Thomas Morgenstern: Najważniejsze to walczyć

Skoczek, który o wzlotach i upadkach wie więcej, niż ktokolwiek inny. W wywiadzie dla WP SportoweFakty opowiedział, dlaczego napisał książkę, co jest najważniejsze w sporcie, i czego żałuje w swojej karierze.

Barbara Toczek
Barbara Toczek

WP SportoweFakty: W Polsce bywa pan dosyć często. Czuje się pan już w naszym kraju jak w domu, czy jeszcze wciąż jak gość?

Thomas Morgenstern: Jak w domu (śmiech). Bardzo lubię przyjeżdżać do Polski, zawsze witają mnie tu tłumy fanów, co jest bardzo, bardzo miłe. Zawsze też dostawałem ogromny doping i wsparcie kibiców, kiedy jeszcze startowałem w zawodach. Czułem się wtedy jak w mojej drugiej ojczyźnie. Teraz na spotkania ze mną przyszło tyle osób, że nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego. Jestem z tego naprawdę dumny.

Tym razem przyjechał pan do Polski w trochę innym charakterze - nie jako aktywny skoczek, ale jako autor książki, która właśnie ma w Polsce swoją promocję. Która z tych ról jest bardziej stresująca?

- Zdecydowanie ta (śmiech). Ta.

Naprawdę?

- Tak, kiedy jest w planie udzielenie tylu wywiadów, a czasu jest naprawdę mało, to jest to dla mnie stresujące. Za każdym razem muszę odpowiadać na pytania dotyczące w zasadzie tego samego, i na dłuższą metę jest to męczące, ale z drugiej strony to jednak przywilej i piękna sprawa, że ludzie chcą mnie słuchać, a ja jestem zdrowy i mogę o tym wszystkim mówić. Bardzo się cieszę, że przyszło tyle osób, to piękne.

Od zawsze chciał pan opowiedzieć swoją karierę w formie książki czy był to spontaniczny pomysł?

- Pomysł napisania książki miałem w zasadzie w głowie od zawsze, ale to, że miałaby ona powstać tak wcześnie, właściwie nie. Nie chciałem też pisać takiej klasycznej autobiografii, ale książkę, która bardziej przypomina powieść. To było dla mnie bardzo ważne. Wszystkie informacje o mnie są przecież w internecie, na Wikipedii, i jeżeli ktoś chce szczegółów, może je właśnie tam znaleźć. Dla mnie było istotne, żeby książka była osobista, emocjonalna, żeby był w niej pokazany stuprocentowy Thomas Morgenstern.
fot. Olga Szczygieł fot. Olga Szczygieł
Czy wracanie do przeszłości podczas pisania sprawiało momentami ból? W końcu po raz kolejny musiał pan przeżywać także te przykre doświadczenia...

- Tak, poniekąd tak było. Znów musiałem "wdawać się w szczegóły", wracać do tych różnych emocji, ale to było też ciekawe doświadczenie. Nie zawsze łatwe, ale cieszę się, że udało mi się to zrobić i że tą książką mogłem zwieńczyć moją karierę.

To forma takiego ostatecznego rozliczenia się z przeszłością?

- Rozliczenia z przeszłością, hm… tego bym nie powiedział, ale bardzo cenię sobie fakt, że powiedziałem w niej o pewnych rzeczach, bo to mi pomogło, i że jej napisaniem mogłem zamknąć niektóre sprawy. Książka wieńczy moją karierę skoczka narciarskiego i w pewnym sensie otwiera nową przyszłość na to, co ma przyjść.

Wydaje mi się, że chciał pan w niej pokazać twarz Thomasa Morgensterna zupełnie inną od tej, którą zna większość kibiców skoków narciarskich. Dlaczego?

- Tak zupełnie inną chyba nie…

Mnie samą i pewnie też wiele innych osób zaskoczyło to, że jest pan taki refleksyjny…

- Jestem bardzo refleksyjny. Tak ogólnie patrząc, jestem bardzo uczuciowym, emocjonalnym, refleksyjnym człowiekiem, który zawsze chciałbym wiedzieć, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Oczywiście ci, którzy nie znają mnie tak naprawdę dobrze, wcześniej mogli tego wcale nie zauważyć. Nie mogłem też tego wszystkiego wyjaśnić. Było dla mnie ważne, żeby napisać tę książkę zgodnie z moimi przekonaniami. Jestem wrażliwy. To jest ludzkie. Takie jest po prostu życie. Robimy się coraz starsi, i taka jest kolej rzeczy.

W książce chyba po raz pierwszy wypowiedział się pan szczerze na temat swoich relacji z Gregorem Schlierenzauerem. W trakcie kariery mówiliście o sobie nawzajem raczej lakonicznie i kurtuazyjnie. Przekonywaliście, że wszystko jest w porządku...

- Ale w książce też nie jest tak źle, powiedziałbym. Zdarzyły się pewne rzeczy i po prostu nie jesteśmy przyjaciółmi, ale z drugiej strony przecież nie musimy nimi być. Nie wszyscy muszą być "best friends". Byliśmy kolegami z drużyny. To ważne i piękne, ze mogliśmy się razem rozwijać, bo team miał zawsze kogoś, kto był na szczycie, i kto mógł wygrywać. Taka sytuacja jest normalna, kiedy spotyka się dwóch indywidualistów, dwóch samców alfa. Tak samo jest np. z Nico Rosbergiem i Lewisem Hamiltonem, oni też nie są najlepszymi przyjaciółmi, ale spędzają ze sobą dużo czasu, dobrze się bawią. My tak samo - nie musimy do siebie codziennie dzwonić, pisać maili, spotykać się i tak dalej. Skoki narciarskie to sport indywidualny, jakby nie było. Trzeba się do tego dostosować i nauczyć z tym obchodzić.

Pana motto brzmi: "Zwyciężaj, ale nie triumfuj". Czy w przypadku Gregora Schlierenzauera to raczej "Zwyciężaj i triumfuj"?

- Jest tak często.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×