Gdyby konkurs na dużej skoczni w Trondheim odbył się 3 miesiące temu, polscy kibice zapewne nabraliby optymizmu. Problem w tym, że udane zawody można rozpatrywać w kategorii jednych z tych "na otarcie łez". Bieżący sezon jest stracony i nic tego nie zmieni.
Polscy skoczkowie rozczarowali fanów, ekspertów, ale przede wszystkim samych siebie. Nie można im odmówić ambicji i chęci zwycięstwa. Niestety za dobre chęci punktów nie przyznają. Najlepiej obrazuje to klasyfikacja generalna Pucharu Świata i Pucharu Narodów. W obu Biało-Czerwoni wypadają mizernie i mają gigantyczne straty do czołówki.
- Przebieg rywalizacji na normalnej skoczni w Trondheim chyba nikogo nie dziwi. Niestety konkurs był mizerny, tak jak i cały bieżący rok, tudzież końcówka poprzedniego - mówi ekspert Eurosportu i były skoczek Jakub Kot w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Od początku sezonu łudziliśmy się, że będzie lepiej. Najpierw w Engelbergu, potem w Turnieju Czterech Skoczni, a na końcu w polskich konkursach. Ostatecznie kończyło się na nadziei. Nie ma sensu się okłamywać. Teraz musimy przestać się łudzić i liczyć na nie wiadomo jakie rozstrzygnięcia w rywalizacji na skoczniach mamucich. Z drugiej strony zmagania w Trondheim dały nam powody do optymizmu. Nie mogę zaprzeczyć, że się tego spodziewałem. Im większa skocznia, tym dla nas lepiej, biorąc pod uwagę panującą rzeczywistość - dodaje.
ZOBACZ WIDEO: Ten gol przejdzie do historii. Trudno uwierzyć, ale piłka... wpadła do siatki
Wszystko może się wydarzyć
W środę wszyscy Polacy przebrnęli przez pierwszą serię. Trzech Biało-Czerwonych zajęło miejsca w czołowej dwudziestce. Na 15. pozycji sklasyfikowano Dawida Kubackiego, 18. miejsce zajął Aleksander Zniszczoł, zaś Kamil Stoch znalazł się tuż za jego plecami.
- Staram się myśleć optymistycznie. W związku z tym muszę uczciwie powiedzieć, że nie zdziwię się, jeśli jeden z nadchodzących konkursów Olek zakończy w czołowej trójce, Piotrek Żyła na ósmym miejscu, a koło czołowej dziesiątki zakręci się Kamil. Z drugiej strony końcowe rezultaty to jedna wielka niewiadoma. Potrzebny jest łut szczęścia i sprzyjające okoliczności. Rozstrzał jest ogromny. Nie będę zdziwiony, jeśli Piotrek skoczy 120 metrów, ale również 240. Takie są fakty - przyznaje ekspert.
Maciej Kot stanie przed wielkim wyzwaniem
W weekend kadra trenera Thomasa Thurnbichlera zaprezentuje się w norweskim Vikersund. Stamtąd przeniesie się do Planicy i postara się godnie zakończyć cykl Pucharu Świata.
- Mamy zawodników, którzy są w stanie powalczyć. Styl Olka i Piotrka pozwala im na dalekie latanie. Choć Kamil uchodzi za skoczka nieprzepadającego za lotami, jest w stanie zaskoczyć. Widać, że w drugim konkursie w Trondheim odpuścił ostatnią próbę, żeby kumulować energię i chyba dobrze zrobił.
- Najtrudniejsze zadanie przed Maćkiem Kotem. Życzę mu jak najlepiej, ale ma specyficzny styl. Często hamuje tuż po wyjściu z progu. To odbiera szanse na dobry występ w lotach. W dodatku w tym sezonie ani razu nie miał szansy sprawdzić się na skoczni mamuciej. Przed nim wielki sprawdzian, sam jestem ciekawy, jak go zakończy - podsumowuje Jakub Kot.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Thomas Thurnbichler winny niepowodzeniom Dawida Kubackiego. "To się nie powinno zdarzyć"
- Ruszyła maszyna? "Skacze agresywnie i nisko szybuje nad zeskokiem"