Pierwszą "20" dałem Bardalowi - wywiad z Kazimierzem Bafią, międzynarodowym sędzią FIS

Portal SportoweFakty.pl prezentuje swoim czytelnikom wywiad z Kazimierzem Bafią - niegdyś czołowym naszym dwuboistą, obecnym sędzią FIS i byłym trenerem polskiej kadry skoczkiń. Zapraszamy do lektury!

W tym artykule dowiesz się o:

Maciej Mikołajczyk: Jak ocenia Pan sytuację skoków narciarskich kobiet w naszym kraju? Czy widać coraz większe zainteresowanie dziewcząt, by uprawiać tę dyscyplinę?

Kazimierz Bafia: Rozwój kobiecych skoków w Polsce oceniam negatywnie. Zainteresowanie skokami małych dziewczynek jest od kilku lat znikome. W dalszym ciągu przewijają się te same nazwiska. Polski Związek Narciarski nie robi nic w kierunku rozwoju. Stworzył tylko dwa etaty i na tym wszystko się zakończyło, a także krótki epizod "kadry" od sierpnia do grudnia 2011 roku, kiedy były finansowane centralnie dwie zawodniczki. PZN obecnie czeka, aż dziewczyny zaczną osiągać wyniki na skalę światową, ale bez jego wsparcia jest to naprawdę niemożliwe.

Jak wyjaśni Pan dominację w kobiecym Pucharze Świata sporej grupy nastolatek?

- Faktem jest, że młode dziewczyny rządzą w tym sezonie w Pucharze Świata. Jestem jednak przekonany, że te starsze jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa. Są przecież Iraschko, Insam, Sagen, Van, Jerome, czy Niemki i Słowenki, które potrafią skakać daleko i w dobrym stylu.

Jaka jest Pana zdaniem tajemnica sukcesów Amerykanek?

- Moim zdaniem jest to podejście do tego, co robią. Znam osobiście kilka zawodniczek z czołówki i kilka lat wstecz traktowały to bardziej jak przygodę, czy zabawę, ale od kiedy skoki kobiet weszły do programu igrzysk olimpijskich, to żarty się skończyły i zaczęły traktować ten sport profesjonalnie.

Czy z dziewczynami Pana zdaniem pracuje się nieco łatwiej?

- Przez kilka lat pracowałem i z dziewczynami i z chłopakami. Myślę, że w sumie pracuje się podobnie, ale jednak dziewczynki trzeba traktować trochę inaczej. Są one bardziej uczuciowe i mają delikatniejszą budowę ciała. Z kolei te starsze, którymi się ostatnio zajmowałem, to były naprawdę dość zahartowane po kilku latach wspólnych treningów z chłopcami. Samą pracę z dziewczynami wspominam miło. Są one bardziej posłuszne niż chłopcy i mniej narzekają na treningach.

Sporo osób złośliwie nazywa współczesne skoki matematyką. Co Pan o tym sądzi?

- Osobiście uważam, że jest to ułatwienie przede wszystkim dla kierowników zawodów - po prostu nie muszą oni tak bardzo patrzeć już na siłę wiatru, przez co serie nie są już odwoływane. Dla przeciętnego widza jest to trochę magia, ale jak konkurs przebiega w podobnych warunkach, to moim zdaniem jest to dość dobre rozwiązanie.

Czy, obserwując pracę sędziów, uważa Pan, że czasem przy wyborze noty kierują się nazwiskiem?

- Sam jestem sędzią FIS i nie sądzę, żeby tak się sędziowie sugerowali nazwiskiem. Po prostu skoki bardziej znanych zawodników łatwiej się ocenia, bo sędzia wie, czego może się po nim spodziewać. Z kolei jeśli mało znany uczestnik konkursu skacze daleko i nieźle stylowo, to także dostaje dobre noty. Jeśli chodzi o samą pracę sędziów, to na skok składa się wiele faz - lot, lądowanie, odjazd. Są zawodnicy, którzy w locie są prawie idealni, ale przy lądowaniu zawsze jakieś niuanse można u nich dostrzec. Są też inni - z gorszą sylwetką podczas lotu, którzy doskonale potrafią kończyć swoje próby.

Jak wspomina Pan swoją karierę sportową? Decyzja o jej zakończeniu była dla Pana trudna?

- Moja kariera nie była zbyt burzliwa. Wspominam ją dość miło. W okresie, kiedy byłem zawodnikiem, to było dużo trudniej dojść do dobrych wyników. Brakowało wówczas wszystkiego od odżywek przez sprzęt do transportu. Pamiętam, jak raz musiałem nawet jechać na zawody Pucharu Świata w Garmisch-Partenkirchen sam bez opiekuna i do tego swoim samochodem, ale takie były czasy. Decyzja o końcu kariery była przemyślana. Miałem już wtedy rodzinę, a ze sportu utrzymanie jej było niemożliwe, więc mimo dość młodego wieku musiałem zająć się czyms z czego mogłem zapewnić byt rodzinie.

Ile razy zdarzyło się Panu w swojej karierze "sypnąć" notą marzeń?

- Nie pamiętam zbyt dobrze, ale pierwszą "dwudziestkę" dałem dopiero Andersowi Bardalowi w 2008 roku, choć często jest pokusa, żeby obdarować kogoś taką oceną.

Źródło artykułu: