Niemożliwe nie istnieje. Niewiarygodne, co zrobili Kubacki i Stoch

Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu od lewej: Kamil Stoch i Dawid Kubacki
Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu od lewej: Kamil Stoch i Dawid Kubacki

Część fanów wyłączyła po pierwszej serii telewizor, a potem żałowała swojej decyzji. Dawid Kubacki i Kamil Stoch wrócili z dalekiej podróży i w finale MŚ w narciarstwie klasycznym w 2019 roku zrobili coś, co zapamiętamy na długo.

W tym artykule dowiesz się o:

To był ostatni sezon pracy Stefana Horngachera z reprezentacją Polski. Do Austrii Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Piotr Żyła pojechali jako jedni z głównych faworytów, ale pierwsza część mistrzostw świata, na dużej skoczni w Innsbrucku, nie ułożyła się po ich myśli.

Zarówno w rywalizacji indywidualnej jak i drużynowej Biało-Czerwoni nie wywalczyli medalu. Była to pierwsza sytuacja od sześciu lat, gdy Polacy drużynówki na mistrzostwach świata nie ukończyli na podium! Mimo to całe zawody nie były jeszcze stracone. Pozostał konkurs indywidualny na skoczni K-90 w Seefeld, na której na treningach świetnie radzili sobie Kubacki oraz Stoch.

Obaj Polacy byli wymieniani w gronie głównych faworytów. Część ekspertów stawiała nawet śmiałą tezę, że to między sobą Kubacki i Stoch rozstrzygną losy złotego medalu. I wtedy swoje "trzy grosze" do rywalizacji wtrąciła pogoda. To był koszmar, na który sam początek zawodów nie wskazywał.

Hitchcock by tego nie wymyślił 

Rywalizacja toczyła się płynnie do czasu. Nagle zaczął sypać gęsty, mokry śnieg, który zasypywał tory najazdowe i spowalniał kolejnych skoczków. Do tego pojawiały się mocniejsze podmuchy wiatru w plecy. Jury podnosiło belkę startową, ale nic to nie dawało. Kolejni, coraz lepsi skoczkowie, skakali krótko i rozkładali na zeskoku bezradnie ręce.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szałowa kreacja Sereny Williams. Fani zachwyceni

Nie dało się wiele zrobić. Piotr Żyła skoczył tak krótko, że nawet nie awansował do finałowej serii. Dwaj główni faworyci konkursu poradzili sobie tylko niewiele lepiej. Na półmetku Kubacki zajmował 27. miejsce, a Stoch 18. lokatę. Wydawało się, że szansa na medal, nawet dwa, uciekła bezpowrotnie i Biało-Czerwoni wrócą do kraju bez ani jednego krążka.

I wtedy zdarzył się cud, który będziemy jeszcze pamiętać przez wiele lat. Natura postanowiła wyrównać rachunki. W finałowej serii szczęście do warunków mieli ci skoczkowie, którzy startowali na początku. Im dłużej trwała rywalizacja, tym opady gęstego śniegu znów się nasilały. Pod koniec były już tak intensywne, że nawet najlepsi skoczkowie jak Ryoyu Kobayashi czy Karl Geiger nie mogli nic zrobić.

Zanim jednak Japończyk i Niemiec, dwaj najlepsi skoczkowie pierwszej serii, oddali swoje drugie próby, fenomenalnie spisali się Kubacki oraz Stoch. Skacząc już bez presji, pogodzeni z losem, chcieli jak najlepiej pożegnać się z mistrzostwami. Wyszło efektownie i efektywnie. Kubacki poleciał na 103,5 metra. Jego starszy kolega z kadry wylądował 2 metry bliżej. Polacy zajmowali dwa pierwsze miejsca, a z minuty na minutę robiło się coraz goręcej.

Gdy kolejni skoczkowie lądowali znacznie bliżej i nie zmieniali Polaków na prowadzeniu, wiara w narodzie jak i w samych zawodnikach rosła. Nagle nastąpiła eksplozja radości. Również Kobayashi i Geiger nie poradzili sobie z ekstremalnymi warunkami - Kubacki został mistrzem świata, a Stoch wicemistrzem. Niewiarygodne, cud - prześcigali się w epitetach na określenie szalonego konkursu polscy dziennikarze.

Cztery lata po wydarzeniach w Seefeld jedno w polskich skokach się nie zmieniło - wciąż indywidualne nadzieje medalowe na mistrzostwach świata pokładamy w trójce muszkieterów: Kubacki, Stoch, Żyła. Całą trójkę stać na wiele w Planicy, a pierwszy poważny sprawdzian formy już w sobotę. O 17:00 na skoczni K-95 rozpocznie się indywidualny konkurs, w którym złotego medalu broni Piotr Żyła. Transmisja w TVN, Eurosporcie 1 oraz na Pilot WP.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Jest reakcja FIS na burzę w skokach narciarskich. "Dwie różne sytuacje"
Dwa światy Piotra Żyły. Raz dostał szwungu, raz zaniemówił

Źródło artykułu: WP SportoweFakty