Wielką sztuką jest wypracować taki system szkolenia dzieci i młodzieży, który jest w stanie na bieżąco "wychowywać" zawodników światowej klasy, nie zaburzając tym samym ciągłości i powtarzalności osiągnięć. Austriacy sztukę tę opanowali do perfekcji. To właśnie młodzi, albo nawet i bardzo młodzi skoczkowie zdobywają medale, zostają mistrzami i często stanowią o sile całego zespołu. À propos siły - najnowszym, cudownym "tworem" austriackiej szkoły skoków narciarskich jest Stefan Kraft. Kraft, czyli z niemieckiego "siła".
[ad=rectangle]
Siła przyjaźni
Kiedy na początku minionej zimy na Heinza Kuttina spadło gradobicie przykrych komentarzy i uwag o niepowodzeniach podopiecznych, to właśnie pochodzący ze Schwarzach im Pongau skoczek, ratował dobre imię nowej drużyny, choć "na posterunku" wciąż byli bardziej doświadczeni, utytułowani i starsi skoczkowie. Rolę lidera szybko zaczęto przypisywać na przemian jemu i jego przyjacielowi, Michaelowi Hayboeckowi. Przyjaźń to zresztą w karierze Krafta słowo klucz. Od niej wszystko się zaczęło. - Po raz pierwszy na skocznię zabrał mnie mój dobry przyjaciel. Dokładniej mówiąc - na trening. Skoki od razu mnie zafascynowały i koniecznie chciałem sam tego spróbować - tłumaczy Austriak.
Którędy do Stams?
Jak wielokrotnie pokazała historia sportu, droga od marzenia, które rodzi się w dziecięcej głowie, do wejścia na szczyt jest nie tylko stroma, ale i daleka. Ta Krafta wiodła przez Stams, co w Austrii powoli staje się już tradycją. Skoczek dobrze wiedział, że albo słynne Skigymnasium, albo nic. Ewentualnie bardzo niewiele. - Kiedy usłyszałem, że najlepsi austriaccy skoczkowie, którzy zawsze byli dla mnie wzorem, chodzili do Stams, pomyślałem, że to dla mnie jedyna opcja - przyznaje skoczek. Miał rację - w szkole mógł rozwijać się jako sportowiec, ale także zdobywać wykształcenie zawodowe, co szczególnie cenią sobie absolwenci gimnazjum.
Wyjątkowo szczęśliwe były dla niego mistrzostwa świata juniorów rozegrane w 2011 roku w estońskim Otepää. Austriak przywiózł z nich złoto w drużynie, oraz srebro wywalczone indywidualnie. Po powrocie spotkało go kolejne wyróżnienie - został powołany do kadry mogącej startować w Pucharze Kontynentalnym. Na dzień dobry odniósł zwycięstwo w niemieckim Brotterode.
Bilet na Puchar Świata
Niełatwa przeprawa czekała skoczka, gdy okazało się, że w II lidze zaczyna się marnować, a serce rwie się do walki z najlepszymi. Najbliższą okazją do konfrontacji z rzeczywistością Pucharu Świata były dwa konkursy podczas Turnieju Czterech Skoczni, do udziału w których Austriacy mogą wystawić większą liczbę zawodników "drugiego garnituru". - Na początku było trudno, bo zainteresowanie, które towarzyszy konkursom PŚ jest zwyczajnie inne niż w Pucharze Kontynentalnym. Jest też więcej szumu wokół danej osoby. Pierwszym próbom podczas Turnieju Czterech Skoczni w Innsbrucku i Bischofschofen z pewnością nie było łatwo sprostać. Potrzebowałem czasu, żeby się do tego wszystkiego przyzwyczaić - tłumaczy Austriak.
Poradzenie sobie z presją i popularnością, jaką skoki cieszą się w Austrii, to jedno. Zagrzanie miejsca w drużynie na dłużej niż dni, w które rozgrywane są zawody "u siebie" - drugie. Kraft zdał ten egzamin na 5. - W tak dużym i mocnym teamie jakim jest austriacka drużyna, trudno jest zapuścić korzenie. Musisz wykorzystywać te małe szanse, które dostajesz i pokazywać się z najlepszej strony. Mnie to się świetnie udało trzecim miejscem, jakie zająłem w Bischofshofen w sezonie 2012/2013 - mówi skoczek i dodaje, że skocznia Paula Ausserleitnera bardzo mu odpowiada: - Do Bischofshofen mam szczególny stosunek, ponieważ jest to skocznia, na której się wychowałem. Mam tam wielu fanów i znajomych. I rzeczywiście, obiekt sam w sobie też bardzo lubię.
Idąc za ciosem już dwa dni później w Wiśle-Malince Kraft ustanowił rekord skoczni. Dzięki temu został zauważony i zapamiętany. No i miał szczęście - wktrótce miejsce w drużynie zwolnili weterani, Martin Koch i Thomas Morgenstern. Kiedy team traci takich zawodników, każda para rąk, a właściwie nóg, i to tych, które daleko skaczą, bardzo potrzebna.
[nextpage]
" (...) i wszystko zaczęło się kręcić"
W ostatnim sezonie Austriak nie musiał się już błąkać między Pucharem Kontynentalnym i Pucharem Świata. Zaufał mu Heinz Kuttin, a on znów wykorzystał szansę i rat za udzielony mu kredyt zaufania spłacać nie musiał. Już podczas inauguracji sezonu w Klingenthal, 3 miejscem w konkursie indywidualnym, uratował honor Austriaków. Jak podkreśla skoczek, współpraca na linii trener - zawodnik wciąż działa bez zarzutu. - Z Heinzem od samego początku bardzo dobrze się rozumieliśmy i dzięki jego instrukcjom i poleceniom mogę naprawdę wiele zdziałać. Odbyliśmy kilka rozmów i po prostu wszystko zaczęło się kręcić. Co skoczek najbardziej ceni sobie w nowym szkoleniowcu? - To, że nie sprawia, że skoki są skomplikowane, ale upraszcza wiele rzeczy - wyjaśnia krótko.
W euforii na cztery skocznie
Dzięki Kraftowi Austriacy nie musieli opuszczać tronu zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni, na którym w dniu święta Trzech Króli wygodnie rozsiada się kolejny z ich reprezentantów. I choć w minionym sezonie wszystko wskazywało na to, że, najprawdopodobniej za sprawą Niemców, sześcioletnia hegemonia zostanie wreszcie przerwana, niemiecko-austriacki turniej nadal jest bardziej austriacki. Kraft o recepcie na powodzenie w "Wielkim Szlemie" nie chce jednak za dużo mówić. - Przepisu na sukces niestety nie mogę teraz zdradzić. Przykro mi (śmiech). Najważniejszy był idealny start w Oberstdorfie a potem to wszystko w pewien sposób potoczyło się już samo, m.in. dlatego, że wierzyłem w siebie i to dawało mi bardzo dużo sił. To znaczy, że Austriacy są zaprogramowani na turniejowe zwycięstwa? Odpowiedź znów enigmatyczna. - Tak się może wydawać (śmiech). Myślę, że bardzo dobrze wykorzystujemy fakt skakania "u siebie" i z wielką euforią wkraczamy do działania - tłumaczy świetne starty swoich rodaków Kraft. Choć nie raz udowodnił, że z presją radzi sobie świetnie, podczas finałowego konkursu nawet jemu trudno było o spokój i opanowanie. - Muszę zupełnie szczerze przyznać, że w Bischofshofen byłem bardzo zdenerwowany i bardzo pod wrażeniem tego, co zrobił Michi - chodzi mi o to, że potrafił tak zmniejszyć różnicę pomiędzy nami. Polegałem jednak na swoich skokach i udało się.
Nie rozpamiętywać, nie rozdrapywać
Niewiele brakowało, żeby na półce obok Złotego Orła, nagrody za triumf w TCS i medali wywalczonych podczas Mistrzostw Świata w Falun, stanęła Kryształowa Kula. Kraft długo walczył o nią z Severinem Freundem i Peterem Prevcem, ale zepsute wiązanie w jednym z konkursów odebrało mu szansę na kontynuowanie pojedynku jak równy z równym. - Oczywiście to nie było dla mnie łatwe i było mi bardzo szkoda, ale nie chciałbym powiedzieć, że w przeciwnym razie wygrałbym także Kryształową Kulę. Severin i Peter na koniec sezonu byli nie do pobicia. Raz zawiodło wiązanie, z którym miałem problem, a którego bolec przy lądowaniu po pierwszej serii zupełnie się zepsuł. Ale już nie rozpamiętuję tego, co się stało! – zapewnia Kraft. Całkiem słusznie. LGP za pasem, a to przecież najlepsza okazja na przedzimową konfrontację z resztą świata. Kraft bez ogródek mówi o swoich zamierzeniach. - Moim celem jest oczywiście wysoka forma już na początku Letniej Grand Prix w Polsce, tak, żeby mieć dobre porównanie do innych drużyn. Spróbuję znów rozwinąć się, jeśli chodzi o skoki same w sobie, a także treningi siłowe. To jest na pierwszym planie.
Czy w kolejnym sezonie na pierwszym planie wśród Austriaków znów będzie Stefan Kraft, nie wiadomo, ale jeżeli tak się stanie, będzie jednym z najskromniejszych zawodników tego kraju, któremu w ostatnich latach przyszło pełnić rolę lidera: - Taką rolę przejmuje się oczywiście z wielką przyjemnością i chce się pokazać, że wszyscy bardzo dobrze pracujemy, i że to tylko kwestia czasu, nim każdy będzie mógł zaprezentować swój potencjał - przekonuje skoczek, dodając: - Chociaż w zasadzie muszę przyznać, że nigdy tak naprawdę nie widziałem się w roli lidera. Działamy zawsze razem i nie ma żadnej hierarchii. Kurtuazja, fałszywa skromność czy zdolność Kuttina do scalania drużyny?