To dlatego trenerzy i zawodnicy ryzykują? Odsłaniamy kulisy kontroli skoczków narciarskich

Chcąc liczyć się w walce z najlepszymi, sztaby przygotowują sprzęt skoczków narciarskich na tzw. limicie z przepisami. Żeby zrozumieć, dlaczego pozwalają sobie na ryzyko, przybliżamy proces kontroli zawodników podczas Pucharu Świata.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
Piotr Żyła PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Piotr Żyła
Dyskwalifikacja Mariusa Lindvika w pierwszej serii noworocznego konkursu w Garmisch-Partenkirchen i norweskie zarzuty pod adresem obszernego w kroku kombinezonu Piotra Żyły niemal przykryły świetną sportową rywalizację pomiędzy Halvorem Egnerem Granerudem i Dawidem Kubackim o zwycięstwo w 71. Turnieju Czterech Skoczni.

To jednak nie pierwszy raz, gdy w skokach narciarskich dyskutuje się więcej o sprzęcie niż o samych zawodach. Pod tym względem skoki coraz bardziej przypominają królową sportów motorowych, Formułę 1. Nie ma co ukrywać - by obecnie liczyć się w Pucharze Świata, same dobre technicznie skoki nie wystarczą.

Potrzebny jest także dobry sprzęt, zwłaszcza kombinezon. I w tym aspekcie od kilku lat obserwujemy wojnę technologiczną między najmocniejszymi reprezentacjami: Polski, Niemiec, Słowenii, Norwegii i Austrii. Czasami o temacie jest nieco ciszej, czasami - jak teraz - głośniej, ale generalnie nie ma sezonu, by nie pojawiły się kontrowersje wokół kombinezonów, nart czy butów najlepszych skoczków.

Sami trenerzy od dawna nie ukrywają już tego, że działają na limicie z przepisami. Na razie nie ma innej drogi. Jeśli któraś z najmocniejszych reprezentacji odpuściłaby walkę o każdy detal w kombinezonie, szybko zaczęłaby tracić po kilka albo nawet kilkanaście metrów do najlepszych.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przypatrz się dobrze! Wiesz, kto pomagał gwieździe tenisa?

Obecne przepisy FIS oraz sama kontrola na skoczni nie są na razie w stanie powstrzymać sztabów trenerskich od przygotowywania sprzętu na limicie. Żeby zrozumieć dlaczego, odsłaniamy kulisy, jak wygląda proces kontroli zawodników na skoczni. Konkretniej zrobił to dla WP SportoweFakty Jakub Kot, były skoczek i ekspert Eurosportu.

- Na górze, przed oddaniem jeszcze skoku, kontrolowani są wszyscy, czyli 50 zawodników w pierwszej i 30 skoczków w drugiej serii. Kontrolowany jest krok. Staje się z zapiętym kombinezonem i specjalna maszyna jedzie w górę i odczytuje wysokość kombinezonu od podłoża do kroku. Jeśli jest w porządku (mieści się w pomiarach dokonanych przed sezonem - przyp. red.), jesteś dopuszczony do skoku, jeśli nie, to dyskwalifikacja - podkreślił nasz rozmówca.

- I na górze mamy tylko kontrolę kombinezonu do kroku. Kontroler może jednak zauważyć, że kombinezon skoczka wygląda np. na zbyt duży. On już nie ma czasu tego sprawdzić, ale przez krótkofalówkę zgłasza drugiemu kontrolerowi na dole, że np. kombinezon skoczka z numerem 12 wygląda na zbyt duży w pasie i proszę sprawdzić go. Wówczas ten zawodnik już na dole otrzymuje informację, że jest wzywany do kontroli - dodał.

W teorii wszystko wygląda dobrze. W praktyce już nie do końca. Jeden kontroler na dole skoczni (obecnie Christian Kathol) to zdecydowanie za mało, by sprawdzić dokładnie sprzęt każdego skoczka, nawet tych z najlepszej dziesiątki Pucharu Świata. A to otwiera furtkę dla sztabów szkoleniowych do działania na limicie z przepisami.

- Na dole skoczni kontrola jest wyrywkowa. Jeden kontroler nie ma fizycznej możliwości, by dokładnie sprawdzić sprzęt wszystkich zawodników. Wtedy taka jedna seria konkursu trwałaby dwie godziny albo jeszcze dłużej - podkreślił Jakub Kot.

- Czołowa dziesiątka konkursu, już w drugiej serii, musi być jednak sprawdzona, ale i tutaj mamy haczyk. Podczas takiej kontroli można sprawdzić różne rzeczy: od montażu wiązań, przez wagę nart, po przepuszczalność powietrza w kombinezonie, wkładki, buty. Gdyby kontroler chciał u najlepszej dziesiątki sprawdzić jednak wszystko, to wyniki poznalibyśmy około dwie godziny po ostatnim skoku. To niemożliwe. Nie ma na to czasu, więc u najlepszych sprawdzana jest zazwyczaj jedna rzecz: u jednego przepuszczalność, u innego wiązania, a u następnego wkładki - dodał ekspert Eurosportu.

Jeśli kontroler nie może sprawdzić całego sprzętu u skoczków z najlepszej dziesiątki, to nie możemy zatem wykluczyć scenariusza, że u jednego z nich narty były w porządku, ale kombinezon już nie i odwrotnie. Tym samym główny problem przy obecnym sposobie kontroli zawodników, to po prostu brak ludzi do pracy. Jedna osoba fizycznie nie jest w stanie tego zrobić, by całe zawody zmieściły się w czasie antenowym (około dwie godziny). Potrzebny byłby zatem cały sztab kontrolerów, a to wiąże się z dużymi, dodatkowymi kosztami.

Na razie zatem w kolejnych konkursach sprzęt znów będzie kontrolował jeden człowiek na górze i jeden na dole skoczni. Początek finałowych zawodów 71. Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen, w których Granerud będzie bronił 23,3 punktu przewagi nad drugim Kubackim, o 16:30. Transmisja w TVN, Eurosporcie oraz na Pilot WP.

Szymon Łożyński, WP SportoweFakty

Czytaj także:

Stoch i Kubacki wzięci na kontrolę. Taki był powód
"Wyraźna dyskwalifikacja". Norweg wściekł się po skoku Żyły

Od kolejnego sezonu FIS powinien zatrudnić więcej kontrolerów sprzętu skoczków?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×