W Soczi możemy walczyć o najwyższe lokaty - rozmowa z Łukaszem Kruczkiem, trenerem reprezentacji Polski

Za polskimi skoczkami świetny sezon. - Za rok chcemy zdobyć przynajmniej o jedno oczko więcej - zapowiada Łukasz Kruczek w rozmowie ze SportoweFakty.pl.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut

Kamil Kołsut: Jeszcze w połowie grudnia, po trzech pierwszych konkursach indywidualnych Pucharu Świata, pana podopieczni mieli w sumie na swoim koncie nieco ponad dwadzieścia zdobytych punktów i nic nie wróżyło tego, że sezon zakończy się dla nas tak fantastycznie.

Łukasz Kruczek: My byliśmy przekonani, że uda nam się to wszystko naprawić. Nie było w tej kwestii żadnych dyskusji, bo naszym problemem nie było to, że ktoś został słabo przygotowany czy że źle skacze. Kłopoty na skoczni wiązały się tylko i wyłącznie ze sprzętem, stąd wiedzieliśmy, że gdy uda nam się już z tym poradzić, to poprawią się też wyniki. Nie ukrywam, że dla wszystkich było dużym zaskoczeniem to, że te techniczne problemy miały na naszą postawę aż tak duży wpływ.

Po tym kiepskim początku w niektórych kręgach bardzo szybko pojawiły się głosy domagające się pańskiej dymisji.

- Szczerze mówić my tego w ogóle nie słyszeliśmy, bo byliśmy w tym czasie daleko za granicą. Nie mieliśmy zwyczajnie czasu, żeby się takimi rzeczami interesować. Oczywiście jednak, kiedy na skoczni nie idzie, to winny jest zazwyczaj trener i ja się absolutnie kibicom nie dziwię, bo sam będąc w ich roli prawdopodobnie zareagowałbym w podobny sposób. Z naszej diagnozy wynikało jednak tylko i wyłącznie to, że problemem jest sprzęt. Poprawiliśmy to i wyniki wróciły.

Czuje się pan wielkim wygranym mijającego sezonu?

- Wygranymi tego sezonu są przede wszystkim skoczkowie. Ja jestem jedną z wielu osób, która pracuje dla zawodników. My jesteśmy, jak to wszyscy sobie podkreślamy, tylko narzędziem w ich rękach, czy nogach w tym akurat wypadku.
- Wygranymi tego sezonu są przede wszystkim skoczkowie - mówi Łukasz Kruczek - Wygranymi tego sezonu są przede wszystkim skoczkowie - mówi Łukasz Kruczek
Te wyniki muszą być jednak dla pana czymś szczególnym, bo mam wrażenie, że kiedy zostawał pan pierwszym szkoleniowcem reprezentacji, więcej było opinii negatywnych, niż pozytywnych. Młody, bez doświadczenia, bez nazwiska, związek zamiast zainwestować zaczyna ciąć koszty...

- Generalnie jest taka moda w całym polskim sporcie, że szukamy przede wszystkim wielkich trenerskich nazwisk i na tej bazie próbujemy budować drużyny. Czasem trzeba jednak popatrzeć na to, co dzieje się u nas i dostrzec, że niepowodzenia nie są często wynikiem postawy trenera czy zawodników, ale swoje przyczyny znajdują nieco niżej.

Pan, jako początkujący szkoleniowiec miał ten fantastyczny przywilej, że miał się od kogo uczyć. Z polską kadrą w przeszłości pracowali przecież fachowcy miary Heiza Kuttina czy Hannou Lepistoe.

- Jak najbardziej. A wcześniej był przecież jeszcze Apoloniusz Tajner, był Paweł Mikeska. Kilka lat spędziłem na tych arenach Pucharu Świata i miałem okazję podpatrywać innych trenerów, co jest na pewno dużym plusem, ale tak naprawdę nic nie zastąpi własnego doświadczenia.

Wiadomo, że wielkim bohaterem naszej drużyny narodowej był w minionym sezonie Kamil Stoch. W jego przypadku o tym, że stać go na dołączenie do ścisłej światowej czołówki i walkę o medale największych imprez, wiedzieliśmy jednak od dawna. Wszystko podczas tego sezonu działo się więc zgodnie z planem, czy też ktoś szczególnie zaskoczył pana na plus?

- Na pewno stabilizacja Piotrka Żyły. To, że ma on potencjał na skakanie na najwyższym poziomie, wiedzieliśmy, nie spodziewaliśmy się jednak, że będzie w stanie osiągnąć tak równą dyspozycję i konkurs w konkurs iść tak, jak powinien iść. W dużej mierze wynikło to jednak także z postawy samego Piotrka, który w pewnym momencie zarzucił wszystkie kombinacje i przyjął że to, co robi, jest dobre.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×