Górale nie byli zachwyceni. Pierwszy tydzień ferii, w stolicy polskich Tatr, nie był idealny. - Nie ma tutaj tyle osób, co w poprzednich latach. Tuż przed weekendem ze skokami więcej było już turystów, ale to nie to samo, co jeszcze kilka lat temu, gdy szalał Małysz czy Stoch - mówi nam pracownica jednego ze sklepów przed Wielką Krokwią.
O ile w Wiśle, gdzie na każdy konkurs przygotowano po około 7 tys. miejsc, nie było kłopotu z zapełnieniem trybun, o tyle w Zakopanem nie było aż tak dobrze. Sobotniej drużynówki nie oglądał komplet kibiców na skoczni (pojemność trybun to około 20 tys.), a również w okolicach obiektu - gdzie w poprzednich latach gromadziło się mnóstwo osób - nie było już tak tłoczno.
Na weekend turystów do Zakopanego, za sprawą skoków, zjechało więcej, ale w odróżnieniu od poprzednich lat nie było problemu ze znalezieniem noclegu na noc z soboty na niedzielę w czasie PŚ. Jeszcze kilka sezonów temu, gdy wielkie sukcesy osiągali Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki, było to nie do pomyślenia. Niemal stu procentowe obłożenie miejsc noclegowych było już na kilka dni przed zawodami na Wielkiej Krokwi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie jest żart. Tak trenują polscy skoczkowie
Teraz nawet Ci fani, którzy zdecydowali się na wyjazd na ostatnią chwilę, mogli jeszcze w sobotę rano zarezerwować nocleg. Oczywiście za nieco wyższą cenę, ale i tym przypadku gospodarze kwater "nie szli po bandzie". Dwa noclegi, z soboty na niedzielę i z niedzieli na poniedziałek, dla dwójki dorosłych i dziecka można było znaleźć za około 1000 złotych.
Właściciele miejsc noclegowych nie szaleli z cenami, bowiem nie było takiej potrzeby. Ci, którzy nie wyprzedali wszystkich miejsc, chcieli chociaż jeszcze nieco zarobić w ostatnim momencie. Ceny nie odstraszały nie tylko w poszukiwaniu noclegów. Pod Wielką Krokwią za 40 złotych można było kupić szalik, a za 20 zł trąbkę. Podobny koszt to pomalowanie twarzy w biało-czerwone barwy. Kiełbaska z grilla? 20 zł. Tak samo duża kromka chleba ze smalcem z dodatkami. Gofry? 10 zł.
Jeszcze przed rozpoczęciem PolSKIego Turnieju głośno było o cenach biletów. Najwięcej pisało się o wejściówkach na Wielką Krokiew. Za miejsca stojące trzeba było zapłacić 213 oraz 266 złotych, a za siedzące blisko 480 złotych. - Sporo, ale wie pan, my z mężem jesteśmy na skokach w Zakopanem od pięciu lat. Jak raz nam się spodobało, to nie odpuszczamy już żadnego sezonu. Warto wydać te pieniądze, by być tutaj z ludźmi i przeżywać razem te emocje - mówi nam pani Kasia.
Wraz z mężem Andrzejem dotarli do Zakopanego w sobotę rano. Przyjechali z Warszawy. Wyjechali o 3:00 w nocy, by niespełna 6 godzin później być na miejscu. Za nimi połowa nieprzespanej nocy, ale nie widać po nich zmęczenia. Kupili bilety na oba dni konkursowe na miejsca stojące. Wydali 800 zł. Za noclegi zapłacili 1500 złotych. Do tego ponad 400 zł przeznaczyli na paliwo. W sumie na taki weekend w Zakopanem wydali blisko 3000 złotych. - Nawet jeśli Polacy nie staną na podium i tak nie będziemy żałować - podkreśliła pani Kasia.
Takich fanów w Zakopanem jest więcej. Nie da się jednak ukryć, że nie było już takiej frekwencji jak chociażby w ubiegłym sezonie. O ile sektory na dole skoczni wypełniły się, o tyle pustki w niektórych górnych sektorach Wielkiej Krokwi dało się dostrzec.
Ci, którzy przyszli, zobaczyli jednak świetny spektakl. Nieoczekiwanie, ale nagle Polacy włączyli się do walki o podium, głównie za sprawą młodszych skoczków: Pawła Wąska i Aleksandra Zniszczoła. W pewnym momencie pierwszej serii gospodarze wyprzedzali nawet dominatorów tego sezonu Niemców, na co publiczność od razu zareagowała głośnym "wow" i wiwatami.
Gdy w finałowej serii na belkę startową usiadł Dawid Kubacki, można było poczuć się jak za najlepszych lat na Wielkiej Krokwi. Takich obrazków w tym sezonie jeszcze nie przeżywaliśmy. Polska zajmowała 4. miejsce i atakowała trzecią Japonię. Tysiące flag z napisami miejscowości i biało-czerwonych szalików powędrowało w górę. Fani dmuchali Kubackiemu pod narty, by ponieść go jak najdalej.
Nie dał rady. Po jego skoku na 124,5 metra przez skocznię przeszedł jęk zawodu. Ale tylko na chwilę. Za moment znów było głośno, a kibice podziękowali gospodarzom za podjęcie walki ze ścisłą światową czołówką, której tak bardzo brakowało w większości konkursów tego sezonu.
Kilkadziesiąt minut później na skoczni zrobiło się cicho. Fani ruszyli na Krupówki, do pobliskich restauracji. W niedzielę znów przyjdą na skocznię, może nie w aż tak licznym gronie jak w poprzednich sezonach, ale z pewnością gorącym dopingiem stworzą porównywalną z tamtymi czasami atmosferę. Początek zawodów indywidualnych, w których niespodziankę mogą sprawić młodzi Polacy Wąsek oraz Zniszczoł, o godzinie 16:00.
Z Zakopanego Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty