Błyszczy w TVN. Poza telewizją ma normalną pracę. Oto co robi

Instagram / magdalena_palasz / Na zdjęciu: Magdalena Pałasz
Instagram / magdalena_palasz / Na zdjęciu: Magdalena Pałasz

Miała być nadzieją polskich skoków, ale wypadek przerwał jej karierę i obudził strach przed skakaniem. - On był już wcześniej, ale potrafiłam go zwalczyć. Po kontuzji strach zaczął mnie paraliżować. Zaczęłam omijać skocznie - mówi Magdalena Pałasz.

Była jedną z pierwszych polskich skoczkiń i nadzieją na zapoczątkowanie sukcesów naszej reprezentacji także wśród kobiet. Jako 19-latka w 2014 roku jako pierwsza Polka zdobyła punkty w Pucharze Świata kobiet, ale już nigdy nie powtórzyła tego sukcesu. W kolejnych latach skakała głównie w Pucharze Kontynentalnym i Pucharze FiS.

Dziś jednak jest znana głównie ze swoich występów na antenie TVN i Eurosportu, gdzie komentuje skoki. W weekend widzowie zobaczą ją podczas konkursów Pucharu Świata w Wiśle.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Od wypadku w 2021 roku minęło trochę czasu i choć od tamtej pory nie wystartowała pani w żadnych międzynarodowych zawodach, to nigdy oficjalnie nie zakończyła pani kariery. Dlaczego?

Magdalena Pałasz, była skoczkini, ekspertka skoków narciarskich w Eurosporcie i TVN: Jestem świadoma, że już nigdy nie wrócę na tyle mocna, by być gotową do startów na najwyższym poziomie. Nie potrafię się jednak wycofać całkowicie, a jeszcze niedawno zastanawiałam się, czy wystartować w mistrzostwach Polski. Chcę jeszcze ubrać narty i oddać ostatni skok. Już kiedyś zapowiedziałam, że nie chciałabym skończyć przygody ze skokami na upadku i kontuzji, więc muszę pamiętać swój ostatni skok.

Czy to znaczy, że wciąż pani trenuje?

Jeszcze nie tak dawno trenowałam z trenerem Jakubem Kotem, a skoki oddawałam pod okiem trenera Zbyszka Klimowskiego. Stopniowo oddalałam się od skoków, a od kilku lat nie pojawiam się na treningach na skoczni.

Przypomnijmy, że w 2021 roku na jednym z treningów miała pani na tyle nieszczęśliwy wypadek, że złamała pani łopatkę oraz skręciła kręgosłup w odcinku szyjnym. Tak naprawdę to zdarzenie zakończyło pani marzenia o karierze.

Przerwa co prawda nie była jakoś szczególnie długa, ale faktycznie po powrocie na skocznię po prostu pojawił się u mnie bardzo duży strach. Zresztą on pojawiał się już wcześniej, ale wtedy jeszcze potrafiłam go zwalczyć. O ile na mniejszych skoczniach praktycznie się nie obawiałam i potrafiłam dobrze skakać, to już na większych obiektach strach był tak duży, że nie potrafiłam myśleć o niczym innym. On mnie paraliżował.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Ależ to był strzał! Można oglądać i oglądać

Wciąż nie udało się pani opanować strachu?

Być może właśnie z tego powodu podświadomie stronię od skoczni w wolnym czasie. Oczywiście bywam na nich w trakcie turniejów Pucharu Świata jako ekspert, ale przestałam chodzić na treningi i wycofałam się ze sportu. Jeszcze nie tak dawno widok skoczni wzbudzał we mnie negatywne emocje, nie wpływał motywująco, a wręcz przywoływał te gorsze chwile. Nie potrafię tego wytłumaczyć, bo z drugiej strony, gdy usłyszę tylko o skokach narciarskich, to od razu się uśmiecham i reaguje bardzo pozytywnie.

To bardziej kocha pani skoki czy jednak bardziej nienawidzi?

Tyle lat bycia w tym sporcie nie pozwala, by móc z dnia na dzień znienawidzić tej dyscypliny. Nie jest to już taka miłość jak kiedyś, ale zdaję sobie sprawę, że nie mogę żyć bez skoków. Mam wiele wspaniałych wspomnień związanych z tym sportem, ale wiem też, że ta dyscyplina wielokrotnie sprowadzała mnie na ziemię.

W takiej sytuacji - mimo wszystko - chce pani jeszcze wrócić na skocznię?

Doskonale pamiętam swój pierwszy trening, dlatego chciałabym pamiętać także ten ostatni. Chcę zakończyć karierę na swoich warunkach i mieć z tego momentu dobre wspomnienia.

Domyślam się jednak, że po przerwie strach przed kolejnym skokiem będzie jeszcze większy.

Dlatego w ogóle nie pcham się na większe obiekty, bo to mogłoby się źle skończyć. Zresztą żaden z trenerów pewnie nawet nie wpadłby na pomysł, by wpuścić mnie na dużą skocznię. Karierę zakończę pewnie na jakiejś "siedemdziesiątce" w Szczyrku czy Zakopanem.

Od czterech lat jest pani obecna niemal przy wszystkich transmisjach telewizyjnych ze skoków narciarskich, czyli jednej z najpopularniejszych dyscyplin w Polsce. Domyślam się, że jest pani bardziej rozpoznawalna niż część naszych skoczków. Radzi sobie pani z popularnością?

Wiele osób faktycznie mnie kojarzy, ale nie wszyscy wiedzą skąd. Czasem to wykorzystuję i wkręcam ludzi. Nieraz zdarzało się, że na stoku ktoś mnie zaczepiał i mówił, że kojarzy mnie, ale nie wie skąd. Ja wtedy wymieniam wiele przypadkowych wydarzeń, a na sam koniec pytam, czy oglądają transmisje skoków narciarskich. Wtedy wszyscy się śmiejemy, bo dopiero wtedy zdają sobie sprawę, że to ja. Zdarza się też, że podchodzą ludzie i mówią, że jestem podobna do tej dziewczyny, co komentuje skoki w Eurosporcie. Ja udaję, że o niczym nie wiem i podpytuję, czy chociaż fajnie ta dziewczyna opowiada o tych skokach. Jeszcze nie zdarzyło się, by nieświadomy niczego kibic mnie skrytykował.

Kto pierwszy zaprosił panią do komentowania?

Jako pierwszy zadzwonił do mnie Paweł Kuwik. Nie mam pojęcia, jak ekipa Eurosportu wpadła na pomysł, by zadzwonić właśnie do mnie. Znajomi zawsze mówili, że do gadki jestem pierwsza i faktycznie, gdy miałam okazję udzielać wywiadów, to buzia mi się nie zamykała.

Od razu się pani zgodziła, gdy otrzymała propozycję?

Tamten telefon totalnie mnie zaskoczył, a ja… odmówiłam. Byłam na wyjeździe zagranicznym, a po drugie, stwierdziłam, że nie nadaję się do takiej roli. Po kilku tygodniach dostałam kolejną ofertę i wtedy zgodziłam się, ale od razu zastrzegłam, że to będzie mój pierwszy i ostatni występ. Chciałam spróbować, ale nie wierzyłam, że dobrze wypadnę przed kamerą. Od tamtej pory występuję jednak regularnie, a ta praca naprawdę mi się spodobała.

Aż tak się bała pani występów w telewizji?

Najbardziej bałam się, że będę musiała krytykować lepszych od siebie, a po chwili pojawią się komentarze kibiców, którzy będą mi zarzucali, że sama nic nie osiągnęłam, a mądrzę się na wizji. Dzisiaj takie opinie oczywiście się pojawiają, ale otrzymuję także dużo pochwał.

Nauczyła się pani radzić z hejtem?

Zdałam sobie sprawę, że ogląda nas tak dużo ludzi, że nie jest możliwe, by wszystkim podobała się moja praca. Słyszałam już różne absurdalne zarzuty. Na przykład, że pracę w telewizji załatwił mi tata, czytałam, że jestem napompowaną lalą, która myśli, że coś wie o sporcie. Teraz się już tym nie przejmuję.

Zawodnicy z kadry mieli pretensje o pani opinie?

Zakładam, że nie wszystkie moje wypowiedzi podobały się chłopakom, ale też nigdy nie usłyszałam, by mieli mi coś za złe. Żyjemy w normalnych relacjach, a ja wytłumaczyłam im, że moja nowa rola niczego nie zmienia. Spotkaliśmy się nawet w drodze do Lillehammer i spędziliśmy sporo czasu w drodze na pierwsze turnieje Pucharu Świata.

Czym się pani zajmuje na co dzień?

Zima to dla mnie bardzo pracowity okres i już wiem, że aż do końca marca nie ma szans na kilka dni odpoczynku z rzędu. Całe weekendy spędzam w studio w Warszawie lub na kolejnych konkursach Pucharu Świata. Od poniedziałku do czwartku jestem z kolei instruktorem narciarstwa i uczę dzieci jeździć na nartach.

Latem ma pani wolne?

Jeszcze nie tak dawno w lato zajmowałam się głównie swoimi treningami, ale obecnie chwytam się różnych prac. W tym roku pomagałam koleżance rozkręcać biznes gastronomiczny. Mam jednak nadzieję, że już od kolejnego roku całe może życie będzie kręciło się już tylko wokół skoków. Kocham to i nie mogę bez tego żyć. Jestem w trakcie dogadywania szczegółów, więc na razie nie mogę nic więcej zdradzić. Nie będzie to jednak kolidowało z pracą dla telewizji.

A jak to się w ogóle stało, że trafiła pani do skoków?

Moja przygoda zaczęła się dość późno, bo dopiero w szóstej klasie podstawówki w Starem Bystrem. Nasz nauczyciel był trenerem biathlonu i motywował nas, byśmy spróbowali sportu. Mój starszy brat trenował skoki, więc chyba po prostu zazdrościłam mu kolejnych pucharów po wygranych zawodach i postanowiłam, że też tak chcę.

Domyślam się, że to był wtedy ewenement.

Tata nie miał z tym żadnego problemu, na początku zabierał nas, byśmy popatrzyli jak nasz brat trenuje, a ja stopniowo zaczynałam się wkręcać, aż w końcu pozwolono mi oddawać skoki. Jak zaczynałam, to faktycznie dziewczyn było mało. Zresztą ze względu na to, że zbyt późno zaczęłam trenować, to początkowo nie mogłam trenować z równieśniczkami. Musiałam szybko nadrabiać zaległości, a to zemściło się w dalszej części kariery, bo w rywalizacji z najlepszymi widać było brak oskakania na małych obiektach. Przeskoczyłam pewien etap i nie wyszło mi to na dobre.

Była pani jedną z pierwszych polskich skoczkiń w międzynarodowej stawce, a także pierwszą kobietą-ekspertem w studiu telewizyjnym przy okazji transmisji Puchar Świata.

Faktycznie mam tendencję do przecierania szlaków w kobiecych skokach. Jestem jedną z najstarszych zawodniczek, więc to chyba dlatego.

Musi pani dobrze odnajdywać się w towarzystwie mężczyzn.

Jako zawodniczka miałam kontakt przeważnie z chłopakami, a obecnie w telewizji jedyną kobietą, która nam towarzyszy, jest pani makijażystka. Jeszcze nie miałam pracy, w której byłoby więcej kobiet. Zresztą większość swojego życia spędzam z chłopakami. Już w szkole sportowej byłam praktycznie jedyną dziewczyną. Dużo mnie to nauczyło, ale obserwując nowe pokolenie zawodniczek, trochę im zazdroszczę, że mają wokół siebie więcej dziewczyn.

Polskie skoki kobiece wciąż jednak nie potrafią wejść na wyższy poziom. Ostatnio trener Harald Rodlauer przyznał, że trudno było mu się dogadać z jedną z zawodniczek. Co pani na to?

Zastanawiałam się, co zmieniło się w kobiecych skokach od momentu, gdy jeszcze ja startowałam. Przeskok w praktycznie każdej dziedzinie jest gigantyczny i nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nasze dziewczyny nie mogą wejść na najwyższy poziom. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego nasze skoki kobiece wciąż są na tak słabym poziomie.

PZN tak samo traktuje kobiety i mężczyzn?

Przecież władze związku ściągnęły w zeszłym roku dla dziewczyn najlepszego trenera na świecie, dostały wszystko, czego potrzebowały. Sprzętowo są na najwyższym poziomie, więc naprawdę nie da się łatwo wytłumaczyć tej niemocy. Słychać o problemach komunikacyjnych, ale trudno mi się na ten temat wypowiadać, bo nie byłam w drużynie i nie wiem co się dzieje na treningach. Trener musi mieć czasami twardą rękę, bo bez dyscypliny to wszystko nie ma sensu.

Już pierwsze konkursy Pucharu Świata w Lillehammer i Ruce pokazały, że to może być trudny sezon dla naszych skoczków. Widzi pani światełko w tunelu?

Liczę, że ten sezon będzie lepszy od poprzedniego. Rok temu całe środowisko było zmęczone i chyba wszyscy mieli dość. Obecnie widać, że ich podejście się całkowicie zmieniło i wierzę, że będzie dużo lepiej. Być może nie będzie to wystarczało na walkę o Kryształową Kulę, ale na walkę w poszczególnych turniejach już tak.

Skoki jednak tracą na popularności, a na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby odmienić ten trend.

Kibice, którzy wspierają reprezentację pozostaną przy skokach, a część kibiców sukcesu zapewne odejdzie, bo będzie zbyt zniecierpliwiona słabszymi wynikami. Trzeba też otwarcie powiedzieć, że dzisiaj ogląda się skoki zupełnie inaczej niż jeszcze 15 lat temu. Wtedy zasady były prostsze i wygrywał ten, który najdalej skoczył. Obecnie wszystkie te przeliczniki, kłótnie o stroje mogą nieco zniechęcać fanów, bo nie wszyscy to rozumieją.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty