- To może nie jest stuprocentowa pewność, ale jesteśmy dużo mądrzejsi - mówi trener kadry w rozmowie z Rzeczpospolitą. - Przede wszystkim ostatnia zmiana przepisów dotyczących kombinezonów, to, że je po sezonie letnim poszerzono o 2 centymetry okazała się istotniejsza, niż przypuszczaliśmy. Nowe stroje testowaliśmy w Lillehammer podczas ostatniego tygodnia przed zawodami, gdy warunki były ekstremalnie trudne. Wiało z tyłu, bardzo mocno, co wymusza skoki pasywne, bez agresji w locie. Bo gdy wieje z tyłu, trzeba przede wszystkim dbać o wysokość. Podobny problem jak my mieli w zawodach Czesi, którzy byli z nami w ubiegłym tygodniu. I to mi podpowiada, że taka może być przyczyna.
Polacy o tydzień później niż planowali otrzymali nowe kombinezony. - Chcieliśmy w nich skakać już podczas poprzedniego zgrupowania w Klingenthal - przyznał Kruczek. - Skakaliśmy w starych, bo zmiana wydawała nam się drobiazgiem. A jednak zawodnicy ją odczuwają. Poszerzenie stroju pozwala być bardziej aktywnym w locie. A my tego nie wykorzystywaliśmy. Nasi skoczkowie lecieli zbyt wolno, a wtedy nie powstają te wszystkie siły pozwalające frunąć. Skoczek nie jest może idealnym obiektem latającym, ale jednak zasady z lotnictwa działają. Jak brakuje prędkości, to sama wysokość niewiele da. Koniec szybowania. Do tego doszedł wiatr. Póki warunki były złe, jak w kwalifikacjach, radziliśmy sobie dobrze, bo to ćwiczyliśmy w Lillehammer. A jak zaczęło wiać pod narty, zaczęły się problemy.
Źródło: Rzeczpospolita