Człowiek znikąd pojawił się na szczycie. Później zniszczyły go kontuzje

Thomas Diethart był skoczkiem, który praktycznie znikąd zawitał do światowej czołówki. W sezonie 2013/14 w wielkim stylu wygrał Turniej Czterech Skoczni, ale później jego kariera wyhamowała. Przeżywał w swoim życiu chwile grozy.

Dawid Franek
Dawid Franek
Thomas Diethart Getty Images / Na zdjęciu: Thomas Diethart
Thomas Diethart po raz pierwszy pojawił się w zawodach Pucharu Świata w sezonie 2010/2011. Podczas konkursu w Innsbrucku osiągnął pierwszy sukces, zajmując 28. miejsce i zarazem zdobywając trzy punkty do klasyfikacji generalnej PŚ. Później jednak niczym wielkim się nie wyróżniał aż do sezonu 2013/2014. Na początku kampanii Diethart nie skakał w elicie. Pojawił się w niej dopiero podczas przedświątecznych zmagań w Engelbergu. Praktycznie anonimowy Austriak zajął 4. i 6. miejsce, szokując środowisko skoków narciarskich.

Cisza przed burzą

Mimo bardzo dobrych wyników w Engelbergu raczej nikt nie odważał się typować Dietharta do roli czarnego konia 62. Turnieju Czterech Skoczni. W końcu Austriak był zawodnikiem, który dotychczas miał za sobą mało startów w Pucharze Świata i w każdym momencie mogła mu się przytrafić słaba próba. Diethart nic nie robił sobie jednak z czystej logiki.

W zawodach inauguracyjnych Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie zajął 3. miejsce. Było to oczywiście dla niego pierwsze podium konkursu PŚ w karierze. Później skoczkowie przenieśli się do Garmisch-Partenkirchen i tam widzieliśmy już koncert jednego aktora. Diethart zachwycał na treningach, wygrał kwalifikacje i wytrzymał presję w konkursie. Drugiego Thomasa Morgensterna pokonał aż o 11 punktów i wysunął się na prowadzenie w klasyfikacji generalnej turnieju.

Austriaccy kibice zapewne przecierali oczy ze zdumienia. To nie Morgenstern, Gregor Schlierenzauer czy Andreas Kofler byli na ustach wszystkich, lecz człowiek znikąd, jak słusznie nazywano Thomasa Dietharta.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przypatrz się dobrze! Wiesz, kto pomagał gwieździe tenisa?

Wówczas do niemiecko-austriackiej imprezy w roli głównego faworyta przystępował Kamil Stoch. Jednak po pierwszym słabszym konkursie w Oberstdorfie ówczesny lider PŚ nie miał już większych szans na końcowy triumf. Diethart tymczasem kontynuował dzieło. W jednoseryjnym konkursie w Innsbrucku był piąty i niewiele stracił ze swojej satysfakcjonującej przewagi.

Podopieczny Alexandra Pointnera w Bischofshofen skakał jak stary wyga. Znów nic nie robił sobie z presji, która na nim ciążyła. Wygrał konkurs i przypieczętował swój triumf w 62. Turnieju Czterech Skoczni. Do dziś to jedna z największych sensacji w historii tej imprezy.

Miało być preludium do dalszych sukcesów, a nastąpił koniec

Wydawało się, że po tak gigantycznym sukcesie kariera Dietharta błyskawicznie wystrzeli w górę. Tymczasem trzy podia konkursowe z Turnieju Czterech Skoczni pozostały jedynymi w dorobku Austriaka. W sezonie 2013/2014 młody zawodnik pozostał w światowej czołówce, ale nie czarował już tak, jak w Niemczech i Austrii. Najbardziej może żałować konkursu olimpijskiego w Soczi na normalnej skoczni. Był tam o krok od medalu, zajmując 4. miejsce. Humor Diethartowi poprawił się nieco po rywalizacji drużynowej, gdzie wraz z kolegami sięgnął po srebro.

W kolejnym sezonie Diethart popadł w przeciętność, nie wchodząc ani razu do czołowej dziesiątki zawodów PŚ. Do klasyfikacji generalnej cyklu zgromadził zaledwie 99 punktów. To były jego ostatnie "oczka" zdobyte w elicie. Później kariera Austriaka kompletnie się załamała i to głównie przez kontuzje.

Mocno ucierpiał choćby w lutym 2016 roku, gdy podczas Pucharu Kontynentalnego w Brotterode poranił sobie twarz, doznał stłuczenia płuc i nerek. Tylko ludzie o stalowych nerwach mogli oglądać zdjęcia twarzy Dietharta po tym upadku. Półtora roku później w Ramsau skoczek poniósł kolejny uszczerbek na zdrowiu - po upadku stracił przytomność, w szpitalu wykazały wstrząśnienie mózgu i kolejne stłuczenie płuc.

Te zdarzenia siedziały Diethartowi w głowie. Najpierw zdecydował się na rozbrat ze skokami w 2018 roku.

- Moim celem nie było to, by siadać na belce bez strachu. Wciąż chciałem wygrywać. Potrzebowałbym mnóstwo czasu, by wrócić na szczyt. Jestem jednak szczęśliwy, że podjąłem w końcu decyzję. Czuję ulgę. Ciągłe wahanie kosztowało mnie mnóstwo energii - mówił wówczas w rozmowie z noe.orf.at

Później Austriak zdecydował się na powrót do rywalizacji i potrafił od czasu do czasu oddawać dobre skoki w zawodach niższej rangi. Strach i brak możliwości powrotu do światowej czołówki jednak zwyciężyły. Pod koniec 2021 roku Diethart po raz drugi zakończył karierę.

Z pewnością jego przygoda ze skokami narciarskimi mogła potoczyć się lepiej, ale wspaniałych chwil z sezonu 2013/14 Austriakowi nikt nie zabierze.

Czytaj także:
Puchar Świata w Zakopanem uratowany

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×