Apoloniusz Tajner nie ma wątpliwości ws. Stocha. Co za słowa

Apoloniusz Tajner zabrał głos po konkursie drużynowym. - Rywale byli lepsi. Mieliśmy jeszcze szanse na medal, więc trener zaryzykował i obniżył belkę o dwa stopnie. Nie postąpił źle - uważa honorowy prezes PZN.

Bogumił Burczyk
Bogumił Burczyk
Apoloniusz Tajner Expa/Newspix.pl / Rafał Rusek/Press Focus / Na zdjęciu: Apoloniusz Tajner
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Tym razem chyba jesteśmy rozczarowani. Po konkursach indywidualnych Polacy mieli duże powody do radości. Drużynówka jednak nie potoczyła się po naszej myśli.

Apoloniusz Tajner, honorowy prezes Polskiego Związku Narciarskiego: Bo ja wiem? Patrząc na przebieg i na to, jak wszystko się układało, trzeba powiedzieć, że inni zwyczajnie skakali lepiej. Chociaż pod koniec konkursu była szansa, by wyprzedzić Austriaków. Gdyby Dawid Kubacki skoczył 131 metrów, otrzymalibyśmy rekompensatę za skrócony rozbieg i to by wystarczyło.

Trener Thomas Thurnbichler dobrze kombinował. Z tym, że nikt nie spodziewałby się tak słabego skoku Stefana Krafta, bo zakładam, że gdyby Dawid skakał z wyższej belki, to skoczyłby te 134-5 metrów. Niemniej to tylko gdybanie, próba Krafta była zaskakująca i raczej nikt nie zakładałby takiej odległości w jego wykonaniu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Anita Włodarczyk i piłka nożna? No, no - zdziwicie się!

Mistrzostwa świata w Planicy w ogóle były pechowe dla Dawida Kubackiego. Problem z plecami, przeziębienie... Zastanawiam się, czy to również nie miało wpływu na fakt, że tych kilku metrów zabrakło. Na takim poziomie decydują niuanse.

Zdecydowanie tak. Pech go dopadł. Zważywszy, że prawie nie mógł się ruszać dwa dni przed konkursem na normalnym obiekcie, to cud, że skakał i jeszcze zakończył rywalizację w czołówce. Doniesienia nie były optymistyczne. Mówiło się o nieprzespanych nocach. To wszystko musiało mieć jakiś wpływ i dyspozycja Dawida nie była optymalna.

Choć, tak jak mówię, gdyby jechał ze swojego normalnego rozbiegu, to raczej skoczyłby te 134-5 metrów, co wystarczyłoby, żeby odrobić straty do Austrii. Nie powiedziałbym jednak, że czwarte miejsce to wielkie rozczarowanie. Każdy dzień jest inny. W piątek drużynowo byśmy wygrali, w sobotę wszystko potoczyło się inaczej.

Poszczególni zawodnicy skakali lepiej.

Z doświadczenia wiem, że zawodnicy potrafią zaskakiwać w konkursach drużynowych i prezentować się w nich lepiej niż walcząc o lokatę w zawodach indywidualnych. Tym razem to również się potwierdziło.

Jakby pan podsumował ten konkurs?

Pierwszy skok Aleksandra Zniszczoła był słabszy i to skomplikowało naszą sytuację. Piotr Żyła nie był w swojej najwyższej dyspozycji, ale skakał przyzwoicie. Druga próba Zniszczoła była już naprawdę dobra. Porządnie zaprezentował się też Kamil Stoch. W przypadku drugiego skoku Dawida, trener zaryzykował, ja świetnie rozumiem ten motyw, ale niestety się nie udało.

W tej próbie dało się coś poprawić, czy raczej uniemożliwiły to warunki?

Wydaje mi się, że jeśli coś można było poprawić, to może dynamikę na progu. A to mogło być związane właśnie ze słabszym samopoczuciem. Patrząc na ten skok przez pryzmat techniki, uważam, że wyglądał dobrze.

Czy występ Zniszczoła ze względu na pierwszy nieudany skok może mieć negatywny wpływ na jego dalszą karierę?

Myślę, że to zbyt daleko idąca teza. Rzeczywiście, pierwsza próba skomplikowała sytuację naszej drużyny, ale nie uważam, żeby ten występ miał mieć jakieś negatywne skutki dla jego kolejnych startów. Wręcz przeciwnie, bo po tym drugim skoku Olek Zniszczoł będzie wracał do kraju raczej w dobrym humorze.

Jakby wyciągnąć medianę z jego skoków, to myślę, że spisał się zgodnie z oczekiwaniami i mniej więcej takich prób byśmy od niego oczekiwali. Złożyło się tak, że jedna była wyraźnie dłuższa od drugiej, ale uśredniając, to nie był zły występ. Nie można powiedzieć, że Olek zawiódł na całej linii. Od niego można było oczekiwać skoków między 125 a 128 metrów.

Jak pan myśli, dlaczego trener zdecydował się wystawić Zniszczoła jako trzeciego, a nie drugiego, więc w grupie z teoretycznie najsłabszymi zawodnikami swoich reprezentacji? To była dobra decyzja?

Myślę, że tak. Trener chciał zaskoczyć rywali. Na początku zawsze skacze silny punkt reprezentacji. Zwykle to był Piotr Żyła, tym razem padło na Kamila Stocha, który nie zawiódł. Mogło być tak, że już po pierwszych dwóch grupach Polacy wypracowaliby sobie przewagę punktową i psychologiczną. Zapewne o to chodziło.

Niepowodzenie mogło skrępować nogi Zniszczołowi?

Zawodnicy obserwują z góry poczynania swoich kolegów. Mógł się trochę zdenerwować, jego morale mogło się trochę osłabić. Nie sądzę, że to było kluczowe, natomiast być może to wywarło na nim większą presję.

Mistrzostwa w Planicy były nieco pechowe. Z chorobą zmagał się także Piotr Żyła. Polakom zabrakło trochę świeżości, ale nie ze względu na błędy sztabu szkoleniowego, tylko przez czynniki losowe.

Na takim poziomie wszystko ma znaczenie, a to z pewnością było dodatkowe utrudnienie. Sztab działał z głową, a przygotowanie do mistrzostw zaczął dużo wcześniej. Prawidłowe ruchy wykonano już trzy tygodnie przed imprezą, wycofując Kamila Stocha z Pucharu Świata, a potem całą naszą czołówkę z zawodów w Rasnovie. Efekty było widać na normalnej skoczni, bo świeżość wróciła. Myślę, że gdyby Polacy wystartowali w galowym składzie w Rumunii, na MŚ nie byłoby tak dobrze.

Zaskoczyła pana tak rewelacyjna postawa Słoweńców?

Może nie skoki Zajca i Laniska, ale rzeczywiście świetnie prezentował się Jelar i to przede wszystkim jego próby wywarły na mnie duże wrażenie. Nie spodziewałbym się, że będzie skakał aż tak dobrze.

Największym pechowcem mistrzostw jest chyba Kamil Stoch, który nie zasłużył, by wyjeżdżać z Planicy z pustymi rękami.

Podzielam ten pogląd. Był w formie medalowej, ale w ostatecznym rozrachunku decydują niestety niuanse, począwszy od warunków atmosferycznych. Tym razem się nie udało, choć było bardzo blisko. On ma jednak taką kolekcję medali, że moim zdaniem wyjedzie ze Słowenii zadowolony, gdyż wrócił do świetnej dyspozycji. Przed nami marcowy etap skandynawski, a na końcu Velikanka w Planicy.

Uważam, że Kamil będzie miał jeszcze sporo powodów do radości. Odpoczął od Pucharu Świata, trochę się odświeżył przed kolejnymi konkursami, a inni cały czas skaczą. Myślę, że jeszcze swoje zrobi, a to że doszedł do świetnej dyspozycji jest dobrym prognostykiem. Medalu zabrakło, ale to już było. Trzeba się z tym pogodzić.

Mistrzostwa dobiegły końca. Chyba ostatecznie można je podsumować jako udane w wykonaniu polskich skoczków?

Zdecydowanie. Cieszylibyśmy się, jakby był jeden medal, a są dwa. Byliśmy w grze o trzeci, ale tym razem nie wyszło. Natomiast trzeba ocenić te mistrzostwa na duży plus. Poziom ostatniego konkursu był naprawdę wysoki. Wielu zawodników wzniosło się na absolutne wyżyny i skakało ponad swoje możliwości. Ale w tego typu rywalizacji tak czasami wszystko się układa.

Planica będzie nam kojarzyć się z wiatrem. Niekoniecznie sprzyjającym zawodnikom.

Tak, ale w konkursie drużynowym warunki były raczej sprawiedliwe i porównywalne. Na pewno pogoda nie odegrała takiej roli jak w poprzednich zmaganiach. Rzeczywiście wiało raczej w plecy, natomiast taka jest specyfika tego sportu. Ostatecznie się cieszymy, a nie smucimy. Mamy złoto i brąz.

Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Piotr Żyła ocenił niespodziewaną decyzję trenera
Thurnbichler zagrał va banque. Tak odniósł się do tego Dawid Kubacki

Czy Kamil Stoch stanie jeszcze w tym sezonie Pucharu Świata na podium?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×