W najbliższy weekend skoczkowie walczyć będą o punkty Pucharu Świata w Sapporo. Do Japonii trener Łukasz Kruczek zabrał sześciu zawodników. Kibice najbardziej liczą na Kamila Stocha, który zwyciężył w ostatnim konkursie - w Zakopanem.
Na słynnej Okurayamie Stoch jeszcze nie wygrał (w 2012 roku był drugi i trzeci). Uczynił to, 43 lata temu, podczas igrzysk Wojciech Fortuna. Z naszym mistrzem olimpijskim rozmawiamy o formie lidera kadry, niemocy pozostałych reprezentantów, a także o zbliżających się mistrzostwach świata w Falun.
[ad=rectangle]
Michał Fabian: Gdy skoczkowie startują w Sapporo, pewnie powracają piękne wspomnienia?
Wojciech Fortuna: To jak najbardziej szczęśliwe miejsce dla Polaków. Na dużej skoczni Okurayama jest moja tablica, na średniej - tablica Adama Małysza. Kamil też potrafi tam dobrze skoczyć. Dziś tego nie zrobił (treningi i kwalifikacje zostały odwołane z uwagi na silny wiatr - przyp. red.), ale jeśli dojdzie do konkursu, stanie na podium na pewno. Nie wymagam od niego, żeby wygrywał. On po prostu zrobi to w Falun.
Zwycięstwo w Zakopanem okaże się punktem zwrotnym sezonu?
- Ten przełomowy moment właśnie nastąpił. Kamil pokazał, że potrafi fruwać. Jest skoczkiem o ogromnym doświadczeniu, z wrodzonym "ptasim instynktem". Teraz nadchodzi jego pora. Styczeń się kończy, a on od trzech lat właśnie wtedy łapie formę. Do końca sezonu będzie się "woził" na podium. Jestem o niego spokojny.
Czego niestety nie może pan powiedzieć o naszych pozostałych zawodnikach...
- Nie będę owijał w bawełnę, bo ktoś powie, że się nie znam. Skaczą na razie słabo. Proste.
Dlaczego tak się dzieje? Wydawało się, że po powrocie Stocha po kontuzji pozostali nasi skoczkowie zaczną równać do lidera.
- Jakoś im to ostatnio nie wychodzi. Nawet Żyła nie potrafił skoczyć w Zakopanem. Albo Kot, siódmy skoczek igrzysk w Soczi, też sobie nie radzi. Pozostali to samo. To są dobrzy skoczkowie, ale coś trzeba zrobić, żeby zaczęli skakać, a nie ledwo się kwalifikować albo zajmować miejsca w trzeciej "dziesiątce".
Czasu do mistrzostw świata pozostało coraz mniej.
- Mimo wszystko jestem dobrej myśli. Nie wolno mi tu mieszać, ani rozbijać tej grupy. Jeszcze trochę czasu jest, żeby poskładać tę drużynę do kupy, bo przecież nie są to nowicjusze. Każdy z nich skoczył te 200 metrów, a nawet ponad, więc oni tak nagle nie oduczyli się skakać. Coś tam nie zadziałało.
Wróćmy do Stocha. W pana książce "Skok do piekła", napisanej przed igrzyskami z Leszkiem Błażyńskim, znalazła się prorocza wizja. Śniło się panu, że Stoch zdobywa złoto w Soczi. Czy może teraz, przed Falun, też miał pan taki sen?
- Proszę pana, tym razem nic mi się nie śniło, ale byłbym głupi, gdybym w to nie wierzył. Ten chłopak po tak długiej przerwie, po 37 dniach, nie potrzebował wielu skoków, by wrócić do formy. Inny na jego miejscu musiałby ich oddać ze 150. A on wskoczył w sezon i już "pojedzie" na tym podium do końca. A w Falun pewnie będzie mistrzem świata. Bo kto, jak nie on? Będzie tak jak w Soczi. W takiej formie wygrywa się dwa razy.
A rywale? Kraft, Hayboeck?
- Myślę, że będą z nim walczyć o te złoto. Ale inni w tym sezonie już byli dobrzy, a nawet bardzo dobrzy. A Kamil za kilka tygodni będzie jeszcze lepszy.
Minęło dopiero kilka tygodni od wyleczenia kontuzji. Powinniśmy jeszcze obawiać się o nogę Stocha?
- Ona już jest "wygojona". Sam Kamil powiedział, że wszystko z nią dobrze. Teraz trzeba o tym zapomnieć. Przyjdą mistrzostwa świata, on zna tę skocznię w Falun, lubi tam skakać, już to pokazał.
Ostatnio zapowiedział pan, że jest gotów sprzedać złoty medal olimpijski za 50 tys. dolarów, by pomóc amerykańskiemu skoczkowi Nicholasowi Fairallowi (po upadku w Bischofshofen przeszedł operację kręgosłupa, a jego związku nie stać było na pokrycie kosztów leczenia). Czy ktoś w tej sprawie już się do pana zgłosił?
- Rzuciłem takie hasło, ale nie mam zamiaru "chodzić po kolędzie", bo to nie jest moim celem. Powiedziałem, że oddałbym medal i pieniądze z jego sprzedaży, żeby ten chłopak się wyleczył i żeby chodził. Zaznaczam: czy byłby to skoczek amerykański, czy rosyjski, postąpiłbym tak samo. Było zainteresowanie dziennikarzy, poszło to w świat, ale teraz nikt o to nie pyta. Moim medalem interesuje się od lat Muzeum Sportu w Warszawie. Chcą, żebym go oddał. A jeśli mam go oddać, to wymyśliłem sobie, że właśnie na taki cel. Rozmawiałem z dyrektorem Tomaszem Jagodzińskim, powiedziałem mu: "masz teraz temat rzucony, możesz mieć medal". Ale powtarzam: ja po kolędzie chodził nie będę.
Z Czytaj całość