Niewiele jest w kalendarzu Pucharu Świata zawodów, które bez wątpliwości można nazwać świętem skoków narciarskich. Konkursy w Oslo, obok wspomnianego Zakopanego, Turnieju Czterech Skoczni czy kończących sezon zmagań w słoweńskiej Planicy, z całą pewnością takim świętem są.
Atmosfera na Holmenkollenbakken nie jest może tak gorąca i szalona, jak w Zakopanem, ale nadal znakomita. Gołym okiem widać, że w dniu zawodów norweska stolica żyje skokami narciarskimi. Wśród tysięcy fanów - a w niektórych latach bywało ich nawet 40 tysięcy - ważną grupę stanowią Polacy. Nasi rodacy mieszkający w Norwegii zawsze są pod skocznią widoczni, wielokrotnie mieli też co świętować. Głównie za sprawą "króla Holmenkollen" Adama Małysza.
Żaden inny zawodnik nie wygrywał w Oslo tak często, jak "Orzeł z Wisły". To właśnie tam Małysz, jako 18-latek, odniósł w 1996 roku swoje pierwsze zwycięstwo w zawodach PŚ. Później triumfował na skoczni nazywanej przez miejscowych "Kollen" jeszcze czterokrotnie (2001, 2003, 2006, 2007) i został okrzyknięty jej królem. Norwegowie pokochali go niemal tak bardzo, jak Polacy.
- To ja byłem autorem sformułowania, że Adam Małysz jest królem Holmenkollen. Doskonale pamiętam jego pierwszą wygraną sprzed dwudziestu lat. Widziałem zresztą wszystkie jego zwycięstwa - mówi w rozmowie z WP Sportowefakty Arne Scheie, legendarny norweski komentator skoków narciarskich.
- Adam jest bardzo ważną postacią dla norweskich kibiców, dla całego Pucharu Świata w Oslo. Jego pięć zwycięstw robi na nas wrażenie. Norwegowie najmocniej wspierali oczywiście swoich reprezentantów, ale Małysz był zaraz za nimi. Na początku poprzedniej dekady numerem jeden był dla nas Roar Ljoekelsoey, a numerem dwa właśnie Adam - opowiada Scheie, który przez wiele lat komentował konkursy skoków dla narodowej telewizji NRK.
"Król Adam" należy w Norwegii do najbardziej znanych Polaków. W 2011 roku przed mistrzostwami świata w Oslo postanowiła to wykorzystać jedna z sieci telefonii komórkowych, która zaangażowała Małysza do reklamy. W ten oto sposób wizerunek naszego mistrza trafił między innymi na jeżdżące po mieście autobusy.
Swego czasu była też szansa na trwalszą formę upamiętnienia sukcesów Polaka w norweskiej stolicy. Niektórzy uważali, że w pobliżu skoczni powinien pojawić się pomnik Małysza. - Myślę, że Adam był tak dobry, że jego pomnik mógłby stanąć przy Holmenkollen - śmieje się Arne Scheie. - Ten pomysł był jednak raczej żartem - dodaje.
Scheie zapytany o to, czy jego rodacy większą sympatią darzą Małysza, czy wielką rywalkę norweskich biegaczek narciarskich Justynę Kowalczyk, nie zastanawiał się długo. - Myślę, że Adama. Był znakomity przez wiele, wiele lat. Justyna jest lubiana, ale to nie ten poziom sympatii, co w przypadku Małysza. Ani trochę - podkreśla legendarny komentator.
Czy tak szczęśliwe dla "Orła z Wisły" i całych polskich skoków narciarskich zawody w Oslo można porównywać z konkursami Pucharu Świata w Zakopanem? - Zakopane to cudowne miejsce. Gdy komentowałem zawody na Wielkiej Krokwi, mówiłem na antenie, że jeśli interesujesz się skokami narciarskimi, to chociaż raz w życiu powinieneś Zakopane odwiedzić. Dla mnie jest tam tak, jak bywało w latach 50. czy 60. Mnóstwo ludzi pod skocznią, entuzjazm, świetna atmosfera, nieporównywalna z żadnymi innymi zawodami Pucharu Świata. Wizyty pod Wielką Krokwią zapamiętuje się na całe życie - zachwyca się Scheie. - U nas też jest znakomicie, ale jednak inaczej.
Wieloletni komentator skoków w telewizji NRK dodaje, że tym, co łączy Oslo i Zakopane są właśnie polscy kibice. - Oni stanowią nieodłączny element konkursów w Holmenkollen. Są bardzo barwną, żywiołową grupą. Potrzebujemy ich. Między innymi dzięki nim mamy w ostatnich latach znakomitą frekwencję. Mam nadzieję, że i tym razem będą wspierać zawodników, nawet mimo tego, że polscy skoczkowie nie mają dobrego sezonu - podkreśla Scheie.
Co ciekawe, od 1980 roku, kiedy zaczęto rozgrywać Puchar Świata w skokach, Polacy cieszyli się w Oslo ze zwycięstwa swojego zawodnika częściej, niż Norwegowie. Pięć razy wygrywał Małysz, a raz, w roku 2013, Piotr Żyła. Miejscowi skoczkowie wygrywali pięciokrotnie, ostatnim, któremu się to udało, był w 2004 roku Roar Ljoekelsoey. - Zbyt długo już czekamy. Może uda się w tym roku. Bardzo liczymy na Kennetha Gangnesa, w tym sezonie naszego najlepszego zawodnika - zdradza Arne Scheie.
Ktokolwiek wygra niedzielny konkurs indywidualny, najbardziej utytułowanym skoczkiem w historii zawodów w Oslo na pewno pozostanie Adam Małysz. Jego wyniku nikt nie wyrówna przynajmniej do 2017 roku - wtedy szansę na to będą mieli Severin Freund lub Simon Ammann. Jednak najpierw jeden z nich musiałby wygrać w niedzielę.
Andrzej Stękała: Kwalifikacja do konkursu cieszy, ale...
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.
Dobrze, że Małysz żyje, skończył dopiero 38 lat i ma się dobrze.