszego złotego orła. Mistrz pokazał jednak wielkie serce do walki.

Wreszcie po latach posuchy polski skoczek narciarski znów, jak na początku XXI wieku Adam Małysz, był na najlepszej drodze do triumfu w Turnieju Czterech Skoczni. Kamil Stoch zaczął 65. edycję od drugich miejsc w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen.

Do Innsbrucku, na jedną ze swoich ulubionych skoczni, przyjechał jako lider klasyfikacji generalnej turnieju. Na Bergisel miał jeszcze powiększyć przewagę nad rywalami, ale zamiast uciekania, musiał walczyć o przetrwanie po tym, co wydarzyło się w serii próbnej.

4 stycznia 2017 roku w Innsbrucku, niemal już tradycyjnie, panowały trudne warunki. Wiało, momentami mocno, ale jury zdecydowało się przeprowadzić serię próbną. W niej przeżyliśmy drogę od euforii do horroru. Stoch potwierdził wysoką formę i poleciał najdalej, na 127. metr.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: show polskiego bramkarza. Zobacz, co zrobił na treningu

Kłopot polegał jednak na tym, że nie ustał swojego skoku. W Polsce nie było transmisji z serii próbnej, dlatego nagle powstało wielkie zamieszanie. Trzykrotny mistrz olimpijski podniósł się z zeskoku o własnych siłach, ale z grymasem bólu. Szybko udał się do swojego boksu na konsultację z lekarzem kadry i zaczęło się nerwowe czekanie.

Czy nie doznał poważnej kontuzji? Czy będzie w stanie skoczyć na wysokim poziomie? Jak zareaguje mentalnie na upadek w momencie, gdy przed nim tak wielka szansa na pierwsze wygranie turnieju? Takie pytania mnożyły się w głowach milionów kibiców w Polsce. Ostatecznie mistrz, nie po raz pierwszy i ostatni, pokazał wielkie serce do walki.

Stoch zacisnął zęby i ruszył na górę Bergisel. Mimo bólu i w bardzo trudnych warunkach wietrznych oddał dobry skok w pierwszej serii. Wylądował na 120,5 metra i ostatecznie zajął 4. miejsce, bowiem drugą serię - ze względu na złe warunki atmosferyczne - odwołano.

Co prawda po Innsbrucku Stoch stracił prowadzenie w turnieju na rzecz Daniela Andre Tandego, ale najważniejszy był fakt, że "przetrwał" te zawody i poniósł tylko minimalne straty. Do Norwega tracił bowiem zaledwie 1,7 punktu i w Bischofshofen - już w znacznie lepszym stanie fizycznym - Polak nie miał kłopotów z odrobieniem takiej straty.

W wielkim stylu wygrał zmagania w Bischofshofen i po raz pierwszy w karierze triumfował w Turnieju Czterech Skoczni. Rozbity mentalnie Tande spadł na 3. miejsce w zawodach, a wyprzedził go jeszcze Piotr Żyła. Z kolei Stoch na dobre polubił się z Turniejem Czterech Skoczni i po 2017 roku wygrywał go jeszcze dwukrotnie: w 2018 i 2021.

W tym sezonie nie ma realnych szans na czwartego złotego orła, ale kibiców cieszy fakt, że po niestabilnym początku Stoch znów zawitał do ścisłej czołówki i z dnia na dzień rośnie w fanach i samym skoczku wiara, że podczas lutowych mistrzostw świata w Planicy odegra jedną z pierwszoplanowych ról. Być może 35-latek powalczy już nawet o podium środowego konkursu w Innsbrucku, który rozpocznie się o 13:30.

Szymon Łożyński, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Thurnbichler nie mógł uwierzyć w to, co zrobił Stoch. Ależ określenie!
Sędzia zwrócił uwagę, co najbardziej zaskakuje przy krzywdzących ocenach dla Polaka

Komentarze (0)