W pierwszy weekend marca skoczkowie przenieśli się do Lahti, by przystąpić do kolejnych zmagań w ramach Pucharu Świata w skokach narciarskich. Do rywalizacji przystąpili już w piątek z uwagi na to, że rozegrany został dodatkowy konkurs indywidualny z uwagi na odwołane zmagania w Szczyrku.
Niespodzianek nie brakowało. Do finałowej serii z Polaków awansował jedynie Aleksander Zniszczoł. Mimo że odpadli weterani, czyli Kamil Stoch i Piotr Żyła, to i tak zajęli wyższe miejsca niż lider klasyfikacji generalnej Stefan Kraft, który trafił na słabe warunki i był przedostatni.
Dość nieoczekiwanie na najwyższym stopniu podium nie znaleźli się Japończyk Ryoyu Kobayashi czy Niemiec Andreas Wellinger. Pogodził ich Słoweniec Lovro Kos, który zdominował rywalizację mężczyzn. Jednak jak się okazuje niewiele brakowało, by w ogóle nie pojawił się na belce startowej.
ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła
- Było nerwowo, bo na początku nie mieliśmy ze sobą sprzętu. Zespół zorganizował wszystko tak, że ten dotarł na czas - opowiedział o problemach logistycznych Słoweniec w rozmowie z rodzimą federacją narciarską.
Kos był zadowolony głównie z drugiego skoku. Oddał go bowiem w nieprzewidywalnych warunkach, które trafiły mu się dość sprzyjające, biorąc pod uwagę piątkowe zmagania. A gdyby nie szybka interwencja związku, mógłby nawet nie przystąpić do rywalizacji.
W sobotę (2 marca) Kos wraz z kolegami z reprezentacji Słowenii powalczy w konkursie drużynowym. Z kolei dzień później odbędą się kolejne zmagania indywidualne. Na obu z nich oczu skupiony będą głównie na 24-latka, który jednym występem awansował z 11. na 5. miejsce w klasyfikacji generalnej.
Przeczytaj także:
Znamy skład Polaków na konkurs drużynowy