Pod dystrybutorem zatrzymuje się samochód. Z przyzwyczajenia podchodzi do kierowcy, który otwiera drzwi. Pyta, czy nalać do pełna.
- Poproszę - odpowiada kierowca i przygląda się pracownikowi stacji. - Krzysiu, ty jeszcze skaczesz?
- Pewnie, właśnie zbieram się na trening.
- Dobra, to sam zatankuję, spiesz się. Powodzenia na skoczni!
- Spokojnie, zdążę, pan jest ostatnim klientem. A zawody mam pojutrze. Niech pan trzyma kciuki. Startuję w mistrzostwach świata.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznaj człowieka, który strzela gole w... budowlanych rękawicach
Kierowca spogląda niepewnie na rozmówcę. Unosi prawą dłoń z zaciśniętym kciukiem i wchodzi do budynku.
Mijają dwa dni. Jest 3 lutego 2023 roku, piątek. Maleńka Krokiew. Rozmiar skoczni 40.
Na belce, jako ostatni, siada Krzysztof Leśniak. Prowadzi w konkursie. Pierwszą serię zakończył skokiem na odległość 30,5 metra. Jeśli uzyska taki sam wynik, wygra.
Oddech przyspiesza. Zaraz może osiągnąć największy sukces w karierze.
Odpycha się. Krótki zjazd, wyjście z progu, lądowanie.
29,5 metra. Nota łączna: 161,1.
Przegrywa z Amerykaninem Patrickiem Daggettem. Różnica: 1,3 punktu.
Ale z twarzy Polaka nie schodzi uśmiech. Niewiele jest chwil, w których się nie uśmiecha.
Przebiera się. Staje na podium, odbiera medal. Przygląda się rywalizacji pozostałych skoczków.
Po powrocie do hotelowego pokoju wrzuca na Facebooka zdjęcie z podium. I pisze:
"Wspaniałe chwile, na które ciężko pracowałem przez wiele lat wyjazdami na treningi i samozaparciem, dziś procentują drugim miejscem. A więc zdobyłem wicemistrzostwo świata 2023 w Zakopanem, ustępując tylko Amerykaninowi. Dziękuję wszystkim za wsparcie, za to, że byli ze mną na dobre i złe".
Pod postem długa lista gratulacji od znajomych, podziękowania za rywalizację od jednego z przeciwników, gify z brawami, konfetti i kwiatami.
W dniach 2-5 lutego w Zakopanem rozegrano mistrzostwa świata weteranów. Krzysztof startował w kategorii wiekowej 30-44 lata.
Łącznie z Krzysztofem skakało pięciu zawodników. Rywalizował z Amerykaninem, Słowakiem i dwoma Polakami. Podczas całej imprezy rozdano 86 medali.
Profesjonalista
Krzysztof sam kupuje sprzęt, na którym skacze. Kurtkę z logo "sponsorów" też kupił. Kosztowała 400 zł. Czasem część ubioru uda mu się załatwić od zaznajomionych trenerów.
Narty - 700 zł. Wiązania - 500. Kombinezon - jakieś 600. Buty - 500. Całość - ponad 2000 zł. Oczywiście używana - nowe wyposażenie byłoby wielokrotnie droższe.
Przed MŚ weteranów w Zakopanem startował w Planicy. Reprezentował klub LKS Klimczok Bystra, ale do Słowenii pojechał za własne pieniądze z kolegą. Niestety, przygoda zakończyła się przedwcześnie. Do kolegi zadzwonili z pracy, że musi wracać. Krzysztof zabrał się z nim. Powrót za własne pieniądze byłby kosztowny.
Leśniak ma 34 lata. Ukończył technikum na kierunku sprzedawcy, ale nigdy nie pracował w zawodzie. Rok temu otrzymał licencję zawodnika Polskiego Związku Narciarskiego. Wcześniej, bez licencji, wygrywał na zawodach w Gilowicach i przede wszystkim - memoriale Leopolda i Władysława Tajnerów w Goleszowie. Z tego jest najbardziej dumny. Nagrodę odebrał z rąk Apoloniusza Tajnera, ówczesnego prezesa PZN.
Kiedy umawiamy się na rozmowę w Skawinie, wysyłam Krzysztofowi wiadomość: "Planuję napisać dłuższy tekst o skokach amatorskich w Polsce. (...) Byłbyś głównym bohaterem".
Odpowiedź przychodzi natychmiast: "Miło mi, że do mnie napisałeś. (...) Jedyny minus jest taki, że słowo 'amatorskie' tu nie pasuje. Jeśli to zmienisz, to spoko. (...) Moje skoki to nie zawodowstwo, ale też nie amatorka".
Spotykamy się kilka dni później. Rozmawiamy w moim samochodzie. Tak woli Krzysztof. Atmosfera restauracji czy kawiarni go rozprasza.
- Nie amator, nie zawodowiec. To jak mam cię opisać? - zaczynam rozmowę.
- Profesjonalista - z szerokim uśmiechem odpowiada Krzysztof.
Zagłuszyć złe myśli
Leśniak zaczynał w wieku 18 lat.
- Na górce za gimnazjum [dziś szkoła podstawowa nr 6 - przyp. red.] z kolegą ulepiliśmy sobie hopki ze śniegu. Skakaliśmy po pięć-sześć metrów. Potem podwyższaliśmy próg, wydłużaliśmy najazd. W pewnym momencie można było skoczyć nawet 12 metrów. Skakaliśmy na zjazdówkach, potem na nartach skokowych. Ich jakość była fatalna, miały sprężynowe wiązania z lat osiemdziesiątych. Ale zabawa na nich i tak sprawiała mnóstwo frajdy - opowiada skawinianin.
Rok później, w 2006, zapisał się do klubu w Jaworniku pod Myślenicami. Obiekt był 15-metrowy, a on skoczył na nim 19,5. Wtedy Krzysztof zdecydował, że zostanie skoczkiem. Za wszelką cenę.
Klub upadł, więc przeniósł się do Gilowic, a wreszcie do Bystrej.
- Wiedziałem, że skoro zaczynam w tak późnym wieku, szybko złapie mnie wypalenie. I faktycznie, łatwo nie jest. Cierpię na chroniczny brak czasu. No i brakuje mi poukładania mentalnego. Potrzebuję pewności i wigoru, jak na samym początku. Inaczej myślałem w wieku 21 lat, inaczej teraz. Brakuje mi świadomości, że tam, na skoczni, ktoś na mnie czeka. Są trenerzy klubowi, którzy pomogą, ale oni mają swoich podopiecznych, znacznie młodszych. Może powinienem nawiązać współpracę z psychologiem sportowym? - poważnie zastanawia się 34-latek.
Na co dzień pracuje na stacji paliw. Pomaga klientom tankować. Zarobki nie zwalają z nóg, ale wystarczają, aby, krok po kroku, metodą gospodarczą budować dom. No i utrzymać rodzinę. Krzysztof z żoną mają dwójkę synów w wieku dwóch i sześciu lat.
- Były momenty, kiedy rozważałem, żeby dać sobie siana ze sportem. Nadal słyszę głos w głowie, który podpowiada mi zakończenie tego wszystkiego. Ale potem idę na skocznię i oddaję poprawny technicznie skok. Czuję stabilizację. Popełniam wiele błędów, ale wszystko mam poukładane, nie macham rękoma, nie szarpię nartami. Jestem dobrze postrzegany w oczach trenerów. Twierdzą, że jestem talentem, który rozwinął się za późno. To daje motywację i zagłusza złe myśli - Leśniak patrzy przez przednią szybę samochodu. - W życiu potrafię łączyć wszystko, co powinienem. I mam czas na skoki. To wymaga wielu wyrzeczeń, ale dla pasji warto.
Rodzice czasem sugerują, żeby "przestał się wygłupiać". Po co jeździć w góry i wydawać pieniądze na sprzęt w tym wieku. Przecież ma własną rodzinę, dom do wybudowania. Wtedy wraca do siebie i dostaje wsparcie od żony. Poznali się, kiedy Krzysztof już skakał. Rozumie jego pasję.
A Krzysztof tej wyrozumiałości bardzo potrzebuje. Dwa razy w miesiącu jeździ na skocznię. Na siłownię chodzi po pracy, a w dni wolne stara się biegać w terenie.
Rzadko, ale zdarzają się kontuzje. Kilka lat temu przy odjeździe między igelitem a trawą uciekła mu narta. Wiązanie się wypięło, naderwał ścięgno w lewej stopie. Skończyło się na gipsie i kilkutygodniowych problemach z chodzeniem.
Część znajomych Krzysztofa była pewna, że to koniec. Dobry moment, aby wreszcie powiedzieć sobie "dość".
Tymczasem: - Trudno było się przełamać, ale trenerzy, jak na sznurku, powoli ciągnęli mnie do przodu. Wróciłem. Najpierw skocznia 15-, potem 20-, 30-, 40-metrowa. Wreszcie sześćdziesiątka. I zacząłem skakać na nowo - z uśmiechem przyklejonym do twarzy relacjonuje skoczek.
Najważniejsza jest radość
- Kadrowiczem nie będziesz, wiadomo. Co chciałbyś osiągnąć w skokach?
- Start w mistrzostwach Polski to byłoby coś - bez zastanowienia odpowiada Leśniak. Zamyśla się. Patrzy przez szybę w drzwiach od strony pasażera.
Daję mu chwilę. Ważę słowa.
- Co by się musiało stać, żebyś wystartował?
- Teraz, kiedy mam licencję zawodnika, zostały do zdobycia już tylko punkty na Lotos Cupie.
Zastanawiam się chwilę. Lotos Cup to cykl zawodów dla młodych skoczków narciarskich. Jednym z jego celów jest wyłonienie następców mistrzów.
- Skakałeś kiedyś w Lotos Cupie?
- Jeszcze nie - znów rozbrajający uśmiech. - Aktualnie dążę do możliwości skakania na obiektach 90-metrowych. Trenowałem na nich sporo w Zakopanem, nie było upadków, radziłem sobie nieźle. Doświadczenie procentuje, ale nie ma spełnienia. A to czułbym wtedy, kiedy wystartowałbym w mistrzostwach Polski. Moim zdaniem to realne.
Inspiracja? Noriaki Kasai. Bo pokazuje, że „nie warto kończyć kariery z powodu wyników”. Przecież najważniejsza jest radość z lotu.
Krzysztof widzi moje niedowierzające spojrzenie.
- Sport to dla mnie odskocznia od rzeczywistości. Od pracy, od obowiązków rodzinnych. Sport daje mi powera i wewnętrzne przekonanie, że potrafię pokonać przeciwności losu. W życiu codziennym czasem przychodzą do nas słabości, prawda? Dzięki skokom czuję się pewny siebie, ładuję akumulator. Wyrzucam złe emocje i udowadniam sam sobie, że mogę uprawiać tak trudny sport.
"Widzę to w jego oczach"
Bieganie, przysiady, wyskoki na skrzynię, plank (ćwiczenie wzmacniające mięśnie brzucha). Intensywne treningi dają nie tylko możliwość realizacji pasji, ale też zdrowie.
- Zwróć uwagę, jak wyglądam. Mam 181 centymetrów wzrostu, a ważę 65 kilogramów. Utrzymuję kondycję, brzuch nie rośnie. W każdej chwili mogę wystartować w zawodach i wiem, że nie zrobię sobie krzywdy, zawsze jestem gotowy - tłumaczy Leśniak.
Jest jeszcze jedna motywacja. Krzysztofowi bacznie przygląda się jego syn. Wytrwałość i konsekwencję doceni, kiedy dorośnie. Na razie imponuje mu zestaw trofeów z mniejszych zawodów, które ozdabiają pokój rodziców.
- Fascynuje się tym, co robię. Widzę to w jego oczach. Chcę, żeby uprawiał sport, żeby robił coś, co rozwija psychicznie i fizycznie. To moje małe marzenie. Chcę, żeby narodził się w nim potencjał do sportu. Może do skoków? Na razie ćwiczymy na zasadzie prób i błędów. Zjeżdża na skokówkach. I tyle. Nie chcę go do niczego zmuszać. Ale czuję, że ma w sobie zalążek. Może kiedyś rozkwitnie - mówi Krzysztof.
Lekkość lotu
Skoczek w mediach społecznościowych publikuje nie tylko wyniki z zawodów, ale też liczbę przebiegniętych kilometrów, krótkie widea z treningów na siłowni, a także modernizacje sprzętu. Właśnie zaopatrzył się w nowe bolce do wiązań firmy Slatnar. Jak twierdzi, ma garstkę fanów, którzy zostawiają komentarze, wspierają w prywatnych wiadomościach.
Tych, którzy nie są przychylni, Krzysztof niemal nie zauważa. I ma nadzieję, że mimo wszystko jego życie zainspiruje ich do odnalezienia swojej pasji.
- Dobrze w życiu próbować wszystkiego. Każdy ma w sobie pasję, ale może nie zdążył jej odnaleźć, odpowiedzieć na nią. Ktoś, kto nie rozwija swoich zainteresowań, nigdy mnie nie zrozumie. Skaczę już 16 lat. Nie mam przed sobą żadnej przyszłości zawodniczej. Nie mam z tego pieniędzy, a wręcz muszę dokładać. I to sporo. To jest mój czysty i naturalny zapał do sportu, do skoków. Poza tym w powietrzu nie ma problemów. Nie ma codzienności. Jest tylko lekkość lotu. Jak się nie wygra, świat się nie zawali. Najważniejsze to wystartować. I nie rezygnować. Robić to dalej i dalej, i dalej - wyjaśnia Leśniak.
Poza udziałem w mistrzostwach Polski Krzysztof ma też bardziej przyziemne marzenie. Chce skoczyć na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Do tego jednak potrzeba stuprocentowej pewności i wyczucia. A taką mógłby zbudować wyłącznie z pomocą profesjonalnego trenera skupionego na swoim podopiecznym.
Na takiego nie ma pieniędzy. Jednak Krzysztof wierzy, że znajdzie się ktoś, kto pomoże bezinteresownie. Wie, że to mało prawdopodobne.
Ale wierzy - jak zawsze.
- W skokach najpiękniejsza jest wolność, jaką czuje się w locie. Jestem dumny z tego, że skaczę, że potrafię to robić, że nie robię sobie krzywdy w tak trudnym i poniekąd ekstremalnym sporcie. Robię coś, co jest mało popularne wśród Polaków. A nawet gdyby było zainteresowanie, to nie każdy mógłby uprawiać ten sport. Potrzeba koordynacji, stabilizacji, psychicznej siły - zaznacza Krzysztof.
Za dekadę starszy syn Leśniaka będzie uczniem szkoły średniej. On sam skończy 44 lata. Od rozpoczęcia przygody ze skokami minie 26 zim.
Pytam Krzysztofa, co będzie wtedy robił, jak wyobraża sobie przyszłość.
- Nie wiem. W życiu przyjąłem zasadę, że warto cieszyć się każdym dniem. Realizować wszystkie założenia w ciągu 24 godzin, pozytywnie wykorzystać ten czas. I tyle. A potem znowu to samo. Nie wiem nawet, ile życia jest mi dane. Bo ono jest kruche - przypomina skoczek. - Dalsza przyszłość mnie nie obchodzi. A skoro teraz skoki dają mi tyle radości, myślę że za dziesięć lat nadal będę uprawiał ten sport. I czerpał z tego radość.
- I inspirował.
Dawid Góra, WP SportoweFakty
Dawne gwiazdy po latach. "Poszedłem złą ścieżką" >>
Praca kierowcy czy recepcjonisty nie była ich przeznaczeniem. Mimo to pochowali medale do kartonów >>