Poniedziałkowe deja vu. Dla niego kobiety zostawiały naczynia w zlewie i biegły przed telewizor

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
*** - Widzicie, co on wyrabia? - mocno zdenerwowany Hess krzyczał na swoich asystentów i współpracowników ze sztabu szkoleniowego. Po konkursie w Willingen zwołał nieplanowane zebranie, aby podyskutować na temat nadchodzących mistrzostw świata w Lahti. Czuł, że ucieka szansa na dwa złote medale dla Schmitta. - No i? - przerwał dłuższą chwilę ciszy. - Ktoś ma jakiś pomysł? Do cholery jasnej! Bierzecie kasę. Za co? Czekam! Trzeba coś zrobić z tym Polakiem. Jeden z masażystów nieśmiało podniósł rękę. Jak uczeń pierwszej klasy podstawówki, który nie do końca wie, czy 1+1 daje 2. - Czego? - Hess burknął. - Mam pewien pomysł - głos masażysty brzmiał, jakby właśnie przechodził mutację. Mimo że facet był grubo po pięćdziesiątce. - Śmiało, już bardziej nie możesz mnie wkurzyć - ton głosu Hessa nadal był agresywny. - Może dajmy Schmittowi przed każdym skokiem bułkę z bananem. Słyszałem, że Małysz tak... - nie dokończył myśli i już jej żałował. Hess podszedł do masażysty, popatrzył mu głęboko w oczy, głośno sapał. - Steffen, tam są kur** drzwi. Wyjdź i już nie wracaj! - głos szkoleniowca przeszył salę. Mimo że słowa zostały wypowiedziane szeptem. *** - Po tym skoku naprawdę uwierzyłem, że w Lahti możemy odnieść sukces - opowiadał po latach Tajner. - Adam w Willingen pokazał, że jest gotowy na wszystko. Po I serii był przecież dopiero ósmy. Poszedł więc jak kamikaze, na całość. Wygrał nie tylko pewność siebie, kolejne doświadczenie, ale spowodował, że rywale na poważnie zaczęli się go bać. Tajner jest autorem jeszcze jednego ciekawego określenia ówczesnej formy Małysza. - Adam jest jak tygrys na progu i jak jastrząb w powietrzu - powiedział po triumfie w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni.

"Rozwalił system" w drugim skoku

Srebrny medal wywalczony w Lahti (19 lutego 2001) na dużej skoczni został przyjęty w Polsce niby z radością, ale... No właśnie, kibice oczekiwali złota. Niektórzy byli rozczarowani. "Przecież Małysz wygrywa wszystko" - mówili.

Presja przed konkursem na mniejszej skoczni była więc ogromna. Po pierwszej serii wydawało się, że Małysz wróci do Polski bez złota. Prowadził Schmitt z wynikiem 91,5 metra. Nasz zawodnik skoczył dwa metry bliżej. - Wiedziałem, że Adam jest nadal groźny - opowiadał potem Schmitt. - Niby dwa metry na małej skoczni to sporo, ale miałem w głowie skok z Willingen. To pokazywało potencjał Polaka.

Dokładnie. W drugim skoku Małysz po raz kolejny - jakby to dzisiaj powiedziała młodzież - "rozwalił system". 98 metrów. Nokaut. Sfrustrowany Schmitt odpowiedział skokiem o osiem metrów krótszym. W kraju zapanowała euforia. Polski skoczek po raz pierwszy w historii zdobył tytuł mistrza świata. Formalnie zrobił to wcześniej Wojciech Fortuna, bowiem do 1980 roku każdy medalista igrzysk olimpijskich stawał się również medalistą MŚ. Jednak to Małysz jako pierwszy wywalczył tytuł podczas odrębnych mistrzostw.

Zobacz.

- Kiedy stałem na dole i czekałem na wynik mojego drugiego skoku, poczułem, że właśnie zostałem mistrzem świata. Mimo że Schmitt mógł przecież teoretycznie się obronić. I właśnie wtedy przed oczami stanął mi mój pierwszy oficjalny skok. Miałem może z sześć lat, wyskoczyłem do góry, za duże buty mi wypadły, narty poleciały do przodu, a ja na tyłek. Śmiechu było co nie miara - przyznał Małysz.

Złoto w Lahti okazało się wstępem Małysza "na salony". Kolejne triumfy w PŚ, medale olimpijskie, niesłabnąca Małyszomania, kolejne kontrakty reklamowe, w końcu Rajd Paryż-Dakar, teraz posada dyrektora w Polskim Związku Narciarskim. Niepozorny zawodnik z Wisły stał się legendą, ikoną, człowiekiem, którego znają wszyscy.

Jak pisała "Gazeta Wyborcza" w 2003 roku, uczniowie jednej z katowickich podstawówek przeprowadzili uliczną sondę wśród przypadkowo spotkanych mieszkańców miasta. Pytali o Wojciecha Korfantego, Jerzego Ziętka, czyli ludzi niezwykle mocno związanych z Górnym Śląskiem. Mało kto znał te nazwiska. Małysz? Nie było człowieka, który jednym tchem nie wypowiedziałby przynajmniej kilku jego sukcesów.

***

- Trenerze, co teraz będzie? - Małysz siedział na krzesełku w przenośnym kontenerze, jaki wielokrotnie widzieliśmy na placach budów. Kilka minut wcześniej uczestniczył w uroczystej dekoracji. Odebrał złoty medal mistrzostw świata.

- To znaczy? - Tajner był trochę zaskoczony.

- Jak ja sobie z tym wszystkim poradzę? Przecież w Polsce zna mnie już każdy, wszyscy oczekują ode mnie Bóg wie czego. A ja prosty chłopak jestem. Boję się sytuacji, gdy stracę formę. Zjedzą mnie!

- Adaś, przed Tobą ładnych kilka sezonów takich zwycięstw. Puchar Świata, igrzyska olimpijskie, wszędzie będziesz na podium - odezwał się Blecharz. - Mówię to z pełnym przekonaniem.

Małysz i Tajner nieruchomo patrzyli w jeden punkt. Ich twarze z sekundy na sekundę były coraz bardziej radosne. Widać było, że przepowiednia psychologa bardzo im się spodobała.

***

Marek Bobakowski



Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy Adam Małysz jest najpopularniejszym sportowcem w historii Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×