Wtedy przed telewizorami zasiadła niemal cała Polska. W złotej erze naszej telewizji, gdy dla większości społeczeństwa była ona głównym źródłem informacji (internet dopiero raczkował), zmagania na olimpijskiej skoczni K-90 w Utah Olympic Park choćby przez chwilę ponad 20 mln osób.
Adam Małysz był w Salt Lake City kandydatem do olimpijskiego złota na skoczni K-90. W pierwszej serii Polak, jako lider Pucharu Świata, skoczył najdalej - 98,5 metra. O 0,5 metra dalej niż prowadzący Simon Ammann i o 1,5 dalej niż drugi Sven Hannawald. Przy lądowaniu miał pecha, bo wpadł w wyrwę w zeskoku po Noriakim Kasaim, co wpłynęło na jego noty.
Przed drugą serią Małysz zajmował trzecie miejsce, tracił cztery punkty do Ammanna i 1,5 punktu do Hannawalda.
- Leć Adam jak najdalej, leć! - wybrzmiało w telewizji, gdy Małysz rozpoczynał drugi konkursowy skok. Znów skoczył świetnie, 98 metrów, i tym razem wylądował pięknie. Ale to nie wystarczyło, by pokonać wielkich rywali. Wygrał Ammann, przed Hannawaldem i ostatecznie trzecim Małyszem.
Brąz Małysza w Salt Lake City był pierwszym medalem dla Polski na zimowych igrzyskach po trzydziestu latach przerwy, od kiedy Wojciech Fortuna sensacyjnie zdobył w Sapporo złoto.
Zobacz też:
Polacy napisali historię. A na trybunach "małe Zakopane"
Pięciu Polaków powalczy o punkty. Dwa konkursy jednego dnia w Lake Placid