Nie skok, a słowa Stocha najbardziej niepokoją. Kompromitacja organizatorów [OPINIA]

Getty Images / Bjoern Reichert/NordicFocus / Na zdjęciu: Kamil Stoch
Getty Images / Bjoern Reichert/NordicFocus / Na zdjęciu: Kamil Stoch

Nie ma się z czego cieszyć. Co prawda Polacy nie rozpoczęli tego sezonu aż tak tragicznie jak poprzedniego, ale wyraźnie odstają od najlepszych. Najbardziej niepokoi forma Kamila Stocha, a zwłaszcza jego słowa po odpadnięciu już po pierwszej serii.

Trener Thomas Thurnbichler zapewniał, że na treningach tuż przed inauguracją sezonu widział u swoich podopiecznych świetne skoki. Austriak określił je jako "petardy". W sobotę w Lillehammer Polacy odpalili jednak co najwyżej zimne ognie.

Nie ma się co oszukiwać: w najbliższych kilku konkursach Biało-Czerwonym będzie bardzo trudno włączyć się do walki o podium czy zwycięstwa. Jeszcze w piątek, po treningach i mikście, wydawało się, że Paweł Wąsek przykryje słabszą formę kolegów z kadry i będzie w stanie walczyć o najlepszą dziesiątkę.

Konkurs brutalnie zweryfikował jednak te oczekiwania. W piątek Niemcy, Austriacy czy Norwegowie nie pokazali jeszcze pełni swoich możliwość. Dzień później niczego już nie ukrywali, skakali na pełni swoich możliwości i okazało się, że także młody lider polskiej kadry jest w stanie co najwyżej powalczyć o drugą dziesiątkę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Ależ to był strzał! Można oglądać i oglądać

W sobotę Wąsek zajął 14. miejsce. Oprócz niego w drugiej serii byli jeszcze 23. Aleksander Zniszczoł i 26. Dawid Kubacki. Cieszyć może, że cała trójka w finale skoczyła wyraźnie lepiej niż w pierwszej kolejce. Kłopot polega jednak na tym, że nadal nie były to skoki, które pozwoliłyby walczyć z najlepszymi. Nasi skakali, rywale latali.

Tak naprawdę Polaków ratuje tylko to, że ubiegła zima rozpoczęła się dla nich jeszcze gorzej. Wtedy w drugiej serii inauguracyjnego konkursu mieliśmy zaledwie jednego Polaka i natychmiast pisaliśmy o kompromitacji. Teraz było trzech, ale miejsca w drugiej i trzeciej dziesiątce to nie jest powód do radości. Gdybyśmy cieszyli się z takich wyników, byłby to policzek dla polskich skoków.

Na pewno najwięcej do myślenia po sobotnich zawodach ma Kamil Stoch. Dla niego tegoroczny sezon rozpoczął się równie źle jak poprzedni. Znów inaugurację zakończył po pierwszej serii. Bardziej niż krótki skok mogą jednak martwić słowa, jakie Stoch wypowiedział przed kamerą Eurosportu zaraz po pierwszej serii.

Trzykrotny mistrz olimpijski przyznał, że i tak jego sobotni skok konkursowy w Lillehammer był najlepszym, jaki oddał od piątku na tej skoczni. Taka próba dała Polakowi 35. miejsce... Oznacza to, że po kontuzji, jakiej Stoch doznał jesienią, forma naszego reprezentanta uległa zdecydowanemu pogorszeniu. Przed Doleżalem i jego sztabem jeszcze dużo pracy, by 37-latek wrócił na wysokim poziom. Na razie jest źle, bardzo źle.

Powody do wstydu po sobocie w Lillehammer mają jednak nie zawodnicy, a organizatorzy. To, co stało się w kwalifikacjach, nigdy nie powinno mieć miejsca na żadnej arenie sportowej. Nie tylko na skoczni. To mogło skończyć się tragicznym wypadkiem. Organizatorzy mieli mnóstwo szczęścia, że Kristoffer Eriksen Sundal, który gdy siedział na belce startowej, nagle został uderzony przez zsuwającą się reklamę, nie przestraszył się i był jeszcze w stanie oddać dobry skok (zobacz TUTAJ).

W kwalifikacjach, oprócz organizatorów, skompromitowali się także sędziowie, którzy urządzili sobie żonglowanie belką startową jak żonglerzy w cyrku. Rozbieg zmieniano blisko 10 razy, przez co kwalifikacje były nieczytelne dla kibiców. Na szczęście sędziowie w porę się opamiętali i w konkursie - mimo że wiatr w plecy mocno dawał się we znaki skoczkom - tak często nie zmieniali już rozbiegu.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty