Polacy skakali jak w transie - rozmowa z Wojciechem Fortuną, mistrzem olimpijskim z Sapporo

Newspix / TEDI / Na zdjęciu: Wojciech Fortuna
Newspix / TEDI / Na zdjęciu: Wojciech Fortuna

Mistrz olimpijski z Sapporo jest dumny ze swoich następców, cieszy się z medalu mistrzostw świata, ale jednocześnie zwraca uwagę, że to jeszcze nie jest koniec obecnego sezonu.

Wojciech Fortuna - nasz mistrz olimpijski z Sapporo - przewidział medal polskich skoczków w konkursie drużynowym. Kilka dni temu w rozmowie ze Sportowymi Faktami przyznał: - to jest medalowa drużyna! (...) Kamil to jest kozak dużej klasy, to samo Piotrek. Jeśli Stoch wróci na swoje miejsce do czołówki, Żyła będzie siódmy, ósmy, a Ziobro trzecim naszym skoczkiem w dziesiątce, to Klimek Murańka niech nawet będzie piętnasty.

Po brązowym medalu biało-czerwonych wywalczonym w Falun postanowiliśmy, więc porozmawiać z Fortuną.

[ad=rectangle]

Marek Bobakowski: Gratulacje panie Wojtku.

Wojciech Fortuna: Gratulacje to się należą chłopakom, a nie mnie.

Oczywiście, że tak, ale pan doskonale przewidział ten sukces. I to w momencie, gdy już najwięksi optymiści, po słabej formie w konkursach indywidualnych, tracili nadzieję.

- Klucz tkwił w postawie Kamila Stocha. Musiał w końcu "odpalić". Nie było innej możliwości. Proszę zauważyć, że skok w I serii - 129,5 m - był dopiero pierwszym tak udanym naszego lidera podczas tych mistrzostw świata. Ten wynik dał nam takiego kopa, że w II serii nasi skakali jak w transie.

Na przykład Jan Ziobro. Pierwszy skok - średni delikatnie mówiąc. Drugi - świetny. Skąd taka odmiana?

- Janek ma charakter. On tak szybko się nie załamuje. Ta słabsza próba nie spowodowała, że zwiesił głowę i poddał się bez walki. Przeciwnie. Wkurzył się. Zresztą, sam to potem powiedział. Spiął się i pokazał, że ósme miejsce na skoczni normalnej nie było przypadkiem. Jest po prostu w świetnej formie.

Mówi pan, że kluczem był pierwszy skok Stocha. Wydaje się również, że ogromny udział w sukcesie ma Klemens Murańka. Oddał dwa bardzo dobre i bardzo równe skoki. Pamięta pan, kiedy ostatnio mu się to udało?

- Nie pamiętam. Szmat czasu temu. W Klimka zawsze wierzyłem, wierzę i będę wierzył. To chłopak z klubu, w którym i ja się wychowałem, znam go dobrze, często z nim rozmawiam. Poszedłbym za nim w ogień. Nie ukrywam, że od jakiegoś czasu lobbowałem, aby Łukasz Kruczek na niego stawiał. Chyba było warto. A dodam, że Klimek nie pokazał jeszcze wszystkich swoich umiejętności.

Piękne zakończenie... średnich mistrzostw świata, przynajmniej jeżeli chodzi o skoki. Zgadza się pan z taką tezą?

- Oczywiście. Nie ukrywam, że ostatnie dwa tygodnie siedziałem przed telewizorem z nosem opuszczonym na kwintę. Głównie z powodu Kamila. Jednak to łatwo wytłumaczyć. Przez kontuzję stracił około 40 dni zawodów i treningów. Tego mu właśnie zabrakło. On dopiero teraz dochodzi do optymalnej formy.

To może zakończenie sezonu będzie dla nas wyjątkowo przyjemne? Przecież przed nami jeszcze kilka konkursów - w Lahti, Kuopio, Trondheim, Oslo, Planicy.

- Będzie! Kamil stanie na podium, i to nie raz, i nie dwa. Mimo tej kontuzji nie będzie to sezon spisany na straty. Jest medal, będzie wysokie miejsce w końcowej klasyfikacji Pucharu Świata. Myślę, że do czołowej piątki może wskoczyć. Także niech wszyscy kibice skoków narciarskich nie kończą już sezonu. Przed nami jeszcze sporo emocji.

Źródło artykułu: